2275. Gorsze i lepsze chwile

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 dzień temu
Kilka dni temu wyrwało mi się przy księdzu - administratorze, iż nie mogę przyjść na Krąg Biblijny, bo mam wizytę u lekarza wraz z USG jamy brzusznej. Myślałam, iż zapomniał, iż nie będzie drążyć tematu, iż go przemilczy. Dzisiaj podjechałam na poranną Mszę świętą, głównie po to, aby mu oddać pożyczoną kilka dni temu adhortację papieża Leona XIV: "Dilexi te. O miłości do ubogich". A przy okazji zahaczyłam o poranne godzinki, tym razem śpiewane już w naszym "pełnym" składzie: pan Gienek, pani Maryna, pani Dorota i ja*. Godzinki rozpoczynają się wraz z biciem zegara na wieży kościelnej o 6:30. Po nich jest odmawiana dziesiątka różańca, a następnie już odprawiana jest Msza. W międzyczasie któryś z księży idzie do konfesjonału spowiadać. Po Mszy pomogłam panu Gienkowi i panu Kościelnemu uporządkować ołtarz, po czym poszłam przywitać się z księdzem. Jak w 80 % przypadków, także i teraz wylądowałam u niego na śniadaniu.
Całą noc padał śnieg, a nad rankiem chwycił mróz, toteż idąc po schodach na górę trochę się ślizgałam w adidasach. Na szczęście obyło się bez upadku. Na plebani było przyjemnie ciepło, aż miło się człowiekowi zrobiło. Ksiądz zaczął przygotowywać jajecznicę na śniadanie, a mnie poprosił o wyciągnięcie trzech sztuk talerzy i szklanek i zaniesienie ich do jadalni. Przy okazji próbował mnie podpytać o moją wizytę u lekarza. Czyli nie zapomniał... Ja jednak nie chciałam go obarczać kolejnymi diagnozami i przypuszczeniami, szkoda chłopa. Powiedziałam mu tylko, iż "nieważne". Bo w sumie tak jest. Ma swoje problemy i swoje sprawy związane z nową parafią. Odniosłam talerze na stół w jadalni, potem szklanki, potem jeszcze wróciłam po sztućce, aż wreszcie włączyłam wodę w czajniku, powrzucałam torebki z herbatą do szklanek, a następnie zaniosłam czajnik do jadalni i zalałam herbatę wrzątkiem - w życiu bym nie przeniosła szklanek z gorącym płynem z jednego pomieszczenia do drugiego bez wylania go na siebie. Taki efekt uboczny MPD.
W tym czasie na śniadanie zeszedł ksiądz-proboszcz-senior, który choćby ucieszył się na mój widok. A przy okazji trochę się ze mnie z księdzem-administratorem nabijali: "Karolina to chyba wyjdzie za mąż za naszego Gienka, ja nie wiem, siedzą razem w ławce, razem śpiewają Godzinki, razem ogarniają ołtarz... Chyba musimy szykować i ślub, i wesele... A ty wiesz Lolku, jaką Gienek robi smaczną jajecznicę...". No, nie wiem. Ale ciekawi mnie, skąd oni wiedzą o tej jajecznicy.
Podczas śniadania Ksiądz-administrator dalej próbował dojść do tego, co powiedział mi lekarz i na jakie dalsze badania mnie wysłał. I dlaczego po nowym roku. No, tego pierwszego to mu nie powiem choćby na spowiedzi świętej. A na to ostatnie pytanie odpowiedź jest prozaiczna - limity na NFZet już się skończyły. Mogłabym iść prywatnie, jednak ceny trochę zwalają z nóg. Widać nie jest ze mną jeszcze aż tak źle. No i dzisiaj zjadłam coś bardziej treściwego niż kaszkę mannę na wodzie - jajecznicę. Ksiądz niech więc nie marudzi. Chociaż miło iż dopytuje. I to nie tylko o zdrowie, ale chociażby o pracę na szkolnej świetlicy i kilka innych mniej lub bardziej ważnych spraw.
Z pozytywniejszych rzeczy - kilka lat temu pisałam, iż chciałabym "przejść" z biegania tradycyjnego na tzw. racerunning. W pewnym momencie choćby zamówiłam sprzęt, który kosztuje bagatela 8000 zł. (to jakaś paranoja). Zleceniodawcy nie udało się jednak sprowadzić go z zagranicy, a pieniądze mi oddał po postraszeniu go policją. Klub sportowy zaś uznał, iż dla jednej osoby nie opłaca się szukać trenera ani szkolić obecnych. Odpuściłam temat. W ostatnim czasie jednak do naszej sekcji dołączył jednak chłopak również z mpd, tylko iż w cięższej postaci. Trener jakoś nie widzi go biegającego na dwóch nogach. Ale przypomniał sobie, jak na kilku zawodach widział, jak niepełnosprawni śmigają na tych rowerach. Już choćby rozmawiał z prezesem - który jest gotowy kupić dla sekcji takie coś. Jeden bo jeden, ale zawsze. Na treningu trener mi mówił, iż moglibyśmy mieć z Miśkiem mobiler na spółkę, i tak trzymany by był w szkole, w której mamy treningi, a oboje jesteśmy podobnego wzrostu. Presja jest duża, bo on chce, abyśmy wystartowali na mobilerach już podczas przyszłego sezonu. Dobrze by było, gdyby się udało. Tym bardziej, iż trener też się napalił na to, iż przygotuje nas do tej konkurencji.
A jakby ktoś był interesujący jak to cudo wygląda, to poniżej macie ilustrację poglądową.
Cudo, prawda?

* Ostatnio jak byłam to 50% osób było na wycieczce w Fatimie
Idź do oryginalnego materiału