Trzynaście wymagających poranków

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 dzień temu
Tegoroczne poranne roraty Duszpasterstwa Akademickiego na Wydziale Teologicznym USia były dla mnie nie lada wyzwaniem. To nie pierwsze tego typu przedsięwzięcie w którym brałam udział, o ile dobrze liczę, to moje czwarte poranne roraty z DA. W zeszłym roku byłam na wszystkich, dwa lata temu opuściłam jedno spotkanie. Niby za pierwszym razem chodziłam "w kratkę", ale powiedzmy, iż wtedy dopiero się rozkręcałam.
Dotychczas jednak łączyłam je ze studiami na wydziale. Przed świtem (głównie ok. 5.30) jechałam na wydział na roraty o 6:40, potem mieliśmy śniadanie, a potem zostawałam na zajęciach, względnie pędziłam na pedagogikę na drugi wydział. W tym roku studia zamieniły się miejscami z pracą zarobkową, i to w moim miejscu zamieszkania, czyli ok. 25 km od K-c. Może inaczej powiem - po roratach musiałam wracać do szkoły w DG, następnie ponownie jechać na świetlicę do K-c i na wieczór podjechać do S-rza, aby pomóc w ogarnięciu rorat dla dzieci. Toż to szaleństwo, zwłaszcza iż roraty zostały przesunięte na 6:30. A jednak postanowiłam spróbować, tym bardziej iż nic nie traciłam, po prostu nie byłabym na wszystkich Mszach. Co znowu byłoby bardzo prawdopodobne, zważywszy nie tylko na poranne zmęczenie, ale chociażby na mój obecny stan zdrowia. Lekarz niby ma swoje podejrzenia, ale co do ich potwierdzenia to potrzeba jeszcze kilka badań, te znów mam wykonać dopiero w styczniu, kiedy będzie nowa kolejka limitów do nich. Pocieszam się tym, iż widać nie jest ze mną aż tak źle, skoro mogę na nie trochę poczekać. Czasami jest źle, ale pocieszam się tym, iż inni mają gorzej. Bo pewnie tak też jest.
Mimo wszystko, szczęście i samopoczucie mi sprzyjało, przez co udało mi się być na wszystkich trzynastu spotkaniach. Trzynastu, bo z jednej strony odpadały poniedziałki i soboty, ale z drugiej, dzisiaj, chociaż to właśnie poniedziałek, mieliśmy ostatnią Mszę. W tym roku tematem przewodnim były postacie dwunastu (a adekwatnie to trzynastu) apostołów. Historie z pozoru nam znane zostały nam na nowo opowiedziane przez księdza Krisa. Tam, gdzie Pismo Święte milczało, do głosu dochodziły apokryfy i pisma Ojców Kościoła. Słuchałam wszystkiego z uwagą, a także odpowiadałam, o ile oczywiście znałam odpowiedzi, na stawiane przez księdza pytania.
Tradycją było wspólne zdjęcie uczestników danych rorat po ich zakończenie. Jest to interesująca pamiątka, która za razem pokazuje, jak wielu studentom (i nie tylko) niestraszne jest wczesne wstawanie i udział w nabożeństwie, które tradycyjnie powinny odbywać się wczesnym rankiem.
2 grudnia - poznawaliśmy postać św. Piotra
3 grudnia - temu dniu przewodził Jakub Starszy
4 grudnia zgłębialiśmy postać św. Jana
5 grudnia zaznajamialiśmy się ze św. Andrzejem
9 grudnia słuchaliśmy o św. Filipie
10 grudnia to dzień św. Bartłomieja (Natanaela)
11 grudnia próbowaliśmy zrozumieć św. Mateusza
12 grudnia dużą nadzieją napełnił nas św. Tomasz
16 grudnia - trzeci tydzień rorat rozpoczęliśmy z postacią Jakuba Młodszego
17 grudnia - ten dzień zdecydowanie należał do Judy (Judyma 😀) Tadeusza
18 grudnia o gorliwości uczył nas Szymon Gorliwy
19 grudnia - finał rorat z Judaszem Iskariotą
22 grudzień - finał rorat na bis z św. Maciejem
W tym roku każdy z nas otrzymał zdrapkę adwentową. To taka odpowiedź na nasze rokroczne marudzenie, iż nie mamy żadnych kontrolek w przeciwieństwie do dzieci. Ksiądz Kris się jednak zmobilizował i zamówił dla nas owe zdrapki, które każdy otrzymał. Wiecie, myślałam, iż w moim wieku nie będzie mnie to w żaden sposób bawiło. Tymczasem każdego dnia rano, niedługo po śniadaniu po roratach, z zapałem i wypiekami na twarzy, zdrapywałam zadania na dany dzień z ciekawością, jakie zadanie mnie czeka tym razem. Zabawa przednia, choćby dla osób 35+ lat.
Muszę przyznać, iż chociaż poranne wstawanie na roraty i ekstra na nie docieranie było dla mnie niemałym wyzwaniem, to nie wiem dlaczego czuję satysfakcję. I to nie chodzi o otrzymanie na koniec wyróżnienia w postaci dodatkowej czekolady (której i tak nie mogę jeść). Bardziej o radość, o to, iż pokonywało się własną słabość, własną niechęć. Bywały dni, podczas których popołudnia spędzałam na szpitalnym oddziale. Do domu wracałam wyczerpana. Tak bardzo zmęczona, jak 18 grudnia, kiedy po Mszy pojechałam od razu do Wał-Rudy, wróciłam w zasadzie późno, a rano udało mi się wstać na oficjalnie ostatnie roraty, chociaż nie było łatwo. Z Bożą pomocą jednak dawałam radę. A jako bonus, który naprawdę mnie ucieszył, było przeczytanie dzisiejszego Pierwszego Czytania, codzienne przygotowanie Ołtarza Pańskiego przed Mszą a także wczorajsza pochwała przed moim biskupem Arturem Ważnym, który był w gościnie w duszpasterstwie. Żeby nie było - Artur mnie zna na tyle, na ile może i osobiście pogratulował mi tego wyczynu. Chociaż tak naprawdę gratulacje należą się każdemu z nas, bo każdy z nas na swój sposób pokonywał swoje słabości i ograniczenia, aby być na tych roratach choć jeden jedyny raz...
Zdjęcie z cyklu: "Diecezja sosnowiecka ustawia się przy swoim biskupie... Karolina!" (sprint Lolka do biskupa); reakcja Artura: "Ooo, kogo my tu mamy..., moja Karolina...(i taka łapa czochrająca mi włosy)". Żeby nie było, nasza diecezja była reprezentowana jeszcze przez dwóch chłopców stojących na lewo od biskupa
Idź do oryginalnego materiału