Polska żegnała samolot do Paryża deszczem i niską temperaturą. Na pokładzie jednak nikomu nie było zimno. Panował większy niż zwykle gwar, było sporo dzieci, a ich ekscytacja była wręcz namacalna. Większość pasażerów nie miała pojęcia, jak wyjątkowym lotem podróżuje. Razem z nimi w samolocie znajdowało się bowiem około 50 marzycieli - mniej więcej tyle osób liczyła grupa podopiecznych fundacji Mam Marzenie, ich rodzin, przyjaciół oraz wolontariuszy. Już za kilka godzin 11 małych księżniczek, dzięki wsparciu Disney Polska, spełni swoje marzenie - znajdzie się Disneylandzie. Wtedy nie wiedziały jednak jednego, jak niezwykłymi będą gośćmi.
REKLAMA
Zobacz wideo Za czym tęskni Sara James? "Trzeba było poświęcić robienie tych nastoletnich rzeczy"
Fundacja Mam Marzenie i Disney Polska
Kasia, Helena, Nel, Wiktoria, Laura, Nadia, Hanna, Amelia, Michalina, Liwia i Zuzia przez trzy dni przestały być dziećmi, które dotknęła ciężka choroba. Ich bliscy natomiast, którzy na prośbę tych dzielnych dziewczynek polecieli razem z nimi, mogli po prostu zacząć się śmiać. Śmiać uśmiechem pełnym euforii i dziecięcej beztroski, a nie takim, który ma ukryć strach i ból. Dlaczego? Bo - jakkolwiek kiczowato to nie brzmi - to jest takie miejsce, gdzie cały świat, niezależnie jak piękny lub jak bardzo przerażający, przestaje istnieć. To Disneyland. Tam rządzą bajki i marzenia. Fundacja Mam Marzenie we współpracy z Disney Polska, już od prawie 10 lat spełnia marzenia ciężko chorych dzieci o wizycie w Disneylandzie i nie tylko.
Fundacja Mam Marzenie we współpracy z Disney Polska spełniła 11 marzeń.Karina Szymczuk
Jak VIP-y
Żadna ilość gotówki lub followersów nie gwarantuje takiego traktowania, jakie miało te 11 małych księżniczek z Polski. Najlepsze miejsca na paradzie, wydzielona strefa na pokazie fajerwerków, wejście bez kolejek na każdą atrakcję, prezenty, gadżety, zdjęcia, aż wreszcie spotkanie z ukochanymi postaciami z filmów - Elzą, Anną, Bellą, Arielką, Dżasminą. Mało kto ma okazję uścisnąć im rękę, one miały własne "audiencje". Patrząc jednak, jak wyglądały ukryte przed tłumami tęte-à-tęte, każda z tych dziewczynek czuła się księżniczką, do której na spotkanie przychodzą jej bajkowe koleżanki.
- Dzień dobry! Jak to się stało? Wyglądasz dokładnie tak samo jak moja przyjaciółka - dziwiła się księżniczka Dżasmina, widząc jedną z podopiecznych fundacji w stroju Kopciuszka. Język angielski nie był problemem, w końcu była to rozmowa z disneyowskimi księżniczkami, a te porozumiewają się językiem marzeń, baśni i życzliwości. Choć ktoś na pierwszy rzut oka mógł odnieść wrażenie, iż to tylko przebrane aktorki, to patrząc na to, jak nawiązywały kontakt z "polskimi księżniczkami" łatwo było dojść do wniosku, iż to jednak magiczne istoty z drugiej strony ekranu. Podopieczne fundacji z niekwestionowanym zachwytem chłonęły każdy ich gest i uśmiech. Ze swoimi idolkami rozumiały się bez słów.
Spotkanie na wyłączność z księżniczkami Disneya to zaszczyta, którego niewielu może dostąpić.Karina Szymczuk
Jak przystało na prawdziwego VIP-a, dzieciaki i ich bliscy po parku poruszali się ze swoją świtą. Nie byle jaką, bo otaczali ich wolontariusze z fundacji i Disneya (Disney VoluntEARS). Jeden z młodych mężczyzn na co dzień jest pracownikiem Disneylandu, dba o obsługę systemów informatycznych jednej z kolejek, ale za te dni nie pobiera pensji. Jest tam wtedy dla tych dzieci. Park to jego drugi dom, zna każdy zakamarek, każdy skrót, dzięki niemu jego grupa przemieszcza się w błyskawicznym tempie. Od razu przynoszony jest im posiłek, natychmiast dostaje najlepsze miejsce w najbardziej obleganej kolejce górskiej. Dlaczego to robi? Czemu, zamiast wziąć wolne, biega po Disneylandzie od rana do późnych godzin nocnych? Nie potrafił mi odpowiedzieć. Uśmiechnął się tylko szeroko i powiedział "bo to są marzenia i to jest piękne".
Po prostu być
Dziecko nie jest swoją chorobą. Niezależnie od tego jak byłaby ona ciężka, jak bardzo zmuszałaby bliskich do zwątpienia w kolejne wspólne miesiące czy lata życia. Życie tych 11 dzieci i ich rodziców było w ostatnim czasie podporządkowane przede wszystkim procedurom medycznym. Kolejnym wkłuciom, lekom, badaniom, terapiom, kolejnym pobytom w szpitalu. Nikt się jednak nie skarżył.
