Liwia - Rozdział jedenesty / missnobody

publixo.com 2 godzin temu

Blask sufitowych lamp na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym był ostry i bezwzględny, zupełnie inny niż łagodny półmrok kliniki. Jakub leżał na szpitalnym łóżku, otoczony kakofonią alarmów, krzyków i pospiesznych kroków. Mimo podanych leków przeciwbólowych, tępy, pulsujący ból w żebrach przez cały czas dominował, a każdy skąpy wdech przypominał mu o własnej porażce.
Adam stał tuż obok. Był jedynym znanym elementem w tym chaosie. Podczas gdy lekarze i technicy krzątali się wokół Jakuba, przygotowując go do badań obrazowych, Adam pełnił rolę bariery i opoki. Jego silna, opanowana obecność zdawała się odfiltrowywać zgiełk SOR-u.
W głowie Jakuba, dotkniętej bólem i poczuciem winy, zrodziło się dziwne, zaskakujące uczucie. Adam, ten człowiek, którego jeszcze niedawno uważał za wroga, teraz dbał o niego w sposób, w jaki nie dbał nikt z jego własnej rodziny. Nie oceniał go, nie pouczał. Po prostu był.
Jakub poczuł nagłą tęsknotę za tą opieką. Przez całe swoje życie otoczony był ludźmi, którzy chcieli go kontrolować lub posiadać, a Adam... zdawał się go po prostu chronić. Jakub miał nagłe, nieodparte wrażenie, iż zwykły pielęgniarz zastępuje mu wszystkich tych braci, ojców i członków rodziny, którzy dawno temu go opuścili w pogoni za własnymi interesami.
Po skończonej procedurze podawania kroplówki, Adam usiadł na krześle obok łóżka. Pochylił się nieco, a jego spojrzenie stało się bezpośrednie i skupione. Hałas SOR-u zdawał się przycichnąć.
– Zaraz wróci lekarz i dowiemy się, co z żebrami – zaczął, a jego głos był niski i pozbawiony emocji. – A teraz musimy porozmawiać o tym, co cię tu sprowadziło.
Jakub przełknął ślinę. Wiedział, iż ten moment musiał w końcu nadejść.
– O czym? – wymamrotał, unikając przeszywającego spojrzenia.
– O Liwii Przecież wiem, iż macie romans. Wiem, iż to przez nią wpadłeś w amok i rzuciłeś się na tego starszego człowieka. – Adam pochylił się bliżej, mówiąc szeptem, który niósł większą siłę niż jakikolwiek krzyk.
– Widzę, iż ci jej brakuje. Ale Kuba… to nie jest tego warte. Ona…
Adam urwał. Po raz pierwszy w jego opanowanej postawie pojawiło się wzburzenie, choć natychmiast je poskromił. Powstrzymywał się, by nie powiedzieć za dużo. Spojrzał w okno, a potem wrócił do Jakuba.
– To się nie skończy dobrze. Musisz to urwać. Natychmiast. – Jego ton nie uznawał sprzeciwu. Był jak ojciec, dający reprymendę niegrzecznemu dziecku. – jeżeli chcesz odzyskać choć resztki autonomii nie możesz dać Kamińskiemu kolejnego powodu, by cię udupił.
Jakub, wciąż oszołomiony świadomością, iż Adam wie, uciekł w powierzchowne wyjaśnienie, które miało zminimalizować wagę jego uczynku.
– Daj spokój, to tylko... seks. Zresztą już się nie widujemy. Zakończyła to.
Jakub powiedział to z obojętnością, która była zaledwie cienkim woalem dla jego wewnętrznego rozdarcia. Wiedział, iż kłamie. Prawda była taka, iż tęsknił za dotykiem Liwii z desperacją uzależnionego.
Adam zmierzył go zimnym wzrokiem. Analizował każde drgnienie mięśnia na twarzy Jakuba, szukając nieszczerości. Zauważył, iż Kuba unika jego spojrzenia, ale usłyszał też, iż użył czasu przeszłego: Zakończyła to. Zdecydował, iż na razie musi mu wystarczyć to powierzchowne zapewnienie. Ufał, iż Jakub jest wystarczająco bystry, by docenić wsparcie, jakie mu zapewnił.
Pielęgniarz westchnął, opierając się na krześle. Gestykulował ręką w stronę głośnego oddziału.
– Dobrze. W porządku. To nie jest warte twoich problemów. Zwłaszcza że, jak widzisz, jesteś w wystarczająco kiepskim stanie. – Adam podniósł dłoń i poklepał Kubę po ramieniu – był to krótki, braterski gest, który nie naruszał strefy bólu żeber. – Skup się na sobie. Zapomnij o niej. Musisz się wziąć w garść.
W tej chwili, Adam, z poczuciem spełnienia ojcowskiego obowiązku i pewnością, iż zażegnał największe niebezpieczeństwo dla Jakuba, pozwolił sobie na złudzenie, iż romans jest już przeszłością. Jakub skinął głową, a w jego oczach czaił się cień fałszywego uśmiechu. Dostał przyzwolenie na kłamstwo, które kupiło mu czas.


