Katarzyna Pruszkowska: Mamy rozmawiać o menopauzie, więc przed naszym spotkaniem zapytałam kilka moich koleżanek, które są przed czterdziestką, jakie mają z nią skojarzenia.
Alicja Długołęcka: Bardzo jestem ciekawa, jak panie wyobrażają sobie ten czas.
Najczęściej pojawiały się odpowiedzi związane z zaburzeniami miesiączkowania, uderzeniami gorąca, spadkiem libido, zmęczeniem i rozdrażnieniem.
- Czyli menopauza jawi się jako kolejna faza życia kobiety, która jest wypełniona nieprzyjemnymi i nieznanymi doznaniami z ciała. Proszę zauważyć, iż takie opowieści towarzyszą nam od dzieciństwa. Nastolatki straszy się bolesnymi miesiączkami, przyszłe matki - "masakrycznymi" porodami, a kobiety zbliżające się do menopauzy - kompletnym rozstrojeniem organizmu. To wszystko wdrukowuje w nas lęk, bo pokazuje, iż kobiece ciało jest źródłem cierpienia. Myślę, iż u tych z nas, które często spotykały się z takim przekazem, objawy mogą być bardziej uciążliwe i silniejsze. A nie ma co ukrywać - tym zmianom i odczuciom często towarzyszy lęk. Czy taki wątek pojawił się w pani rozmowach?Reklama
Tak - niektóre znajome mówiły mi na przykład, iż odczuwają niepokój na myśl o tym, iż przestaną być postrzegane jako atrakcyjne. Tu cytat: "Boję się, iż już nigdy więcej nie zobaczę w oczach mężczyzn tego charakterystycznego błysku na mój widok".
- Myślę, iż akurat ten lęk ma źródło w słowach, które większość z nas słyszała w okresie dojrzewania - "Miesiączkujesz, a więc rozkwitasz, stajesz się kobietą". Do tego przekazu dochodzą i inne, np. "Teraz musisz uważać na chłopaków". Dziewczynki orientują się, iż wraz z krwią przyszła zmiana - stały się widoczne, pojawiły się wątki związane z seksualnością. jeżeli młodej kobiecie nie uda się wyzwolić z tej pułapki, jaką jest patrzenie na siebie oczami innych, w okolicach 35. roku życia rzeczywiście może pojawić lęk. No bo skoro kiedyś "rozkwitła", to teraz "przekwita", skoro wraz z dojrzewaniem pojawiło się zainteresowanie ze strony chłopców, to menopauza sprawi, iż staną się dla płci przeciwnej niewidzialne, mniej wartościowe niż ich młodsze koleżanki. Jako kobieta, której transformacja dobiega końca, uważam, iż ten przekaz kulturowy jest naprawdę okropny i wyrządza kobietom wiele krzywdy. Wyznacznik wartości oparty na odbijaniu się w cudzych oczach jest drogą do generowania kryzysu w tym czasie, a przecież nie ma on nic wspólnego ani z pięknem, które ma wiele odcieni, ani z satysfakcją z seksu, a tym bardziej z poczuciem własnej wartości.
Jak temu zapobiec?
- Formułować świadome, mądre przekazy. Sama przechodziłam ten proces z wieloma dojrzalszymi kobietami u boku, które dzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami. Dzięki temu byłam bardziej świadoma, miałam czas i przestrzeń na refleksję, której często nie ma, kiedy rządzi nami lęk. Dlatego myślę, iż zadaniem kobiet z mojego pokolenia, a więc 50+, jest dzielenie się swoją narracją z kobietami, które dopiero zaczynają transformację - proszę zwrócić uwagę, iż celowo nie używam słowa "przekwitanie", bo, szczerze mówiąc, nie znoszę go. Głęboko wierzę w to, iż nasze opowieści mogą być odpowiedzią na lęk i niepewność, odtrutką na te niewspierające kulturowe przekazy.
A czy spotyka się pani z trudnymi emocjami związanymi z płodnością? Pytam, ponieważ ja usłyszałam takie słowa: "Czuję żal, iż skończy się ten czas w moim życiu, kiedy mogłam świadomie zdecydować się na potomstwo. Nie wiem zresztą, czy to naprawdę chodzi o dzieci, czy o sam fakt płodności, która kojarzy mi się z młodością, jakąś siłą".
- Tak, osoba, którą pani cytuje, nie jest w swoich emocjach odosobniona. Powiedziałabym, iż to temat egzystencjalny, bo ostatecznie wiąże się z lękiem przed tym, iż nasze życie jest skończone, iż w końcu umrzemy. Mamy swoje miejsce w tym korowodzie pokoleń: rodzimy się, dajemy życie, patrzymy, jak nasze dzieci mają dzieci. Pewnie dobrze byłoby przemyśleć swoje plany reprodukcyjne wcześniej, jeszcze przed ustaniem miesiączkowania, tym bardziej, iż ostatnia miesiączka przypada średnio na 51. rok życia, a decyzje o dzieciach podejmujemy - mam tu na myśli te ostatnie ciąże, do ok. 45. roku życia. Proces żegnania się z płodnością, która też jest przecież jakimś symbolem młodości czy witalności, może nie być czymś oczywistym dla kobiety 35-letniej, ale zrozumieją go te 50-letnie.
