Ostatni raz pisałem tutaj o szczepionkach w grudniu. To cała epoka, bo wtedy jeszcze były science-fiction.
Teraz jestem już po pierwszej dawce, podobnie jak 6 milionów rodaków. Ja oczywiście dostałem tzw. „gorszą”, dla nauczycieli – czyli Astrę Zenka.
Moje liceum skorzystało z puli niespodziewanie uwolnionej przez inną placówkę. Zadzwonili, iż jest wolny termin. „Kiedy?” „Dzisiaj”. No to rzuciłem wszystko i pognałem.
Doświadczyłem tych niepożądanych objawów, którymi straszono w dyskusji pod tamtą notką. Nie była to jakaś bardzo ciężka dolegliwość – raczej jak kac niż jak grypa. Po prostu nic mi się nie chciało (bardziej niż zwykle).
Na pewno słyszeliście, iż nauczyciele masowo potem brali dni wolne. No cóż, kto może wziąć dzień wolny, ten bierze. Ja nie wziąłem tylko dlatego, iż i tak miałem okienko.
Następnego dnia mi przeszło, już normalnie prowadziłem lekcję (zdalną). Spokrewnieni seniorzy, którzy dostali Pfizera, nie mówili jednak o zupełnie żadnych skutkach ubocznych, więc kiedy nadejdzie ten dzień, w którym będziemy mogli grymasić i wybierać, sugerowałbym Pfizera (ale każdego namawiam, żeby wybrał to co może dostać szybciej).
Choć zwykle jestem pesymistą, w jednym jestem ostrożnym optymistą. Gdzieś za miesiąc dostęp do szczepienia przestanie już być „dobrem rzadkim” i będziemy się dzielić wspomnieniami z objawów ubocznych dzień po.
Choć jestem sceptykiem jeżeli chodzi o nadzieje z serii „kupisz autonomiczny samochód za bitcoiny wydrukowane na drukarce 3D”, to jestem ostrożnym optymistą jeżeli chodzi o przyszłość zastosowania technologii mRNA. Polecam artykuł z „The Atlantic”.
Ubocznym skutkiem II wojny światowej było opracowanie technologii, które potem miały zastosowanie cywilne, często w niespodziewanie odległych dziedzinach. Ubocznym skutkiem wyścigu o zaszczepienie ludzkości jest dopracowanie technologii wprowadzenia do ludzkiej komórki arbitralnego mRNA, by skłonić rybosomy do produkcji arbitralnego białka.
Z tego może choćby wyniknąć mityczne Lekarstwo Na Raka. Na razie odpowiedź na pytanie „dlaczego go jeszcze nie ma” brzmi: bo rak to nie jest jedna choroba.
Ale gdyby tak wyspecjalizowane mRNA z wyspecjalizowaną lipocząstką – które dotrze tylko do określonych komórek i tam wyprodukuje Lekarstwo Na Raka? Nie „takiego w ogóle”, tylko tego konkretnie (może nawet: „dla tego pacjenta”)?
Na razie trujemy cały organizm, żeby otruć grupę komórek, które tak naprawdę stanowią kilka promili masy pacjenta. A gdyby tak białko odpowiedniego przeciwciała powstawało tylko tam, gdzie ma powstać?
Pytanie „CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK” wydawało mi się nieistotne z punktu widzenia szczepionek mRNA, bo wyobrażam to sobie z grubsza tak (znów, skrytykujcie mnie, jeżeli błędnie) – najbardziej prawdopodobne „nie tak” wygląda w ten sposób, iż lipocząstka nie wejdzie do komórki i będzie nieaktywnym, nieszkodliwym syfem.
Takie syfy i tak regularnie wnikają do naszego organizmu przez błony śluzowe czy skaleczenia. Pocięte przez enzymy, zneutralizowane przez fagocyty, zostają w końcu wydalone.
Jeśli wejdzie do komórki i tam dopiero coś pójdzie nie tak – to znów, nic złego się nie stanie. Przy translacji ciągle coś idzie nie tak, bo zwłaszcza RNA jest podatne na literówki.
Mamy w komórkach mnóstwo śmieciowego RNA, które powstało przez pomyłkę, albo jest już niepotrzebne, albo jest nieaktywne z powodu literówki. Z biegiem czasu ulega recyklingowi, ale ciągle powstaje nowe.
Jeśli ktoś się boi, iż mRNA od Pfizera wejdzie do jądra i coś zepsuje w DNA – powinien się bać tego śmieciowego. Jądro po prostu ma mechanizmy samoobrony.
Jasne, niektóre molekuły RNA mogą do niego przeniknąć – czasem specjalnie, a czasem w strukturze odpowiedniego wirusa (HIV). Ale takie coś jest skrajnie nieprawdopodobne jako przypadkowy skutek uboczny.
To jakby się okazało, iż stoisz przed drzwiami Pilnie Strzeżonej Instytucji, i całkiem przypadkowo pasują te klucze, które masz w kieszeni. Tak sobie wyobrażam ryzyko „mRNA wejdzie do jądra i ulegnie odwróconej transkrypcji”.
Gdy zaczynamy myśleć o saRNA, uruchamiającym produkcję białka-killera – przybywa rzeczy, które w mojej wyobraźni już mogą pójść nie tak. Tu już zagrożenie widzę jako „dynamit, który wzięliśmy do sforsowania tych drzwi, zdetonuje nam w mieszkaniu”.
Cała ta moja notka jednak jest raczej „myśleniem na głos” niż futurologią – chętnie wysłucham komentarzy osób bardziej kompetentnych, zakończę więc serowym „a wy jak myślicie?”.