Zadupie, czyli onkogeneza polskości

posmiertnik-doktora-bruneta.blogspot.com 6 lat temu
Muszę przyznać, iż leki, stosowane w leczeniu raka, mają niesłychanie urokliwe nazwy. Podczas, gdy sam nowotwór jest zdecydowanie rodzaju męskiego - co poniekąd nie dziwi, większość specyfików mających na celu wyeliminowanie tegoż - to kobiety. Na przykład taka winkrystyna. Mam co prawda złe skojarzenia z damską końcówką tej nazwy - skojarzenia te nasilają się z każdym kolejnym włączeniem telewizorni, z której wyrzyguje swoje prostactwo chamsko - poselska właścicielka równie plugawej mordy, ale - w sumie - przecież nie jednej świni maciora na imię.
Albo taka mitomycyna. Znów dziwne konotacje - szczególnie po wysłuchaniu radiowej relacji z konfy któregoś z ministrów, albo - co gorsza premiera. Kiedyś, szczęśliwym studentem będąc, sądziłem, iż mitoza jest jednym z ważniejszych warunków gatunkowego przetrwania, dziś jednak uważam, iż to mitomania jest najważniejsza.
Z bleomycyną - podobnie - wystarczy posłuchać kilku notabli - nie dość, iż blekoczą, to jeszcze - w trakcie ich wywodów robi się ble. A kończy się - jak w przypadku większości cytostatyków - rzyganiem.

Obserwując dzisiejszą rodzimą politykę coraz częściej zastanawiam się - co jest zdrowym polskim organizmem, a co - rakiem. Czy władza, wybrana nie przez większość, ale wycierająca sobie ową większością raz mordę, raz dupę (w przypadku akurat tej władzy - rodzaj otworu nie ma znaczenia) to carcinoma, czy też reprezentacja zdrowych tkanek narodu? Czy może protestujący w obronie (jak im się wydaje) demokracji i wartości cywilizacyjnych to fizjologia, czy może patologiczna narośl na zdrowym ciele zjednoczonego plemienia?


Po pierwsze - władcy są dokładnie tacy, jakie jest społeczeństwo, które ich wybrało. Wieszczowa lawa. Zimna, plugawa, całkowicie pozbawiona empatii i do tego całkowicie skoncentrowana na sobie. Gardząca innością, tchórzliwa i zawistna. Mściwa. A do tego wszystkiego prymitywna i bezdennie głupia; z pomocą środków masowego przekazu, w zabawny sposób, starająca się pozować na intelektualną elitę tego kraju. Jest dokładnie taka jak przeciętny Polak - cwaniaczek, nadrabiający w towarzystwie mentalne zacofanie darciem ryja, przekonany o własnej racji w tematach, o których nie ma zielonego pojęcia. Taką oto wewnętrzną fizjonomię otrzymał w genach.
Naleciałości pozaborowe, ale i wcześniejsze, wtłoczone do genotypów i usankcjonowane przez dziesięciolecia istnienia ludowej władzy, podrasowane przez narodową pseudo religię (w tej szerokości geograficznej - prócz rodziców, nie wybiera się z reguły również wiary - ta jest narzucona z góry i to - jak okazuje się przy próbach apostazji dorosłych - nieodwołalnie) - gusła (bezsprzecznie) neurozo i psychopatogenne, mające w gruncie rzeczy jeden cel - trzymać za mordy stado bezmózgich baranów, zadowolonych z płatnej opcji naciskania guzika PRZEBACZAM WSZYSTKIE ŚWIŃSTWA, z dopiskiem IDŹ, RÓB NASTĘPNE.
Ten gatunek jest skażony, od wieków. Pod pewnymi warunkami, owe zaburzenia budowy genomu, pozwalały Tubylcom przetrwać najazdy obcych. Ale przecież dzisiejsi władcy to swojaki pod każdym względem! Nie kradną, jak cała reszta światowych polityków - im się po prostu należy! Wszystkim tutaj się należy: pińcet plus, posada plus, samochód plus, mieszkanie plus, spowiedź plus, miejsce na cmentarzu plus. W bonusie - brak społecznego ostracyzmu za podpierdolenie sąsiada do skarbówki, czy ZUS, bo to w końcu obywatelski przywilej. Jednemu się zabierze, odda się drugiemu, wszyscy mają mieć po równo, czyli gówno. A rząd - sam się wyżywi.



Po drugie, a raczej - z drugiej strony - wszyscy ci, którzy sprzeciwiają się (jak to grzecznie ktoś określił) zawłaszczaniu państwa, bronią demokracji, zasad cywilizacyjnych i tak zwanej europejskości - czy możemy nazwać ich Polakami? Skąd się urwali, pozbawieni większości charakterystycznych cech swojego gatunku? Nazwani zostali przez obóz władzy zaprzańcami, sądzę jednak, iż tu zaszedł jakiś genetyczny błąd, mutacja, zamiana zasad w rybosomach. Bronią w swoim mniemaniu ważnych i absolutnie uniwersalnych wartości. A to przecież nieprawda. Jedyne, czego bronią, to rozumu. Czyli czegoś, co jest ogółowi społeczeństwa całkowicie niepotrzebne. Ludzie, zamiast zmęczyć się jakąkolwiek książką, wolą w Zakopanem polewać się szampanem - ale niedrogim, bez bukietu wonnego, zwykłym igristoje, bo tylko po takim, zmieszanym z wódką, kopie bardziej; dla takich Chopin to nazwa trunku, a Maria Skłodowska - Curie mogłaby być choćby kobietą. Im jest wszystko jedno.
Tym drugim zaś - nie jest. I to nie licuje z godnością Polaka - przeciętnego Kowalskiego, jego dumą. Kto by się przejmował niezawisłością sądów, skoro sprawiedliwość i tak musi być po naszej stronie! Kto chciałby piętnować wszechobecne złodziejstwo i kolesiostwo, skoro 500 złotych to dodatkowe 25 butelek żytniej! A tamci się przejmują. Niepotrzebnie. Szkodliwie. Nie po polsku.

Są takie leki przeciwnowotworowe, o cudnych, jubilerskich nazwach: cisplatyna, epirubicyna. Zachwycające (dotyczy zwłaszcza kobiet). Ale cóż z tego, skoro i po nich się rzyga.

In vino veritas, a w kupie siła. A skoro tak, to ex malis eligere minima oportettrzeba wybierać mniejsze zło. Czyli wyjechać.


Ostatni na dziś preparat: winorelbina. Zachęcająca nazwa. Niczym aromatyczny zapach dobrego cabernet - sauvignon, przed degustacją...
Nie, zbytnio się rozmarzyłem. Po podaniu rzeczonego leku zwykle traci się smak a nierzadko i zęby.



Generalnie rzecz ujmując, chemioterapia nie sprzyja piciu alkoholu. I, wierzcie mi - dla żyjącego i leczącego się w tym kraju - jest to prawda niezwykle dramatyczna.



Idź do oryginalnego materiału