- Dobrze zmierzyć się z tym tematem i wykonać taką, powiedziałabym, egzystencjalno-emocjonalną pracę, żeby przyjąć wszystkie zmiany. Można wtedy wspierać własne dzieci w ich rodzicielstwie lub zając się czymś, o czym sama dużo mówię i piszę, a mianowicie "matkowaniem światu". Statystycznie rzecz biorąc, po menopauzie czeka nas jeszcze 30-40 lat życia. To całkiem sporo czasu, by zaangażować się w działania mogące uczynić ten świat lepszym dla naszych dzieci i wnuków. To naprawdę nie jest tak, iż menopauza sprawia, iż nagle nie mamy na nic siły i kobietom nie pozostaje nic innego, jak usiąść w bujanym fotelu. Wprost przeciwnie, mówi się choćby o wzlocie postmenopauzalnym, czyli przypływie energii po zakończonej transformacji.
Słucham pani z pewnym wzruszeniem, a w głowie pojawiła mi się myśl o wolności - tam, gdzie wcześniej była myśl o końcu jakiegoś etapu.
- Ależ ja jestem fanką myślenia o takim życiu, które składa się z różnych faz! Uważam wręcz, iż odwrotne myślenie krzywdzi i kobiety, i mężczyzn. Skoro mówimy dziewczynkom, które zaczynają menstruować, iż "stają się teraz kobietami", logicznym byłoby mówienie tym, których krwawienie ustało, iż "kobietami być przestały". A przecież obie słyszymy, jak to absurdalnie brzmi! Wolę myśleć, iż dojrzewamy przez całe życie. Ja jestem z pewnością bardziej dojrzała niż pani, z kolei kobiety starsze ode mnie mają jakiś zasób doświadczeń, o których ja, póki co, nie mam pojęcia.
- Bliska jest mi koncepcja podziału życia na fazy trwające po 7 lat. jeżeli bym więc pracowała z grupą, której członkinie mają po 35 lat, poprosiłabym je, żeby wyobraziły sobie, iż będą żyły 100 lat i pozostały im czas rozpisały właśnie na 7-letnie etapy. Prawdopodobnie jedną z pierwszych rzeczy, która rzuciłaby się w oczy, byłoby to, iż tych faz jest przez cały czas bardzo dużo. Czyli, eureka! Nasze życie tak naprawdę się wcale nie kończy. Potem można spróbować poszukać inspiracji na te kolejne lata, na przykład obserwując dojrzałe kobiety, te bliskie, dalekie, pisarki, artystki etc. Proponuję te poszukiwania, ponieważ mam wrażenie, iż młodsze ode mnie kobiety często zderzają się z pustką, wypełnioną jedynie tą własną niewidzialnością i dolegliwościami fizjologicznymi. A je naprawdę można przyjąć, tak samo, jak przyjmujemy odczucia związane z wahaniami hormonów w okresie dojrzewania czy ciąży.
- Zmiany są potężne, to prawda, czasem nieprzyjemne, trudno temu zaprzeczyć. Ale w końcu wszystko się ustabilizuje. A póki trwa, mam taką radę: im łagodniej się te objawy przyjmuje i obejmuje je wszechstronną troską, tym łagodniejsze są. Mamy przecież teraz pomoc położniczą, bo położne również wspierają w transformacji menopauzalnej, ginekologiczną, fizjoterapeutyczną, endokrynologiczną, psychiatryczną, terapeutyczną. To wszystko jest dla ludzi, choć zdaję sobie sprawę, iż nie dla każdej z nas "na wyciągnięcie ręki".
Być może lęk przed menopauzą to także kwestia wchodzenia na "nieznany teren". Tak było ze mną podczas pierwszego połogu - ani ja się do niego nie przygotowałam, ani nikt mi nie opowiadał, jak może być, wszystko kończyło się na porodzie. No więc ten pierwszy połóg był dla mnie okropny. Ale drugi - drugi to już co innego. Przygotowałam się, wypytywałam kobiety znane i nieznane o ich doświadczenia. A kiedy przychodziły różne dolegliwości fizyczno-psychiczne, mogłam sobie powiedzieć: to normalne, tak już jest.
- Pięknie opisała pani pełnowartościowe doświadczenie, bez negatywnych konotacji, z przyjmowaniem tego, co jest takim, jakim jest. Przecież mówimy o dość uniwersalnych doświadczeniach, choć oczywiście różnimy się np. skalą objawów czy ich przeżywaniem. Na przykład dla wielu kobiet uciążliwe są tzw. uderzenia gorąca. Ja z kolei nazywam je "przypływami mocy", co zapożyczyłam z opowieści innych kultur. A jeżeli już zostać przy tym bardziej medycznym języku, to wolałabym zastąpić słowo "uderzenie" słowem "sygnał". Bo przecież ciało w nie uderza, nie robi nam na złość, ale wysyła jakąś informację. Wtedy oczywiście powstanie pytanie: czy ja umiem odczytywać język, w którym mówi do mnie moje ciało?
