W raku prostaty najważniejsze jest dobranie odpowiedniego postępowania we właściwym czasie

mzdrowie.pl 12 godzin temu

Przyszłość leczenia raka prostaty to leczenie spersonalizowane. Czasy gdy każdemu pacjentowi z rakiem prostaty mogliśmy zaoferować wyłącznie radioterapię, monoterapię hormononalną bądź prostatektomię mijają bezpowrotnie. Za 20 lat niszczenie bądź usuwanie całych narządów z powodu nowotworów – nie tylko w przypadku raka gruczołu krokowego – będzie postrzegane jako przestarzałe i możliwe do uniknięcia.- mówi dr hab. Paweł Rajwa, prof. CMKP, z Kliniki Urologii SUM oraz Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku. Właśnie został – jako pierwszy lekarz urolog w historii z Europy Środkowo-Wschodniej – zaliczony przez amerykańską Prostate Cancer Foundation do grupy najbardziej wpływowych ekspertów w dziedzinie badania raka prostaty młodego pokolenia

– W jakim kierunku rozwija się leczenie raka prostaty w Polsce, a w jakim powinno się rozwijać?

Prof. Paweł Rajwa – Rak prostaty jest chorobą pełną paradoksów. Z jednej strony jest to jedna z najczęstszych przyczyn zgonów nowotworowych u mężczyzn. Z drugiej strony wiemy, iż niewyselekcjonowany screening raka prostaty w populacji ogólnej nie wydłuża przeżycia. Co do wydłużenia życia i wyleczenia pacjentów dzięki leczenia lokalnego, czyli chirurgii lub radioterapii radykalnej – te dowody nie są tak bardzo mocne. Niedawno ukazała się publikacja jednego z głównych badań randomizowanych – po 30-letnim badaniu pacjentów, u których choroba została wykryta nie dzięki PSA, ani MRI, tylko palpacyjnie – czyli pacjenci mieli nowotwory stosunkowo bardziej zaawansowane. Okazało się, iż po 30 latach zysk z jej wykrycia i leczenia wynosił około dwóch lat, Są to dane z ery sprzed biopsji fuzyjnych, precyzyjnych terapii i nowoczesnej terapii systemowej. Według najbardziej korzystnych estymacji, po 30 latach okazało się, iż aby uratować jedno życie przed zgonem z powodu raka prostaty, sześciu mężczyzn musiało przejść operację, a żeby uratować jedno życie ogółem – szesnastu operowano bez ostatecznych korzyści. w tej chwili często wykrywamy raki na wcześniejszym etapie rozwoju aniżeli w wspomnianym badaniu.

– Jak powinniśmy zatem postępować?

– Przede wszystkim powinniśmy lepiej selekcjonować pacjentów do odpowiedniej terapii, w tym leczenia radykalnego. To kuleje. Badania pokazują, iż w przypadku raka zlokalizowanego, czyli bez przerzutów, niezależnie od tego, czy pacjenta od razu leczymy czy tylko monitorujemy, to i tak śmiertelność po 15 latach wynosi około 3 procent pacjentów. Wiemy to z z przełomowego badania PROTECT, gdzie 30 proc. pacjentów miało chorobę formalnie uznawaną za agresywną.
Czyli tak naprawdę u większości pacjentów nie ma różnicy, czy będziemy tylko obserwować, monitorować, czy od razy wdrażać leczenie i wykonywać prostatektomię albo radioterapię. A zatem jest to nowotwór nietypowy, o którym nie można powiedzieć, iż nieleczony zabije pacjenta po roku czy dwóch. W jego przypadku musimy myśleć o dekadach – czyli nasza interwencja będzie miała znaczenie po 15, 20 czy 30 latach, a nie od razu. To powinien mieć w pamięci lekarz, dobierając pacjentowi odpowiednią terapię we właściwym czasie, wtedy gdy zaczynamy podejrzewać, iż choroba może być zagrożeniem dla życia chorego

– Czyli aktywna obserwacja powinna być znacznie częściej stosowana?

