Ta historia opowiada nie tylko o dramacie rodziny, ale przede wszystkim pokazuje, jak ważne jest wsparcie i odpowiednia pomoc. Mary Keller zabiła męża, swoją córkę, a na koniec spust rewolweru wycelowała w swoją stronę. Powód? Wiele z nich to spekulacje i różnego rodzaju opowieści, jednak coraz częściej mówi się o chorobie, o której w XIX wieku wiedziano jeszcze niewiele. I dziś to przez cały czas temat tabu, chociaż jak wskazują dane opublikowane przez Ministerstwo Zdrowia, aż "10 do 22 procent kobiet po porodzie cierpi na depresję poporodową. Niestety, co druga nie zwraca się o pomoc do specjalisty".
REKLAMA
Zobacz wideo Paulla o depresji. "Przechodziłam przez most i zastanawiałam się, co by było gdybym skoczyła" [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]
Rodzina jak z obrazka. Była miłość, ale zabrakło wsparcia?
Mary i Emil Kellerowie mieszkający w Zurychu, uchodzili za przykład kochającej się i szczęśliwej rodziny. Pobrali się w 1890 roku, ale los gwałtownie ich doświadczył - ich pierwsze dziecko zmarło zaledwie kilkanaście dni po narodzinach. Mary, głęboko poruszona tragedią, popadła w "stan odrętwienia". To był prawdopodobnie początek depresji poporodowej, z którą zmagała się przez kolejne lata. Jej stan był często bagatelizowany przez lekarzy i społeczeństwo.
Rodzina, by zostawić za sobą traumatyczne wydarzenia i zacząć żyć na nowo, podjęła decyzję o emigracji. Kupili bilet w jedną stronę i postanowili przenieść się za ocean. Ich wybór padł na Nowy Jork. Emil pracował jako ogrodnik, a Mary zajmowała się domem. Kobieta znana była z łagodnego usposobienia i dbałości o rodzinę. Małżeństwo uchodziło za pomocne i bardzo uczynne - byli lubiani wśród sąsiadów.
Ponoć to właśnie ich związek stawiano jako przykład tej idealnej miłości małżeńskiej. Końcem wszystkich złych doświadczeń i początkiem nowej drogi miało być przyjście na świat dziecka. Mary urodziła dziewczynkę, której nadano imię Annie.
Po porodzie jednak demony wróciły ze zdwojoną siłą. Mary zamiast cieszyć się z narodzin córeczki, popadła w ogromną rozpacz. Jej mąż ze wszystkich sił próbował pomóc żonie, jednak gwałtownie okazało się, iż kobieta potrzebuje pomocy specjalisty. Trafiła do szpitala. Jej stan lekarze opisywali jako "wyczerpanie nerwowe", "bezsenność" i "nieracjonalne zachowanie". Była wycofana, jakoby trochę nieobecna. Miała słyszeć w głowie różne głosy, mówiące o tym, iż ktoś chce skrzywdzić jej rodzinę i zabić córeczkę. Po kilku tygodniach pobytu na oddziale kobieta została jednak wypisana do domu, bo jak wielu wierzyło, mając blisko siebie kochającego męża i małą córeczkę, z pewnością dojdzie do siebie i nabierze sił. Stało się jednak inaczej. Kilka tygodni później Mary pociągnęła za spust.
Tragedia i zdjęcie jako przestroga
Wróćmy teraz na chwilę do 25 stycznia 1894 roku. To był wczesny wieczór. Mary ponoć leżała już w łóżku, a jej mąż szykował się do pracy. Mała Annie spała obok, w swoim łóżeczku. Potem padły wystrzały, które usłyszeli sąsiedzi. Pierwszy strzał Mary oddała w kierunku Emila. Kula trafiła wprost w serce. Mężczyzna zmarł na miejscu. Potem kobieta strzeliła w kierunku swojej córeczki, by chwilę później wycelować lufę rewolweru w swoją skroń.
Sąsiedzi, którzy przybyli na miejsce, zastali konającą Mary, trzymającą narzędzie zbrodni i opartą o łóżeczko. Dziecko płakało, bo kula trafiła w płuco i przeszła na wylot. Wezwano pomoc i gwałtownie przetransportowano kobietę wraz z dzieckiem do szpitala, ale nie udało się ich uratować. Mary zmarła tuż przed północą, a Anna - następnego wieczoru.
Pogrzeb rodziny Kellerów odbył się w Universalist Church w Auburn. Ciała Emila, Mary i Anny złożono w jednej trumnie, by mogli być razem. Zanim ciała złożono do grobu, wykonano pośmiertną fotografię (w XIX wieku były bardzo modne) - by ich historia nigdy nie została zapomniana. "W przypadku Kellerów zdjęcie miało nie tylko upamiętnić ich śmierć, ale również stać się przestrogą i wyrazem współczucia całej społeczności" - podaje portal wp.pl.
Depresja poporodowa to nie tylko gorsze samopoczucie
Depresja poporodowa jest chorobą, którą często trudno zdiagnozować. Dzieje się tak, ponieważ wiele jej objawów doskonale wpisuje się w charakterystykę połogu. Na stronie Ministerstwa Zdrowia czytamy o tym, jakie sytuacje, emocje i stany powinny skłonić do tego, aby o swojej kondycji psychicznej porozmawiać ze specjalistą. Co powinno niepokoić?
Zły nastrój trwa powyżej kilkunastu dni.
Czujesz smutek przez większość dnia i masz kiepski nastrój, ciągle i łatwo płaczesz, jesteś podenerwowana i rozdrażniona.
Nic cię nie cieszy, nie potrafisz choćby się uśmiechnąć.
Odczuwasz intensywne lęki, boisz się o zdrowie dziecka, boisz się zostawać z nim/z nią sama w domu, boisz się stale, iż coś mu/jej się stanie, boisz się nieustannie, iż skrzywdzisz dziecko.
Masz natrętne, negatywne myśli, uważasz siebie za kiepską matkę, uważasz, iż nigdy sobie nie poradzisz z dzieckiem, winisz siebie o wszystko.
Masz poczucie, iż nikt nie jest w stanie ci pomóc, iż nigdy nie będzie dobrze, iż znalazłaś się sytuacji bez wyjścia, w jakiejś pułapce życiowej.
Nie masz ochoty zajmować się dzieckiem, jest ci obojętne lub cię denerwuje, obwiniasz siebie o to, iż nie czujesz euforii z macierzyństwa i miłości do dziecka.
Trudno jest ci podjąć najprostsze decyzje, np. czy wyjść dziś na spacer, jak ubrać dziecko.
Nie masz na nic siły, nawet, by wstać z łóżka, umyć się, ubrać.
Nie masz apetytu lub wręcz "zajadasz" swój smutek.
Masz trudności ze snem, nie wysypiasz się, nie możesz zasnąć, budzisz się nad ranem, ale nie w tym rytmie dobowym, co dziecko.
Czujesz się cały czas zmęczona i osłabiona.
Depresja poporodowa to nie jest wstyd, żadne tabu, ani też burza hormonów. To choroba, o której trzeba mówić, bo nieleczona sprawia, iż cierpi nie tylko matka, jej dziecko, ale też cała rodzina.