Marznie, które zamieniło tygodnie w lata. Nie zmieni tego choćby apteczka na ławce

gazeta.pl 2 godzin temu
Złe wyniki badań, diagnoza, strach. Szpital, oddział, kroplówka. Operacja, narkoza, cięcie, szwy. Kroplówka, ból, strach. Szpital, wymioty, wypadające włosy. Leki, przychodnia, nakłucie. Rachunki, długi, smutek. Strach, strach, strach. Nakłucie, badania. Kiedy dziecko zapada na ciężką chorobę, funkcjonowanie rodzica to przeskakiwanie od jednego zadania na liście do kolejnego. To siła i wytrwałość. Jednak w życiu, by żyć i zdrowieć, potrzeba też czegoś jeszcze. Marzenia. 11 z nich zostało właśnie spełnionych.
Polska żegnała samolot do Paryża deszczem i niską temperaturą. Na pokładzie jednak nikomu nie było zimno. Panował większy niż zwykle gwar, było sporo dzieci, a ich ekscytacja była wręcz namacalna. Większość pasażerów nie miała pojęcia, jak wyjątkowym lotem podróżuje. Razem z nimi w samolocie znajdowało się bowiem około 50 marzycieli - mniej więcej tyle osób liczyła grupa podopiecznych fundacji Mam Marzenie, ich rodzin, przyjaciół oraz wolontariuszy. Już za kilka godzin 11 małych księżniczek, dzięki wsparciu Disney Polska, spełni swoje marzenie - znajdzie się Disneylandzie. Wtedy nie wiedziały jednak jednego, jak niezwykłymi będą gośćmi.

REKLAMA







Zobacz wideo Za czym tęskni Sara James? "Trzeba było poświęcić robienie tych nastoletnich rzeczy"



Fundacja Mam Marzenie i Disney Polska
Kasia, Helena, Nel, Wiktoria, Laura, Nadia, Hanna, Amelia, Michalina, Liwia i Zuzia przez trzy dni przestały być dziećmi, które dotknęła ciężka choroba. Ich bliscy natomiast, którzy na prośbę tych dzielnych dziewczynek polecieli razem z nimi, mogli po prostu zacząć się śmiać. Śmiać uśmiechem pełnym euforii i dziecięcej beztroski, a nie takim, który ma ukryć strach i ból. Dlaczego? Bo - jakkolwiek kiczowato to nie brzmi - to jest takie miejsce, gdzie cały świat, niezależnie jak piękny lub jak bardzo przerażający, przestaje istnieć. To Disneyland. Tam rządzą bajki i marzenia. Fundacja Mam Marzenie we współpracy z Disney Polska, już od prawie 10 lat spełnia marzenia ciężko chorych dzieci o wizycie w Disneylandzie i nie tylko.





Fundacja Mam Marzenie we współpracy z Disney Polska spełniła 11 marzeń.Karina Szymczuk


Jak VIP-y
Żadna ilość gotówki lub followersów nie gwarantuje takiego traktowania, jakie miało te 11 małych księżniczek z Polski. Najlepsze miejsca na paradzie, wydzielona strefa na pokazie fajerwerków, wejście bez kolejek na każdą atrakcję, prezenty, gadżety, zdjęcia, aż wreszcie spotkanie z ukochanymi postaciami z filmów - Elzą, Anną, Bellą, Arielką, Dżasminą. Mało kto ma okazję uścisnąć im rękę, one miały własne "audiencje". Patrząc jednak, jak wyglądały ukryte przed tłumami tęte-à-tęte, każda z tych dziewczynek czuła się księżniczką, do której na spotkanie przychodzą jej bajkowe koleżanki.
- Dzień dobry! Jak to się stało? Wyglądasz dokładnie tak samo jak moja przyjaciółka - dziwiła się księżniczka Dżasmina, widząc jedną z podopiecznych fundacji w stroju Kopciuszka. Język angielski nie był problemem, w końcu była to rozmowa z disneyowskimi księżniczkami, a te porozumiewają się językiem marzeń, baśni i życzliwości. Choć ktoś na pierwszy rzut oka mógł odnieść wrażenie, iż to tylko przebrane aktorki, to patrząc na to, jak nawiązywały kontakt z "polskimi księżniczkami" łatwo było dojść do wniosku, iż to jednak magiczne istoty z drugiej strony ekranu. Podopieczne fundacji z niekwestionowanym zachwytem chłonęły każdy ich gest i uśmiech. Ze swoimi idolkami rozumiały się bez słów.








Spotkanie na wyłączność z księżniczkami Disneya to zaszczyta, którego niewielu może dostąpić.Karina Szymczuk


Jak przystało na prawdziwego VIP-a, dzieciaki i ich bliscy po parku poruszali się ze swoją świtą. Nie byle jaką, bo otaczali ich wolontariusze z fundacji i Disneya (Disney VoluntEARS). Jeden z młodych mężczyzn na co dzień jest pracownikiem Disneylandu, dba o obsługę systemów informatycznych jednej z kolejek, ale za te dni nie pobiera pensji. Jest tam wtedy dla tych dzieci. Park to jego drugi dom, zna każdy zakamarek, każdy skrót, dzięki niemu jego grupa przemieszcza się w błyskawicznym tempie. Od razu przynoszony jest im posiłek, natychmiast dostaje najlepsze miejsce w najbardziej obleganej kolejce górskiej. Dlaczego to robi? Czemu, zamiast wziąć wolne, biega po Disneylandzie od rana do późnych godzin nocnych? Nie potrafił mi odpowiedzieć. Uśmiechnął się tylko szeroko i powiedział "bo to są marzenia i to jest piękne".