– Granica aktywnej obserwacji cały czas się przesuwa. W raku niskiego ryzyka mamy już adekwatnie zakaz leczenia radykalnego. Trwa dyskusja czy w ogóle nazywać to stadium nowotworem. Nie ma dowodów, iż prostatektomia i radioterapia u takich pacjentów cokolwiek zmieniają. Według najbardziej korzystnych analiz, trzeba zoperować bądź napromienić powyżej 100 pacjentów, żeby jednemu uratować życie.

– To bardzo obrazoburcze. Czyli mamy nie leczyć chorych na raka prostaty?

– W przypadku, kiedy mamy nowotwór niskiego ryzyka, czyli Gleason 3+3, jego ryzyko przerzutów jest zbliżone do zera. U takich pacjentów nie należy wdrażać leczenia radykalnego, tylko obserwować. W nowych publikacjach widoczny jest też trend, żeby obserwować – monitorując wyłącznie poziom PSA i wykonując MRI – coraz większą grupę pacjentów z rakiem pośredniego ryzyka, czyli Gleason 3+4. U nich bowiem ryzyko przerzutów wynosi 10 proc. po 10 latach obserwacji. W topowych ośrodkach za granicą choćby do 50 proc. pacjentów z takim rakiem jest monitorowanych, a nie leczonych! Za dużo leczymy raki nieistotne klinicznie i jako eksperci wszyscy o tym wiemy. Wydaje się to proste, jednakże – w 2025 roku – wciąż nie wiemy, który pacjent skorzysta z konkretnej terapii. Generalnie rzecz biorąc, czego byśmy nie zrobili, to na 97 proc. pacjent z wykrytym rakiem prostaty bez przerzutów przeżyje 15 lat. Zawsze mam w głowie, iż przez 15 lat ci chorzy mogą przecież zachorować na znacznie poważniejszą chorobę, na przykład inny nowotwór, zawał czy udar – wtedy zysk z naszej interwencji będzie zerowy i można nazwać naszą pierwotną, agresywną terapię – zbędna

– Czyli przewiduje Pan ograniczanie leczenia radykalnego.

– W przyszłości będziemy znacznie, znacznie częściej obserwować pacjentów, a nie wdrażać miejscowe leczenie. Lekarze mają do odegrania ogromną rolę, aby wytłumaczyć pacjentowi wartość aktywnego nadzoru bądź bacznej obserwacji. Do leczenia radykalnego trzeba zachęcać tylko tych mężczyzn, którzy są względnie młodzi i zdrowi, czyli nie mają innych poważnych chorób i mają raka wysokiego ryzyka.

– najważniejsze stanie się zatem odpowiednie zaklasyfikowanie stopnia ryzyka – jak to należy robić?

– Póki co bazujemy na poziomie PSA, badaniu palpacyjnym i skali Gleason. Ale ja osobiście uważam, iż choćby jeżeli pacjent ma formalnie agresywnego raka, ale jednocześnie jest po trzech zawałach, po udarze, ma POChP albo tętniaka – nie jest to agresywna choroba, którą trzeba radykalnie leczyć. Korzyści z takiego leczenia są minimalne, ryzyko śmierci z powodu przerzutów znikome, a znacznie wyższe jest niestety ryzyko śmierci z przyczyn innych niż onkologiczne. Niedawno ukazało się największe w historii europejskie badanie screeningowe ERSPC, w którym okazało się, iż po 23 latach obserwacji śmiertelność w grupie screeningowej (poddanych badaniu PSA) z powodu raka prostaty wyniosła poniżej 2 proc. a śmiertelność całkowita, czyli ze wszystkich przyczyn – to było 50 proc.

– Czyli przy wyborze postępowania należałoby bardziej brać po uwagę wiek pacjenta i jego ogólny stan zdrowia.

– Dokładnie tak. Mam pacjentów, u których rak prostaty jest miejscowy, ale potencjalnie agresywny, czyli w ciągu 5-10 lat potencjalnie mogą wystąpić przerzuty. Ale jeżeli oni mają 75 czy 80 lat, to warto – po rozmowie – wraz z pacjentem podjąć ryzyko i nie wdrażać leczenia radykalnego, ponieważ nasza terapia może im bardziej zaszkodzić. Średnia długość życia mężczyzn w Polsce wynosi 74 lata, musimy o tym pamiętać. Po radykalnej prostatektomii bądź radioterapii pacjent może mieć powikłania w postaci zaburzeń mikcji, potencji bądź zaburzeń jelitowych, a przy hormonoterapii, większe ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, spowodowania cukrzycy, demencji, osteoporozy, choroby metabolicznej. Naprawdę wdrażanie terapii radykalnej u mężczyzny, który już ma 3-4 poważne choroby, jest bardzo ryzykowne – w uproszczeniu mówiąc może pacjenta szybciej zabić niż zlokalizowany rak prostaty.

– Nie lubi Pan radioterapii czy chirurgii?

– Sam wykonuję i w stu procentach popieram wykonywanie radykalnej prostatektomii, robotyka to krok naprzód, ale u określonej grupy pacjentów, którzy z tego leczenia będą mieli korzyść – to ci z bardziej agresywnym rakiem, młodsi, bez chorób współistniejących. Dlatego już w tej chwili zalecenia sugerują, aby nie wykonywać screeningowych badań PSA u pacjentów powyżej 75 lat. Ja czasem zlecam takie badanie także starszym pacjentom, ale po to, aby wykluczyć istnienie choroby przerzutowej. Realnie nie chcę wykryć choroby zlokalizowanej u tych pacjentów. Bo trzeba podkreślić, iż właśnie pacjent z chorobą przerzutową może umrzeć z powodu tego raka. Ale w przypadku choroby przerzutowej też sytuacja się poprawiła, w ostatnich latach pojawiło się wiele nowych leków, które pozwalają ją leczyć znacznie skuteczniej, co pozwoliło przedłużyć średnie przeżycie. Od momentu, kiedy choroba jest hormonowrażliwa, kiedyś wynosiło ono 3-8 lat, dzisiaj jest choćby dwukrotnie dłuższe. Prywatnie uważam, iż terapia agresywna, w tym chirurgia i radioterapia powinny odgrywać większą rolę u tych pacjentów, gdy to u nich już realnie walczymy o wydłużenie życia pacjentów .

– Czy chorują coraz młodsi?

– Epidemiologia raka prostaty w ostatnich latach się zmienia. Badania wykazują, iż już 5 proc. 30-latków ma raka prostaty Gleason 3+3. To wykazują badania pośmiertne, wykonane u pacjentów którzy umarli z innych przyczyn – tylko my tej choroby, u tak młodych mężczyzn nie szukamy. A jednocześnie ryzyko śmierci z powodu raka prostaty w wieku 40 lat wynosi zero. Trzeba też dodać, iż rak prostaty nie pozostało do końca zbadaną chorobą, jeszcze wiele kwestii pozostaje dla nas zagadką, jak choćby to, u których pacjentów rozwinie się choroba przerzutowa i tutaj nie do końca agresywność histopatologiczna jest najważniejsza.

– Podobno w tym, aby przewidzieć rozwój choroby, pomogą algorytmy sztucznej inteligencji.

– Sztuczna inteligencja to coś, co w najbliższych latach zrewolucjonizuje diagnostykę i leczenie. To się już dzieje. Na przykład w Wielkiej Brytanii przeprowadza się pilotażowe badania rezonansu, które mają radykalnie przyspieszyć wykrywanie choroby – obraz z badania jest oceniany przez sztuczną inteligencję. jeżeli algorytm wstępnie oceni, iż pacjent może mieć nowotwór, to tym przypadkiem zajmuje się lekarz radiolog w ciągu 24 godzin. jeżeli algorytm oceni, iż raka nie ma, obraz jest analizowany w standardowym trybie, co oznacza oczekiwanie na rezultat… niemal równie długo jak w Polsce. AI już stosuje się w ocenie rezonansów oraz w histopatologii. Są już komercyjnie dostępne narzędzia, pokazujące, którzy pacjenci powinni być leczeni bardziej intensywnie. To się dzieje na podstawie tych samych szkiełek histopatologicznych, którymi się posługujemy, ale ludzkie oko nie jest w stanie tej informacji wyłapać. AI może na ich podstawie powiedzieć więcej – jakiej terapii potrzebuje dany pacjent. Mamy na przykład 4 próbki, które dla histopatologów są takie same, ale jedna z nich jest wytypowana przez sztuczną inteligencję do bardziej intensywnego leczenia.

– Czyli AI potrafi przewidzieć, iż choćby jeżeli wdrożone zostanie radykalne leczenie, to nie zapobiegnie ono pojawieniu się przerzutów?

– W tym kierunku realizowane są cały czas badania, aby można było takie decyzje podejmować. Wydaje mi się, iż dzisiejsze metody leczenia raka prostaty za 20 lat będą uznawane za nie do przyjęcia – za dużo leczenia radykalnego albo nieprecyzyjny dobór terapii. Rozwój wiedzy, genetyki i algorytmów AI spowoduje, iż niedługo będziemy mogli znacznie lepiej dopasować leczenie do konkretnego pacjenta. Spodziewam się, iż będziemy znacznie częściej i znacznie bardziej odwlekali moment leczenia lokalnego, aż do momentu, kiedy jednoznacznie stwierdzimy, iż ten rak jest na tyle agresywny, i pacjent jest na tyle zdrowy iż wymaga radykalnej terapii. Wierzę w terapię lokalną, ale dowody naukowe na to, iż zapobiegamy w ten sposób przerzutom, nie są ogromne. W badaniu PROTECT badano przez 15 lat pacjentów (także z rakiem wysokiego ryzyka) randomizowanych do trzech grup – leczonych radioterapią, prostatektomią i monitorowanych wyłącznie dzięki PSA. W grupie leczonej od razu radykalnie po 15 latach przerzuty wystąpiły u 5 proc. pacjentów, natomiast w grupie z monitoringu było to 10 proc. Tylko 5 procent różnicy po 15 latach – 19 na 20 vs 18 na 20 pacjentów po 15 latach nie miało choroby przerzutowej!

– Czy mogą o tym decydować mutacje genetyczne, których jeszcze dzisiaj nie znamy, nie rozpoznaliśmy?

– Niewątpliwie genetyka będzie odgrywać coraz większą rolę. Ale rak prostaty jest chorobą wieloczynnikową. Z jednej strony mutacje BRCA2 mocno zwiększają ryzyko agresywnego raka prostaty. Ale z drugiej strony wiemy, iż podnoszą one ryzyko także wielu innych nowotworów, na przykład żołądka, przełyku, sutka – które są o wiele bardziej śmiertelne niż rak prostaty. Dzisiaj już wiemy, iż kluczowym elementem jest utkanie raka sitkowatego. Wykazano, iż choćby jeżeli pacjent ma Gleason 7, to obecność raka sitkowatego sprawia, iż ryzyko wystąpienia przerzutów radykalnie rośnie. I takiego pacjenta musimy jak najszybciej leczyć radykalnie. Aby to stwierdzić, potrzebna jest biopsja. Są też pierwsze próby, aby to określać dzięki AI analizującej obrazy z rezonansu. Potrzebne jest także nieco inne ocenianie ryzyka, ponieważ skala Gleasona nie do końca pasuje do rozwoju naszej wiedzy, nie uwzględnia choćby tego wspomnianego stopnia utkania guza. Jestem członkiem międzynarodowego zespołu, którego celem jest zmiana skali Gleasona. Bo na przykład pacjent może być oceniony jako Gleason 8 = 4+4 (który kwalifikuje chorobę jako wysokiego ryzyka), ale łączna długość nowotworu z potencjalnie agresywnym, mogącym dać przerzuty utkaniem – pattern 4 – wynosi np. 1 mm. Z drugiej strony pacjent może mieć chorobę dużej objętości, łącznie z biopsji 2-3 cm pattern 4 (czyli 20-30 razy więcej objętościowo nowotoworu!) i zostanie zakwalifikowany jako Gleason 7 = 3+4 (choroba pośredniego ryzyka), ponieważ będzie również posiadał również utkanie pattern 3, które przerzutów nie daje.

– Ale leczenie lokalne, radykalne przez cały czas będzie potrzebne.

– Proponując pacjentowi zabieg chirurgiczny, muszę mu powiedzieć, iż ryzyko pojawienia się u niego przerzutów po 15 latach wynosi po tym zabiegu 5 proc. albo – przy monitoringu – 10 proc. To przez cały czas bardzo nisko. jeżeli weźmiemy 10 mężczyzn ze stwierdzonym rakiem prostaty, to 9 z nich nie będzie miało przerzutów choćby bez pierwotnego leczenia radykalnego. Dlatego uważam, iż w leczeniu raka prostaty zdecydowanie przeceniamy rolę leczenia radykalnego, czyli radioterapii czy prostatektomii. Dlaczego główne organizacje amerykańskie i europejskie nie zalecają stanowczo powszechnego screeningu w kierunku raka prostaty? – ponieważ radykalne leczenie wszystkich wykrytych przypadków spowodowałoby więcej szkody niż pożytku. Moim celem jako lekarza-naukowca, biorącego udział w tych wszystkich zespołach i komisjach europejskich i interkontynentalnych, jest aby w ciągu najbliższych 10-15 lat po pierwsze znaleźć skuteczniejsze terapie raka zaawansowanego, aby pacjenci z przerzutami byli w stanie spędzić minimum 10-15 lat w dobrej jakości życia. A po drugie – abyśmy się nauczyli, których pacjentów kiedy leczyć. Tej wiedzy nie mamy, algorytmy AI zaczynają w tym pomagać i sądzę, iż niedługo – w ciągu 5 lat – odegrają kluczową rolę.

– Przez te 5 lat w Polsce wykonamy prostatektomię już prawie u wszystkich pacjentów, jak to będzie rosło w tym tempie co dotychczas.

– Wydaje mi się, iż u nas przez cały czas mamy wyższą nadleczalność raka prostaty z wykorzystaniem radioterapii, a nie chirurgii. Dlaczego? – bo chirurgicznie operujemy tych zdrowszych pacjentów, a tych w gorszym stanie ogólnym często kwalifikuje się do radioterapii. A przecież nie czarujmy się – jeżeli ktoś nie kwalifikuje się do znieczulenia z powodu ogólnie słabego stanu zdrowia, to tym bardziej nie powinien być naświetlany, a potem leczony hormonami. Jaką odniesie z tego korzyść? Oczywiście rozumiem też pacjentów, którzy słyszą, iż jeżeli nie zostaną poddani leczeniu lokalnemu, to mają 10 proc. ryzyka wystąpienia przerzutów w ciągu 10 lat – i się boją, więc decydują się na leczenie lokalne. Ale ja osobiście, gdybym coś takiego usłyszał, to chyba bym takie ryzyko zaakceptował za cenę uniknięcia powikłań. A przecież ryzyko wznowy biochemicznej gdzie również występuje zjawisko nadleczenia z powikłaniami, wynosi do 50 proc. po terapii lokalnej. Z drugiej strony chce jasno podkreślić, iż uważam, iż radioterapia też jest bardzo dobrym leczeniem, mamy mocne dowody na jej skuteczność w raku wysokiego ryzyka i w nowotworze lokalnie zaawansowanym,

– Czyli podstawą do decyzji powinna być po prostu ocena ryzyka.

– jeżeli ktoś ma zdiagnozowanego raka w wieku, powiedzmy 55 lat i do tego wywiad rodzinny, czyli nowotwór spowodował zgon u ojca albo brata – to leczenie lokalne ma sens. Choroba może być niebezpieczna. Ale takich pacjentów jest tylko część, w stosunku do dużej grupy pozostałych. Miewam pacjentów, którzy mają pod 80 lat, którzy wcale nie chcą się poddawać leczeniu, ale przyprowadza ich przestraszona rodzina, żona czy córka, która napiera – trzeba leczyć raka! Perswaduję wtedy, przekonuję, iż nie warto, nie ma potrzeby. jeżeli ktoś ma powyżej 65-75 lat i przynajmniej jedną poważną chorobę współistniejącą, to zysk z leczenia lokalnego jest znikomy.

– Czy algorytmy sztucznej inteligencji mogą nam pomóc także w lepszym leczeniu chirurgicznym raka prostaty?

– Sztuczna inteligencja będzie nam pomagać w dokładniejszym operowaniu, czyli oszczędzeniu pęczków naczyniowo-nerwowych, upewnieniu się iż wszystkie komórki nowotworowe zostały usunięte. Podpowie nam również, który pacjent ma mniejsze lub większe ryzyko nietrzymania moczu. Spodziewam się, iż już w najbliższych latach AI będzie intensywnie testowana jako wspomaganie operatora zabiegów, a choćby z czasem samodzielny operator. Niedawno ukazało się doniesienie o samodzielnym przeprowadzeniu przez robota sterowanego algorytmem ośmiu zabiegów cholecystektomii u świń. Wszystkie zakończyły się pełnym powodzeniem z 100 proc. dokładnością- to był projekt Johns Hopkins University.

– A może zamiast chirurgii i radioterapii nadzieja w terapiach fokalnych? Nie będziemy już wycinać narządu, tylko leczyć ognisko raka.

– Terapie fokalne w leczeniu raka prostaty – to niewątpliwie przyszłość. Wiemy to. U nas w Polsce aktualnie trwa era robotów i rozwoju precyzyjnej chirurgii, która występowała w innych krajach 10-15 lat temu, terapii fokalnych adekwatnie nie ma, a w tę stronę idą najbardziej zaawansowane kraje i kliniki. Moi koledzy za granicą mówią: wyselekcjonowanych pacjentów można leczyć dzięki terapii fokalnych, czyli HIFU, krioterapią lub IRE – nieodwracalną elektroporacją, czyli polem elektrycznym (tzw. nanoknife).

– Skąd się to bierze?

– Stało się to możliwe dzięki rozwojowi technik diagnostycznych. Jeszcze 10 lat temu, kiedy owszem, także w Polsce, pojawiły się pierwsze próby technologii fokalnych, czyli HIFU, nie mieliśmy do dyspozycji rezonansu magnetycznego i biopsji fuzyjnej. Czyli zabiegi HIFU były wówczas wykonywane “w ciemno”, bez dokładności – to był po prostu falstart. Urolodzy nie wiedzieli, gdzie dokładnie jest rak.Dzisiaj mamy do dyspozycji rezonans magnetyczny, za pomocą którego możemy naprawdę dokładnie zobaczyć guz nowotworowy, miliony komórek i je zniszczyć z odpowiednim marginesem. Terapia fokalna ma wykazaną w badaniach skuteczność – 80 proc. pacjentów w ciągu 5 lat pozostaje wolnych od leczenia radykalnego. Myślę, iż właśnie w tę stronę będzie się rozwijać leczenie raka prostaty. Aczkolwiek nie jest to jeszcze odpowiednie leczenie dla tej grupy pacjentów, którzy mają całą prostatę zajęta przez nowotwór.

– Rezonans zapewnia dokładną lokalizację guza i interwencję?

– Podobnie jak w biopsji fuzyjnej obraz USG i MRI nakładamy na interwencję zabiegową. Bardzo ważne jest, iż choćby jeżeli terapie fokalne nie staną się ostateczną formą leczenia, która wyleczy wszystkich pacjentów, to będziemy te terapie stosować u większości, na zasadzie stratyfikacji ryzyka. Ryzyko nietrzymania moczu po terapii fokalnej wynosi 3 proc., a po prostatektomii radykalnej – 20 proc. Ryzyko zaburzeń erekcji po terapii fokalnej to około 10 proc., a po prostatektomii sięga 80 proc. Dlatego u wyselekcjonowanych pacjentów będziemy wykonywać leczenie fokalne, a jeżeli nie zadziała – dopiero wówczas zabiegi radykalne. W ten sposób 80 proc. pacjentów pozostanie tylko na etapie terapii fokalnej. Powszechniejszą procedurą będzie zatem zniszczenie guza dzięki terapii fokalnej, następnie obserwacja i w razie potrzeby, u pewnego procenta pacjentów – interwencja radykalna.

– Rozwinie się zatem terapia mniej agresywna i aktywny nadzór.

– University College of London, gdzie pracowałem, jest liderem terapii fokalnych. Większość pacjentów podlegających aktywnemu nadzorowi, u których dochodzi do progresji choroby, czyli z rakiem agresywnym, ale bez przerzutów, jest tam leczona terapią fokalną – nie konwencjonalną chirurgią, nie radioterapią. Według mnie tak jest lepiej.

– Czy w Polsce terapie fokalne są dostępne?

– Rocznie leczonych jest tak może kilkadziesiąt osób, w prywatnych ośrodkach, skoro te metody leczenia nie są refundowane. Ponieważ są to stosunkowo nowe terapie, wytyczne europejskie cały czas mówią o tym, iż powinny być stosowane w ramach rejestrów. Chodzi o to, iż dotychczas nie było randomizowanego badania porównującego skuteczność terapii fokalnych z innymi metodami. Podejmowano próby takich badań, ale się nie udały, ponieważ pacjenci woleli terapię fokalną zamiast radykalnej ze względu na mniejszą liczbę powikłań. Badacze nie byli więc w stanie randomizować uczestników. W ogóle badania porównawcze różnych metod leczenia zabiegowego są bardzo trudne. Jednakże w badaniach prospektywnych terapii fokalna nie wypadała chorzej niż pierwotne leczenie radykalne.

– Czyli w Polsce, bez rejestru raka prostaty, nie mamy na razie szansy na rozwój terapii fokalnych?

– Przygotowuję się do takiego projektu, czyli stworzenia rejestru terapii fokalnych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Mam nadzieję, iż ruszy od wiosny 2026 roku. Ma on służyć temu, aby to leczenie nie odbywało się na ślepo u wszystkich pacjentów z rakiem, ale wyłącznie u wyselekcjonowanych – tych, u których są odpowiednie cechy nowotworu, stwierdzone w rezonansie, z określonym poziomem PSA i oceną w skali Gleason. Dzięki temu unikniemy etapu „Dzikiego Zachodu” przez który przeszły inne kraje, gdzie wprowadzano terapie fokalna – ponownie dopasujemy odpowiednią terapię dla odpowiedniego pacjenta w odpowiednym czasie. Będzie to pierwszy rejestr w naszym regionie, wspierany przez największą organizację zajmującą się terapią fokalną na świecie.

– Przewiduje Pan rozwój tej metody leczenia pacjentów z rakiem prostaty?

– Jestem przekonany, iż to jest właśnie przyszłość leczenia. Myślę, iż już za 2-3 lata w Polsce nastąpi gwałtowny rozwój terapii fokalnych. Już dzisiaj w USA wszystkie znaczące uniwersytety rozwijają programy terapii fokalnych. Wszędzie tam spada liczba wykonywanych prostatektomii radykalnych i radioterapii na rzecz terapii fokalnych. Już za chwilę to samo pewnie wydarzy się w Polsce. I to się stanie nie tylko w leczeniu raka prostaty. Na ostatnim ESMO przedstawiono wyniki badania, według którego po podaniu neoadjuwantu chorym EV-P z zaawansowanym rakiem pęcherza, u których potem wykonano cystektomię, u 60 proc. nie stwierdzono nowotworu w usuniętym pęcherzu. Daje to potencjalną furtkę do oszczędzania bardzo poważnego zabiegu cystektomii u sporej grupy pacjentów – podkreślam: w przyszłości. Za 20 lat młodzi lekarze będą się dziwić, jak mogliśmy leczyć tak prosto i usuwać pacjentom całe organy z powodu nowotworu, skoro możliwe są inne metody. Odpowiedzią będzie biologia nowotworu i technologia. Jestem przekonany, iż będziemy oszczędzać pacjentów, unikać trwałych powikłań czy zachowaniu długości życia.

(rozmawiał Krzysztof Jakubiak)

Idź do oryginalnego materiału