Liwia zyskała pozorny spokój. Na oddziale dla kobiet wcale nie było mniej pracy. Obowiązki miały inny, bardziej żmudny charakter. Zamiast gwałtownych incydentów, były ciche, przewlekłe dramaty. Liczyła na zapomnienie, tymczasem jej umysł, uwolniony od adrenaliny nocnych schadzek, teraz z obsesyjną precyzją odtwarzał każdą chwilę spędzoną z Jakubem. Paradoksalnie, im dalej od niego była, tym intensywniejsze były rozmyślania na jego temat.
Próbowała odnaleźć się w nowym środowisku. Koleżanki i koledzy z pielęgniarskiej kadry byli jej doskonale znani z wcześniejszych dyżurów, ale wśród lekarskiej świty kojarzyła raptem kilka twarzy. Jej szczególną uwagę zwróciła młoda psycholożka. Drobna blondynka o alabastrowej cerze i spokojnym, ale przenikliwym spojrzeniu. Biła od niej pewność siebie i arogancja, którą gdzieś już widziała. `To nie jest twarz ze szpitala,` pomyślała Liwia, gdy mijały się w dyżurce. Mimo usilnych prób, Liwia nie mogła sobie przypomnieć, skąd zna jej opanowane i skupione spojrzenie. Ta irytująca zagadka tylko potęgowała jej wewnętrzny chaos.
Zobaczyła ją na schodach prowadzących do tylnego wyjścia z budynku. Stała na półpiętrze w towarzystwie Adama. Rozmawiali z dala od świadków. Tworzyli sekretny duet, do którego ona nie miała wstępu. Obserwowanie ich swobodnej konwersacji bolało. Nie z powodu zazdrości, ale z powodu wykluczenia. Adam, który z ledwością ją tolerował, dzielił z tą kobietą coś, co wydawało się autentycznym porozumieniem, komitywą.
Odwróciła się, zanim ją zauważyli, i prędko ruszyła w przeciwnym kierunku, z obsesyjną myślą o psycholożce, która jawiła się w jej głowie jak uporczywe deja vu.