Po prostu być
Dziecko nie jest swoją chorobą. Niezależnie od tego jak byłaby ona ciężka, jak bardzo zmuszałaby bliskich do zwątpienia w kolejne wspólne miesiące czy lata życia. Życie tych 11 dzieci i ich rodziców było w ostatnim czasie podporządkowane przede wszystkim procedurom medycznym. Kolejnym wkłuciom, lekom, badaniom, terapiom, kolejnym pobytom w szpitalu. Nikt się jednak nie skarżył.
"Gdy córka była w szpitalu", "przeprowadziliśmy się na leczenie", "ten miesiąc spędziliśmy w klinice" - mówili mi rodzice 11 marzycielek. Nie odrywali przy tym wzroku od kolorowej parady postaci z bajek, którą oglądali z najlepszych, zarezerwowanych tylko dla nich miejsc. Choć uśmiech nie schodził im z twarzy, ich głos się zmieniał. Na twardy, spokojny, pełen skupienia ton. Dokładnie taki, jaki musiał być w ciągu ostatnich miesięcy. To oni musieli panować nad czasem, finansami, opieką nad innymi dziećmi, a przede wszystkim procedurami medycznymi. Jak się czuli? Nie zadawali sobie takich pytań. Mieli inne zadanie - zdrowie dziecka.



Było ciężko, ale nie było wyboru, musieliśmy sprostać
- mówi mi jeden z ojców, jego twarz na chwilę przesłania mgła wspomnienia. Po czym spogląda na córkę, która z zachwytem macha do swojej idolki - bajkowego Kopciuszka. I już nie był w szpitalu. Był znów z nią: radosną i pełną energii.





Uczestnicy programu byli traktowani jak VIP-yKarina Szymczuk


Wyniki badań są jednoznaczne. Dziecko musi się bawić, niezależnie od stanu zdrowia. Zabawa redukuje stres (wielkiego wroga postępów w leczeniu), rozluźnia, jest kluczowa w procesie autoterapii. Liczby potwierdzają to, co jako dorośli, wiemy aż za dobrze: dla dziecka wszystko jest zabawą. A przynajmniej powinno być, bo ci rodzice, widzieli już swoje dzieci, którym nie starczało sił nie tylko na zabawę, ale choćby na uśmiech. To jedno z najtrudniejszych doświadczeń w ich życiu, które potrafi złamać najsilniejszego. Oni przetrwali.
Jedna z rodzin była już z fundacją na podobnym wyjeździe ze swoim starszym dzieckiem. Lekarze nie dawali im wtedy nadziei. - Ten wyjazd kilka tygodni życia zamienił w lata - mówił ojciec, który nie miał wątpliwości co do roli, jaką w ich rodzinie odegrała tamta wycieczka. Rozmawialiśmy, stojąc pośród kolorowego tłumu, postaci z bajek, gdy on wracał do najtrudniejszego momentu w swoim życiu. Wracał jednak z iskierką radości.



W chwilach najgorszego kryzysu, gdy już brakowało nam w szpitalu sił, razem przeglądaliśmy zdjęcia z Disneylandu. I wtedy widziałem go. Ten uśmiech na twarzy mojego dziecka. Choć na chwilę powracał.


Po prostu żyć
Rodziny w Disneylandzie kalendarz miały wypełniony po brzegi. Atrakcje, które dla nich przygotowano, trudno zliczyć. Jednego dnia czekaliśmy na wejście na przedstawienie z muzyką na żywo. Niektóre dzieci były zmęczone, jedne drzemały na ławce, inne miały wystarczająco dużo energii na kłótnię z bratem lub siostrą. Ktoś dłubał patykiem w gumie do żucia, kogoś strofowali rodzice, ktoś pertraktował z opiekunami w sprawie kolejnej waty cukrowej, a inny szkrab rozłożył na środku chodnika nowo nabytą kolekcję figurek.





Zabawa odgrywa terapeutyczną rolę w procesie zdrowienia.Karina Szymczuk


Patrzyłam na ten tłum. Na matki i ojców, którzy czule się obejmowali, jakby byli na najlepszej randce w życiu. Na tych, co załamywali ręce nad wielką plamą na nowej koszulce. Na dzieci, które śmiały się, złościły, obrażały i wygłupiały. choćby rozłożona na ławce apteczka z kolejną dawką leków, które jedno z nich musiało przyjąć, nie burzyło jednego - poczucia normalności.
Było tak, jak jest w każdej rodzinie. Normalnie. Bo te rodziny, choć z zachwytem patrzyły, jak fundacja i wolontariusze spełniali marzenia ich dzieci, to spełnili też jeszcze jedno. Takie, którego nie było w formularzu zgłoszeniowym do programu. Takie, które urodziło się w chwili otrzymania przygniatającej diagnozy. Marzenie o normalności. 11 rodzin musiało pokonać ponad 1300 kilometrów, do prawdziwej krainy marzeń, w której dorośli bez wstydu przebierają się w stroje bohaterów z dzieciństwa, a dzieci zapominają, iż świat istnieje, aby poczuć, iż po prostu żyją. Normalnie. Śmiejąc się, dokazując, jedząc frytki i lody. Tak, jak robią to wszyscy. Bez zapachu lizolu. Bez patrzenia na zegarek, liczenia każdego grosza. Po prostu byli. Razem. Normalnie.
Idź do oryginalnego materiału