
(fragment nowo pisanych wspomnienień z cyklu `Zza zasłony czasu`)
(...)
Na lekcji geografii w naszej „zasadniczej szkole dla dorosłych” jeden z podopiecznych wyraźnie nie mógł zrozumieć pojęcia „depresja geograficzna”. Nie pierwszy raz się z tym spotykałem, gdyż poziom percepcji wśród uczniów był bardzo różny. Zacząłem tłumaczyć na kilka sposobów; on potakiwał głową, iż niby zrozumiał, ale wyraz jego twarzy świadczył o czymś przeciwnym. Inni zaczęli się już z niego podśmiewywać, aż musiałem zainterweniować:
– Bez śmichów chichów. Wszyscyście tacy geniusze? Od razu zawsze rozumieliście? Mam przypomnieć jednemu czy drugiemu? No. – Uspokajałem uczniowskie towarzystwo, jednocześnie szukając w myśli takiego przykładu, który byłby zrozumiały dla delikwenta. Co do niego dotrze? Co by tu wymyślić… coś z jego poziomu rozumienia, z jego życia.
.
Kto szuka, ten czasem znajduje. Olśniło mnie:
– Karol, słuchaj. Jak się czujesz bardzo dobrze, cały jesteś w skowronkach, coś fajnego dostałeś, no same och i ach, euforia cię rozpiera, to jesteś wyżej niż zwyczajnie, lepiej jak co dzień. To jakbyś się znalazł nad poziomem morza – zaakcentowałem, wznosząc ramię nad głową – znaczy ileś tam metrów nad morzem. Czy to rozumiesz?
Ogniki zapaliły się w oczach ucznia, gorliwie pokiwał głową. „No wreszcie do niego dociera – skonstatowałem w myśli. – Trafiłem”.
– Teraz drugie. jeżeli masz normalny, zwykły dzień, jakich wiele, ani bardzo dobry, ale też nie ciężki czy smutny, to jesteś na poziomie morza, znaczy zero metrów wysokości. Tak zostało przyjęte, iż poziom morza to zero metrów. Chwytasz?
.
Znowu energicznie pokiwał głową, wreszcie dopowiadając „tak”. No, to już coś.
– Kiedy zaś coś by cię zabolało – kontynuowałem – no, na przykład, walnąłbym cię na odlew w ucho, to jakbyś się czuł?
– Źle! – prawie odkrzyknął, rozdziawiając buzię w szerokim uśmiechu. „Nie zaśmiałbyś się, gdybym tak naprawdę zrobił – uśmiechnąłem się do siebie – ale najważniejsze, iż wreszcie chyba pojąłeś”.
– Świetnie. Poczułbyś się więc dużo poniżej normalnego życia, kiedy nic cię nie boli. Znalazłbyś się w złym nastroju, w depresji, tak to się mówi, a w geografii, odpowiednio do tego przykładu – to byłaby depresja geograficzna. Byłbyś poniżej poziomu morza. Słowo depresja oznacza poniżej czegoś. Źle się czujesz, jesteś w depresji. Stoisz poniżej poziomu morza, też jesteś w depresji, tylko geograficznej. Rozumiesz już?
– Aa, to tak?! – Ponownie się rozradował, jakby wygrał szóstkę w totka. – Już wiem!
– No i widzisz – sam lekko odetchnąłem – to nie takie trudne. Wystarczy pomyśleć i się zrozumie.
* * *
Po dwóch tygodniach wywołałem Karolka do tablicy.. Niezbyt mu szło z odpowiedziami na moje zapytania, a adekwatnie ani razu nie udzielił prawidłowej. Szukałem w głowie pytania, na które by dobrze odpowiedział. „Co by tu wymyślić? – zamyśliłem się na sekundę. – Geniuszem nie będzie, ale to spokojny chłopak, na stolarni instruktor mówi, iż ma dryg do roboty. Ale musi mi coś powiedzieć, chłopaki słuchają. Nie mogę mu dać miernej za darmo… Mam!”.
– Karol, to powinieneś pamiętać. Co to jest depresja geograficzna?
Zaskoczył mnie niemile. Zamiast odpowiedzieć, zaczął wodzić wzrokiem po suficie, chrząkać, rzucać znacząco wzrokiem na siedzących w pierwszych ławkach kolegów. Nic mu nie pomogło, zbyt blisko stałem, więc tylko kilkakrotnie pociągnął nosem.
Sacrebleu, czyżby już zapomniał?! Przecież to ledwie z pół miesiąca temu, kiedy się tak rozradował. Naprawdę już nie pamięta?
– Ekhm – sam odchrząknąłem – przypomnij sobie. To naprawdę proste. Pamiętasz, jak ci podałem niedawno przykłady? Ta depresja geograficzna to podobne, jakbyś się źle czuł.
– Aha! Już pamiętam! Jak pan mnie pierdolnie w ucho, to wtedy jest depresja geograficzna!
Grzmiące forte chóralnego wybuchu śmiechu w klasie aż wywołało z sąsiadującego gabinetu panią dyrektor szkoły. Zaglądnęła przez uchylone drzwi, ale ruchem otwartych dłoni pokazałem, iż wszystko jest w porządku. Sam potrzebowałem dłuższej chwili na powstrzymanie paroksyzmów śmiechu, które wstrząsały moją przeponą. Kiedy wreszcie chwyciłem oddech i uspokoiłem chłopców, powiedziałem mitygująco do Karolka:
– Noo… prawie dobrze. Coś tam zapamiętałeś… cisza, bo wezmę was zaraz do odpowiedzi! Chętni jesteście? – Te słowa skierowałem do dwóch wyrostków, którzy znowu zaczęli głośno rechotać. – Karolu… mieszkasz w internacie, więc po obiedzie przyjdź zaraz do mnie. Trochę źle mnie wtedy zrozumiałeś. Jeszcze raz ci wytłumaczę. Teraz nie wstawię ci oceny, spytam na następnej lekcji.
* * *
W internacie narysowałem na kartce papieru przekrój ziemi z zaznaczonym poziomem morza. Z jednej strony brzeg był wyższy, z drugiej, za narysowanym wałem odgradzającym wodę, linię gruntu poprowadziłem dużo poniżej „zera metrów”. Dorysowałem trzech ludzików, dopisując przy nich: n.p.m., zero metrów, p.p.m. z dopiskiem „depresja geograficzna”.
Kiedy przyszedł Karolek, jeszcze raz zacząłem mu tłumaczyć, wskazując po kolei na trzech ludzików i dopiski. Nagle mi przerwał, aż krzycząc:
– Teraz wiem! Ale pan wtedy inaczej mówił…
Powstrzymałem się z komentarzem. Wystarczyło mi to „teraz wiem!”. Kiedy na następnej lekcji odpowiedział prawidłowo, dodatkowo kreśląc mój rysunek na tablicy, z czystym sumieniem wstawiłem mu ocenę „mierną”. Wolałem nie zadawać innych pytań. Karolkowi w zupełności wystarczała ta „mierna”; nie był łasy na wyższą ocenę.
Od tego zdarzenia staranniej dobierałem przykłady ze zwykłego życia i nie satysfakcjonowało mnie usłyszenie uczniowskiego „wiem, już wiem” – wolałem od razu sprawdzać, czy świeżo nabyta wiedza była zgodna z tą, której wymagałem.