Wigilia, która zaczęła się od jednego sąsiada

razemztoba.pl 1 tydzień temu

„Z pustego miejsca zrobiłem zajęte wolne miejsce”. Jedna decyzja, podjęta bez planu i bez wizji na przyszłość, zapoczątkowała inicjatywę, która dziś działa w 46 miastach w Polsce. O samotności, wspólnocie i świętach bez pustych talerzy opowiada twórca Fundacji Wolne Miejsce, który wczoraj (17 grudnia) w godzinach wieczornych odwiedził elbląski sztab przygotowujący Wigilię bez Samotności, która odbędzie się 24 grudnia o 16:00 w Dziennym Domu Senior + na ul. Zamkowej w Elblągu.

Mateusz Misztal: Gdy zapraszałeś do domu swojego sąsiada 20 lat temu, myślałeś wtedy, iż to się tak bardzo rozrośnie jak dzisiaj?

Mikołaj Rykowski: Po pierwsze – nie myślałem. A po drugie – to też nie był do końca mój sąsiad. To był człowiek, którego znałem z osiedla. Nie widywałem go codziennie na klatce czy w windzie, mieszkał w zupełnie innym bloku. Wiedziałem natomiast, iż jest samotny. Samotników dosyć łatwo się rozpoznaje – to jest pewien sposób bycia. Czasami uprzejmość, czasami jej brak. Czasami ten lepszy dzień, czasami gorszy.

Kiedy zbliżała się Wigilia, postanowiłem zmienić tradycję pustego miejsca przy stole. Z pustego, wolnego miejsca zrobić zajęte wolne miejsce. Zaprosiłem tego człowieka, kompletnie nie myśląc, iż z tego powstanie coś więcej, nie wiedząc, jaki będzie następny krok. Po prostu pomyślałem, iż ta teatralność pustego talerza jest niepotrzebna. Bo skoro kładziemy coś po nic, a potem chowamy, to po co?

Samotni są tylko ludzie starsi?

Absolutnie nie. Mój pierwszy gość był starszy ode mnie tylko o rok. To pokazuje, iż samotność nie dotyczy wyłącznie osób starszych. Dzisiaj, kiedy jako fundacja prowadzimy Wigilie i Wielkanoc w 46 miastach, kiedy mamy Ministerstwo ds. Samotności w Katowicach i kiedy spotykamy ludzi w moim wieku, młodszych ode mnie, młodzież, a niestety coraz częściej także dzieci – wiemy, iż samotność dotyka ludzi w każdym wieku.

Czasami jest permanentna – u osób starszych bywa, iż dożywotnia. Ale bardzo często jest chwilowa. Rozstania, trudne sytuacje życiowe, niespodziewane wydarzenia, które wybijają z rytmu. Ktoś potrzebuje pomocy przez chwilę – kilka miesięcy, rok – i to wystarczy, żeby wrócić do społeczeństwa.

Wspomniałeś o Ministerstwie ds. Samotności. Jak ono działa?

To jest najpiękniejsze miejsce w Polsce, bo to jest miejsce radości, uśmiechu i wesołości. Może tam przyjść każdy – samotny i niesamotny – i spotkać drugiego człowieka.

Na dole mamy restaurację, bistro Spichler. Codziennie gotowana jest inna zupa i inne drugie danie, w bardzo niskich cenach. Po to, żeby osoby samotne mogły zjeść codziennie coś innego. Bo często jest tak, iż ktoś gotuje jeden duży garnek – ekonomicznie to się opłaca – i potem przez kilka dni musi jeść to samo. U nas można zjeść zdrowiej, ale co najważniejsze – u nas się dosiada do stolika. Ktoś zamawia zupę, kawę czy herbatę i za chwilę ma przy sobie drugiego człowieka. Ktoś zapyta, czy może się dosiąść, ale adekwatnie już siada – i rozmowa zaczyna się sama.

A co z osobami, które są samotne, ale boją się przyjść na takie Wigilie?

