"A kiedy drugie?"
To pytanie jest jak dym z papierosa – nieproszone, a przenika wszystko. Zadają je znajomi, ciocie, sąsiedzi, czasem choćby obcy ludzie w kolejce po chleb. Zawsze z tą samą lekkością, jakby dzieci rozmnażało się przez kliknięcie.
"A kiedy drugie?" – pytają i oczekują odpowiedzi, najlepiej z humorem albo ekscytacją.
A ja najczęściej się uśmiecham. Z grzeczności. Bo co mam powiedzieć? Że drugiego nie będzie?
Nie dlatego, iż nie kocham
Kocham moje dziecko. Z całych sił. Ale kiedy myślę o drugim, nie widzę słodkich stópek. Widzę niedospane noce, kolejne rozstępy, utratę siebie, której długo nie mogłam odzyskać. To nie znaczy, iż żałuję. To znaczy, iż wiem, ile mnie to kosztowało. I wiem, iż nie chcę tego przechodzić po raz drugi.
To, iż mam jedno dziecko, nie znaczy, iż coś zabrałam – jemu albo sobie. Nie każde dziecko musi mieć rodzeństwo, żeby być szczęśliwe. Nie każde macierzyństwo musi być powtórzone, żeby było pełne.
Mam czas, by słuchać mojego dziecka, jestem obecna, uczę się go. I nie jestem rozdarta między "jednym, które płacze" a "drugim, które czeka". To dla mnie ogromna wartość. Nie tęsknię za kolejną ciążą. Tęsknię za sobą – tą sprzed dziecka, którą dopiero teraz zaczynam znowu poznawać.
Nie jestem egoistką. Po prostu wiem, gdzie "kończę się ja"
Czasem mam wrażenie, iż to, co najbardziej wkurza ludzi, to nie moja decyzja – tylko fakt, iż potrafię mówić o niej bez wstydu. Jak to – nie chcesz drugiego? Przecież "pierwsze będzie miało raźniej", "fajnie mieć rodzeństwo", "jedynak to egoista".
Tylko iż ja już przestałam żyć według cudzych oczekiwań. To nie egoizm. To dojrzałość. To wiedza o sobie i odwaga, żeby się tej wiedzy nie wyprzeć. To umiejętność powiedzenia: "nie udźwignę więcej" – i nie czuć się przez to słabszą.
Niewidzialne pytania...
Za pytaniem "a kiedy drugie?" kryje się wiele rzeczy, których nie widać.
A może przeszłam depresję poporodową?
Może poroniłam?
Może jestem po rozwodzie?
Może miałam traumatyczny poród?
A może po prostu już więcej nie chcę? I to też jest OK.
Nie każda decyzja wymaga tragedii w tle, by była szanowana. Czasem wystarczy zmęczenie. Albo spokój.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale dziś wiem jedno: nie czuję się "niepełna". Mam
jedno dziecko i codziennie uczę się być dla niego mamą. Mam jedno dziecko i ogromnie dużo miłości, uwagi, cierpliwości, by być przy nim. Nie muszę dzielić. Nie muszę się spieszyć. Nie muszę nikomu niczego udowadniać. Nie każdy dom musi być głośny, żeby był ciepły.
Bo szczęście nie mierzy się liczbą dzieci, tylko tym, ile w tym, co mamy, jest miłości. A tej – u nas – nie brakuje.