
O umówionej godzinie spotkaliśmy się z Madziałkiem i Dorkiem przed wejściem do kina w S-cu. Po krótkim, ale serdecznym przywitaniu weszliśmy do środka, co było dobrym pomysłem, zważywszy na panującą na zewnątrz aurę. Po przejściu przez obrotowe drzwi owiało nas przyjemne, ciepłe powietrze, nawiewające z boku. Rozsunęliśmy nasze kurtki i udaliśmy się do kasy, po bilety, a następnie nasze kroki skierowały się do odpowiedniej sali. Tam znaleźliśmy przypisane nam miejsca, które zajęliśmy.Dotąd widziałam dwa filmy opowiadające o życiu św. Maksymiliana Marii Kolbego: "Życie za życie: Maksymilian Maria Kolbe" z 1991 roku oraz "Dwie korony" z 2017 roku. Obydwa opowiadały o życiu świętego z Niepokalanowa raczej całościowo. W "Triumfie serca" reżyser i scenarzysta (Anthony D'Ambrosio) skupił się bardziej na ostatnich dniach i chwilach życia "Bożego Szaleńca", jak określali inni postać św. Maksymiliana. Jak prawdopodobnie większość z nas wie, św. Kolbe trafił do bunkra śmierci po tym, jak w zamian za ucieczkę jednego więźnia z Auschwitz, śmierć miało ponieść dziesięciu innych. Pierwotnie w tej grupie znalazł się Franciszek Gajowniczek, w pewnym momencie Maksymilian Maria Kolbe zaproponował, iż pójdzie do bunkra za niego. Co najdziwniejsze, SS-man zgodził się na tą zamianę.
Jak już napisałam wcześniej - ten film znacznie różni się od swoich poprzedników. D'Ambrosio skupił się w nim bardziej na analizowaniu słów wypowiedzianych w celi śmierci przez św. Maksymiliana Marię Kolbego, jego stosunku do współwięźniów i, co wydaje się w tym wszystkim najbardziej niezrozumiałe z ludzkiego punktu widzenia, także wobec swoich oprawców. Z filmowego obrazu wyłania się postać Maksymiliana Marii Kolbego konsekwentna, odważna, a jednocześnie o łagodnym usposobieniu i miłej aparycji. Taka, którą po prostu chce się spotkać i z nią być. Taką, której można zaufać, która inspiruje i kieruje ku prawidłowym wartościom. choćby nie wiecie, ile bym dała, żeby moje dzieci ze świetlicy szkolnej i środowiskowej oraz z Oratorium widziały choć w 5% we mnie podobną osobę. Ale cóż, do świętości to mi jeszcze bardzo, bardzo daleko.