To jest bardzo trudne pytanie, bo nie mamy jednego sposobu. My próbujemy zachęcać cały czas. W tym roku zmieniliśmy choćby nazwę. Kiedyś były to „Wigilie dla osób samotnych”, teraz mówimy „Wigilie bez samotności”. Zdejmujemy to ograniczenie. To są spotkania dla wszystkich – dla samotnych i niesamotnych, dla tych, którzy potrzebują drugiego człowieka albo chcą przeżyć święta inaczej. Czasami razem ze swoimi rodzinami, żeby edukacyjnie pokazać dzieciom prawdziwy świat, nie tylko ten z telewizora.

Serce ministerstwa jest na pierwszym piętrze. Tam są sale do terapii, warsztatów, spotkań grupowych. Są też dwa wyjątkowe, leśne pokoje, gdzie psychologowie i psychiatrzy rozmawiają z człowiekiem jeden na jeden. To miejsce, gdzie można zostawić swój bagaż. Wchodzisz ze swojego trudnego świata do lasu, zrzucasz ciężar i wracasz do społeczeństwa lżejszy. I to wszystko jest całkowicie bezpłatne.

Fundacja prowadzi też sklepy socjalne i społeczne. Jak one funkcjonują?

To trudny temat, bo w Polsce napotkaliśmy barierę prawną. W Austrii czy Niemczech takie sklepy są powszechne. Tam można sprzedawać produkty po dacie minimalnej trwałości – kartonowe, puszkowe, słoikowe. U nas dzień po terminie wszystko idzie do utylizacji. A jesteśmy niestety liderem marnowania żywności w Europie.

Od pięciu lat prosimy kolejne rządy o zmianę ustawy, żeby sklepy socjalne mogły funkcjonować normalnie – pozyskiwać produkty przed utylizacją i sprzedawać je za ułamek ceny osobom najuboższym. To piękna, edukacyjna historia: nie marnujemy jedzenia, pomagamy ludziom i uczymy, iż każdy produkt ma wartość. Choćby symboliczną – złotówkę za chleb. Dzięki temu ludzie są klientami, dokonują wyboru i nie ma stygmatyzacji.

Bez wolontariuszy te działania by się nie udały. Ilu ich jest?

Trudno policzyć, bo to się ciągle zmienia. W 46 miastach przez 23 lata przewinęły się tysiące ludzi. Ale jedno jest wspólne – to są osoby radosne. Wolontariat na Wigiliach to nie jest ciężar ani obowiązek. To radość.

Czasem dziennikarze pytają, czy nie poświęcamy się za bardzo, spędzając Wigilię z innymi. A ja mówię: proszę przyjść. Usiąść przy stole z kilkuset albo kilku tysiącami osób. W Katowicach to cztery tysiące ludzi w hali MCK. Po czymś takim domowa Wigilia na kilka osób wydaje się… blada. Każdy powinien tego doświadczyć.

Katowicka Wigilia jest największa w Polsce. Jakie są wyzwania?

To ogromna logistyka. Hala jest potężna, wolontariuszki czasem jeżdżą na rolkach, żeby szybciej się przemieszczać. Około 400–500 osób jest zaangażowanych w jedno wydarzenie. To armia pozytywnych ludzi. To są ich Wigilie, prawdziwe, nie udawane.

Wracamy do domów późno, zmęczeni, nogi bolą, ale jesteśmy szczęśliwi. Wiemy, iż zrobiliśmy coś dobrego. A potem są jeszcze dwa dni świąt – czas na odpoczynek, rodzinę, śmiech, choćby kłótnie, jak to w polskiej tradycji.

Dlaczego warto spędzić Wigilię właśnie z Wami?

Bo robimy to wtedy, kiedy ludzie najbardziej tego potrzebują. To jest autentyczne. Dajemy nadzieję, radość, chęć życia. To jest trochę jak jazda karetką na sygnale – docieramy do ludzi, którzy potrzebują drugiego człowieka. Jesteśmy ich lekarstwem.

Siadamy razem do stołu, tworzymy wspólnotę. I bardzo często osoby, które przyszły do nas samotne, wracają już jako wolontariusze.

Idź do oryginalnego materiału