"Gdy córka była w szpitalu", "przeprowadziliśmy się na leczenie", "ten miesiąc spędziliśmy w klinice" - mówili mi rodzice 11 marzycielek. Nie odrywali przy tym wzroku od kolorowej parady postaci z bajek, którą oglądali z najlepszych, zarezerwowanych tylko dla nich miejsc. Choć uśmiech nie schodził im z twarzy, ich głos się zmieniał. Na twardy, spokojny, pełen skupienia ton. Dokładnie taki, jaki musiał być w ciągu ostatnich miesięcy. To oni musieli panować nad czasem, finansami, opieką nad innymi dziećmi, a przede wszystkim procedurami medycznymi. Jak się czuli? Nie zadawali sobie takich pytań. Mieli inne zadanie - zdrowie dziecka.
Było ciężko, ale nie było wyboru, musieliśmy sprostać
- mówi mi jeden z ojców, jego twarz na chwilę przesłania mgła wspomnienia. Po czym spogląda na córkę, która z zachwytem macha do swojej idolki - bajkowego Kopciuszka. I już nie był w szpitalu. Był znów z nią: radosną i pełną energii.
Uczestnicy programu byli traktowani jak VIP-yKarina Szymczuk
Wyniki badań są jednoznaczne. Dziecko musi się bawić, niezależnie od stanu zdrowia. Zabawa redukuje stres (wielkiego wroga postępów w leczeniu), rozluźnia, jest kluczowa w procesie autoterapii. Liczby potwierdzają to, co jako dorośli, wiemy aż za dobrze: dla dziecka wszystko jest zabawą. A przynajmniej powinno być, bo ci rodzice, widzieli już swoje dzieci, którym nie starczało sił nie tylko na zabawę, ale choćby na uśmiech. To jedno z najtrudniejszych doświadczeń w ich życiu, które potrafi złamać najsilniejszego. Oni przetrwali.
Jedna z rodzin była już z fundacją na podobnym wyjeździe ze swoim starszym dzieckiem. Lekarze nie dawali im wtedy nadziei. - Ten wyjazd kilka tygodni życia zamienił w lata - mówił ojciec, który nie miał wątpliwości co do roli, jaką w ich rodzinie odegrała tamta wycieczka. Rozmawialiśmy, stojąc pośród kolorowego tłumu, postaci z bajek, gdy on wracał do najtrudniejszego momentu w swoim życiu. Wracał jednak z iskierką radości.
W chwilach najgorszego kryzysu, gdy już brakowało nam w szpitalu sił, razem przeglądaliśmy zdjęcia z Disneylandu. I wtedy widziałem go. Ten uśmiech na twarzy mojego dziecka. Choć na chwilę powracał.
Po prostu żyć
Rodziny w Disneylandzie kalendarz miały wypełniony po brzegi. Atrakcje, które dla nich przygotowano, trudno zliczyć. Jednego dnia czekaliśmy na wejście na przedstawienie z muzyką na żywo. Niektóre dzieci były zmęczone, jedne drzemały na ławce, inne miały wystarczająco dużo energii na kłótnię z bratem lub siostrą. Ktoś dłubał patykiem w gumie do żucia, kogoś strofowali rodzice, ktoś pertraktował z opiekunami w sprawie kolejnej waty cukrowej, a inny szkrab rozłożył na środku chodnika nowo nabytą kolekcję figurek.
Zabawa odgrywa terapeutyczną rolę w procesie zdrowienia.Karina Szymczuk
Patrzyłam na ten tłum. Na matki i ojców, którzy czule się obejmowali, jakby byli na najlepszej randce w życiu. Na tych, co załamywali ręce nad wielką plamą na nowej koszulce. Na dzieci, które śmiały się, złościły, obrażały i wygłupiały. choćby rozłożona na ławce apteczka z kolejną dawką leków, które jedno z nich musiało przyjąć, nie burzyło jednego - poczucia normalności.
Było tak, jak jest w każdej rodzinie. Normalnie. Bo te rodziny, choć z zachwytem patrzyły, jak fundacja i wolontariusze spełniali marzenia ich dzieci, to spełnili też jeszcze jedno. Takie, którego nie było w formularzu zgłoszeniowym do programu. Takie, które urodziło się w chwili otrzymania przygniatającej diagnozy. Marzenie o normalności. 11 rodzin musiało pokonać ponad 1300 kilometrów, do prawdziwej krainy marzeń, w której dorośli bez wstydu przebierają się w stroje bohaterów z dzieciństwa, a dzieci zapominają, iż świat istnieje, aby poczuć, iż po prostu żyją. Normalnie. Śmiejąc się, dokazując, jedząc frytki i lody. Tak, jak robią to wszyscy. Bez zapachu lizolu. Bez patrzenia na zegarek, liczenia każdego grosza. Po prostu byli. Razem. Normalnie.