- W tej transformacji, mówię to z pełnym przekonaniem, ważne jest przyglądanie się sobie delikatnie, bez ocen, przyjmując rzeczywistość. Bo jeżeli będziemy próbowały zatrzymać czas, stresować się objawami, wszelkimi sposobami walczyć, by ich nie było - tak naprawdę pójdziemy na wojnę ze swoimi ciałami. A przecież ciała to my. Będziemy zajęte, zapracowane, sparaliżowane tym, iż możemy zniknąć. Zaryzykuję stwierdzenie, iż to nie menopauza jest trudna, ale nasze oczekiwania i wymagania wobec samych siebie i życia.
Szykując się do rozmowy sądziłam, iż skupimy się właśnie na objawach, a wiec czymś, póki co, dla mnie obcym. Jednak rozmawiamy o takich kobiecych doświadczeniach, które w wielu punktach się łączą. Słucham pani opowieści o menopauzie i myślę: "Ale ja znam te doświadczenia. Skąd inąd, ale znam".
- Oczywiście, my naprawdę mamy umiejętności potrzebne nam w tym procesie. Na pewno różne fazy kobiecego życia łączy potrzeba zaopiekowania się sobą, czasu w odpoczynek i refleksję. Posługując się terminologią jungowską, można powiedzieć, iż transformacja menopauzalna jest zejściem do obszaru cienia, w którym mierzymy się ze swoimi trudnymi emocjami, takimi jak smutek, żal, złość, wstyd czy lęk, i uczymy z nimi dalej żyć. Taka akceptacja nas samych jako "istot ludzkich", a nie idealnych może być źródłem takiej dojrzałej łagodności, stawania po swojej stronie, ale i nienarzucającej się troski wobec innych. Praca nad sobą, w przeciwieństwie do uciekania od siebie, daje piękne owoce, np. oswojenie różnych utrat wpisanych w różne fazy życia - w transformacji menopauzalnej są to: niższa wydolność i różne problemy zdrowotne, koniec płodności, odchodzenie dzieci z domu, starzenie się i śmierć rodziców, czasem rozwody, zmiany w pracy itd. Jednak wymaga to włożenia wysiłku i pewnego rodzaju odwagi, by w ogóle zacząć.
Kraina cienia kojarzy mi się z książką "Zstąpienie do bogini" Sylvii Brinton Perery, która towarzyszyła mi kilka lat temu podczas dużych życiowych zmian. Dlatego znowu przyszło mi do głowy: "Nie przeżyłam tego, ale brzmi znajomo".
- Słuszne skojarzenie, pociągnijmy więc je dalej. W książce, o której pani wspomina, mamy do czynienia z boginiami, które często pojawiają się w kulturze jako pewne wyobrażenia na temat kobiecości. Jednym z wizerunków jest potrójna bogini - biała, czerwona i czarna. Biała jest oczywiście panną, czerwona - kobietą, matką, a czarna często wiedźmą.
Czyli tą, "która wie".
- Tak, dlatego zachęcam młodsze kobiety, żeby skontaktowały się właśnie z tą swoją "wewnętrzną staruchą", nie bały się jej i posłuchały, co mówi. Ma ją każda z nas, tak samo, jak wewnętrzne dziecko, tyle iż ono w ostatnich latach zostało bardziej oswojone. W każdej z nas są te trzy jakości - dziecięca z jej wrażliwością, kobieca - z macierzyństwem, seksualnością i sensualnością, i właśnie ta "wiedźmowata", która niesie mądrość wynikającą z jej doświadczenia i pokorę wobec ludzkich losów. Właśnie te wiedźmy mają taką umiejętność bycia " po prostu", obserwacji, bez poddawania się biegowi zdarzeń czy chaosowi emocji.
To wypisz wymaluj opis mojej babci. Kiedy na nią patrzę, myślę sobie nieraz, iż wraz z wiekiem rzeczywiście pojawia się więcej wolności, np. od społecznych oczekiwań i powinności. Na przykład babcia, kiedy słyszy, iż coś "musi", najczęściej od mojej zatroskanej mamy, odpowiada: "O nie, nie, teraz to ja muszę już tylko umrzeć".
- Ja, po moich przodkiniach, mam inne powiedzenie, ale znaczenie jest podobne: "Musi to na Rusi" i moje ulubione "Już nic nie muszę". A wątek o powinnościach przypomniał mi jeszcze jedną rzecz - w pewnym sensie na przebieg transformacji zapracowujemy sobie same, i to sporo wcześniej. o ile latami żyłyśmy w kołowrotku "muszę-powinnam-tak wypada", to nie ma siły, w końcu poczujemy zmęczenie, objawy nas zatrzymają. Wtedy możemy albo je zignorować, albo się wściec, albo zastanowić, jakie obszary swojego życia do tej pory zaniedbywałyśmy? To nie jest łatwe, bo może się okazać, iż latami żyłyśmy cudzym życiem, wbrew swoim wartościom. Ale może sprawić, iż w końcu postawimy na siebie i znajdziemy nowe sposoby na to, by się sobą zaopiekować.
CZYTAJ TAKŻE: