X, emeryt, nałogowy palacz, nieuskarżający się na dolegliwości metaboliczne, udarowe ani kardiologiczne zgłosił się do lekarza podstawowej opieki medycznej, ponieważ w ciągu ostatnich czterech miesięcy stracił na wadze 10 kg. Podczas wywiadu oświadczył, iż nie tylko kaszle, ale odczuwa nawracający ból w okolicach prawego barku. Lekarz zlecił przeprowadzenie rutynowego badania radiologicznego klatki piersiowej.
Opisujący zdjęcie lekarz radiolog nie wykrył nic niepokojącego. Przez trzy miesiące podczas kolejnych wizyt lekarz POZ zlecał wykonanie badań laboratoryjnych, stwierdzając jedynie trochę zawyżoną wartość badania CRP – tzw. białko C-reaktywne (norma wynosi do 5 mg/l, jej podwyższenie świadczy o stanie zapalnym organizmu).
Mijały miesiące. Podczas jednej z kolejnych wizyt X oświadczył, iż od pewnego czasu pluje krwią. Lekarz skierował chorego na tomografię komputerową, którą przeprowadzono po czterech miesiącach! Wykryto złośliwy nowotwór szczytu płuca, który był tak zaawansowany, iż chirurdzy nie podjęli się radykalnego leczenia, uznając przypadek za stracony. Pacjent zmarł. Ponieważ nie zostawił bliskiej rodziny, jego krewni nie zdecydowali się na złożenie pozwu.
– W przypadku nałogowego palacza przeprowadzenie rutynowego badania radiologicznego klatki piersiowej nie wystarcza – mówi dr Ryszard Frankowicz. – Radiolog powinien wykonać także zdjęcia w pozycji tylno-bocznej i bocznej. Nie wzięto pod uwagę, iż pacjent zgłasza ból barku i lewej okolicy szyi. Zachodzi pytanie – co z czujnością onkologiczną, o której na okrągło mówią wszyscy ministrowie zdrowia od ponad dekady? W tym przypadku można by przypisać winę nie tylko lekarzowi POZ, ale i radiologowi. Gdyby opieka ambulatoryjna nie była przeprowadzona w tak bezduszny sposób, to prawidłowe rozpoznanie można by przyśpieszyć o ponad pół roku, a czas w przypadku chorób onkologicznych ma decydujące znaczenie. Może uznano, iż ponadsiedemdziesięcioletni pacjent nie jest osobą, która wymaga kompleksowych badań. Przykład pana X pokazuje wady i luki systemu ochrony zdrowia. Osoby pracujące mogą korzystać z pomocy lekarzy medycyny pracy (zakładowych) – uczniowie, emeryci, renciści tylko z pomocy podstawowej opieki medycznej, gdzie lekarze o specjalności medycyny rodzinnej stanowią mniejszość. Ostatnio z Ministerstwa Zdrowia płyną sygnały, żeby lekarzy podstawowej opieki medycznej wsparli lekarze medycyny pracy. Pomysł dobry, ale to tylko hasła, za którymi na razie nic nie stoi. Lekarze rodzinni narzekają na nadmiar pacjentów i ciężkie warunki pracy. Może to prawda, chociaż nie ma przymusu bycia lekarzem pierwszego kontaktu. Z kolei lekarze zakładowi, mówiąc delikatnie, nie przemęczają się w pracy, chociaż takie uogólnienia zawsze są obarczone pewnym ryzykiem. Nie słyszałem, żeby lekarze zakładowi zajmowali się np. badaniem wpływu gazów czy innych substancji na pracę spawaczy, choć może ktoś takie badania przeprowadza. Te wszystkie plany, programy muszą opierać się na racjonalnych przesłankach. W każdym systemie opieki zdrowotnej podstawą powinna być profilaktyka. W Kanadzie pacjent, który nie decyduje się na przeprowadzenie w określonym czasie stosownego zestawu badań profilaktycznych, traci możliwość skorzystania z leczenia w ramach ubezpieczenia społecznego na schorzenia, które w wyniku takich badań można było wykryć z odpowiednim wyprzedzeniem. Zacznijmy od małych kroków. Wykształcenie lekarza razem ze specjalizacją kosztuje około miliona zł (po wejściu do Unii koszt wykształcenia polskich lekarzy, którzy opuścili kraj, wyliczono mniej więcej na 30 mld zł). o ile potem lekarze chcą wyjechać, aby pracować za granicą, to niech zwrócą te pieniądze. Prawnik aplikant ponosi koszty aplikacji w wysokości prawie 6 tys. rocznie, a lekarz rezydent zdobywający specjalizację nic nie płaci.