Mieszkanie Wolskich, pomimo luksusowego wykończenia, wydawało się Liwii coraz bardziej bezpłciowe i obce. Wróciła po porannej zmianie, zmęczona i niespokojna, bo doszły ją słuchy, iż Jakub miał wczoraj wieczorem wypadek. Wiedziała tylko, iż skończyło się pękniętymi żebrami, ale nie znała żadnych szczegółów, dotyczących tego zdarzenia ani jego samopoczucia. Narastało w niej frustrujące poczucie, iż stopniowo traci kontrolę nad losem tego młodzieńca i ta świadomość była dla niej nie do zniesienia.
Zatrzymała się w progu salonu. Usłyszała dźwięk dobiegający z sypialni, więc natychmiast się tam udała. Sebastian stał przy komodzie, pakując torbę podróżną.
Liwia poczuła, jak jej żołądek skręca się w węzeł.
„Wyprowadza się” – pomyślała, czując jak ogarnia ją panika.
Jej mąż, ubrany w t-shirt i nieformalną koszulę, niedbale wrzucił do torby parę eleganckiego obuwia i głośno zasunął zamek, odkładając bagaż na łóżko. Uniósł głowę i spojrzał na nią chłodno, choć pod maską arogancji kryła się wyraźna złość.
– A ty co robisz? Pakujesz się? – Liwia próbowała zachować neutralny ton.
– Jadę do Sopotu – Sebastian westchnął ciężko. – Wykryto poważne nieprawidłowości w projekcie i jutro rano mam kontrolę. Wracam wieczorem.
– Rozumiem. Biznes wzywa, jak zwykle.
To zdanie uderzyło w Sebastiana jak iskra w beczkę prochu. Jego twarz wykrzywiła się w nieskrywanej wściekłości.
– Znowu to samo, prawda?! – wycedził, podchodząc bliżej. – Zawsze coś ci nie pasuje! W kółko to samo pierdolenie! Nigdy nie będę dla ciebie wystarczająco dobrym mężem, co? Nigdy nie będę dla ciebie dość dobry!
Zaczął chodzić po pokoju, wymachując rękami.
– Zawsze było między nami coś nie tak, Liwia. Zawsze. Czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?! Wypruwam sobie żyły, żebyś mogła żyć na poziomie, o jakim twoi rodzice mogli tylko pomarzyć! Nie musiałaś pracować, ale chciałaś, bo to sprawia ci przyjemność – i co? I dzięki komu wróciłaś na te studia kilka lat temu, co?!
Jego głos podniósł się do krzyku.
– A trzy lata temu? Twoja nagła, bezsensowna depresja, która pojawiła się znikąd, bez żadnych, kurwa, wyjaśnień! Uciekłaś do matki na pół roku, a ja? Ja wziąłem to na siebie! Tłumaczyłem się przed rodziną, przed naszymi przyjaciółmi! Nieustannie cię wspieram, daję ci wszystko, a ty? Ty obwiniasz mnie o wszystko co się dzieje w naszym małżeństwie!
Sebastian stanął przed nią, dysząc ciężko. Jego idealny, arogancki wizerunek rozpadł się, odsłaniając zranionego i wściekłego mężczyznę.
– Więc powiedz mi, jaki jest twój problem?! Czy ten dom nie jest dość dobry?! Czy ja nie jestem dość dobry?! Czego ci, do diabła, brakuje, iż wiecznie jesteś niezadowolona?!
Liwia, oszołomiona tą lawiną żalu i gniewu, stała bezdźwięcznie, patrząc na męża, który właśnie wylał z siebie całą skumulowaną wściekłość. Wiedziała, iż w tym potoku żółci kryje się też straszliwa prawda o tym, jak bardzo go zraniła.
Nagle oczy Sebastiana zawęziły się, a jego wzrok padł na blat komody, gdzie zostawił szarą kopertę.
– Och, a tak w ogóle! – warknął, sięgając po przesyłkę. – Jakiś głupi dowcip, przyszedł dziś do firmy. Być może to miało trafić do ciebie, od jakiegoś romantyka-kochanka! Może to są te cholerne poetyckie uniesienia, których ci w życiu brakuje!
Rzucił na Liwię cienką, szarą kopię odręcznego pisma. Papier przeleciał przez pokój i wylądował u jej stóp.
Sebastian bez słowa pożegnania, chwycił torbę i z brutalną siłą zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe. Huk wstrząsnął ciszą w mieszkaniu.
Liwia, drżąc, pochyliła się i podniosła kartkę. Jej dłonie były lodowate. Odczytała po raz pierwszy słowa, które zaledwie kilka godzin temu doprowadziły Sebastiana do szewskiej pasji:
„Zamiast miłości, tylko zwodnicza obietnica. Oddałem serce i ciało, a w zamian zostałem wykorzystany i porzucony na krawędzi mostu, który sam zbudowałem”.

Dopiero w tej chwili, w bezdźwięcznej ciszy po wybuchu Sebastiana, Liwia zwróciła uwagę na kaligrafię. Była elegancka, staranna, pełna charakterystycznych pętelek w literze `Z` i lekko drżących ogonków. Serce podskoczyło jej do gardła. Jej oczy w szoku przesunęły się po tych kilku linijkach. To nie był bezczelny żart. Liwia rozpoznała to pismo.
Poczuła, jak grunt usuwa się jej spod nóg. Przeszłość, którą uważała za pogrzebaną głęboko pod warstwami luksusu i zapomnienia, wróciła do niej w postaci fragmentu tego listu.


Popołudniowe słońce rozświetlało starannie utrzymany ogród kliniki. Jakub siedział samotnie na żeliwnej ławce, ukrytej w gęstwinie krzewów. Miał pochylone plecy i opuszczone ramiona. W dłoni trzymał kilka drobnych kamyków, którymi rozpaczliwie rzucał w piasek. Cała jego życiowa energia znikła; została tylko nadpobudliwa tęsknota, która paliła go od środka.
Wtedy dostrzegł cień. Między krzewami zmaterializowała się Liwia. Ubrana w cywilne ubranie, z ciemnymi okularami na nosie, wyglądała jak ucieleśnienie zwodniczej elegancji. Ukradkiem usiadła na ławce obok niego, zachowując bezpieczny dystans od jego zbolałego boku.
– Słyszałam, iż miałeś wypadek – szepnęła, a jej głos był aksamitny i mamiący. – Jak się czujesz?
Jakub wzdrygnął się na ten nagły dotyk jej obecności.
– Nie, nie. Nie rób tego. – Odsunął się, mierząc ją wrogo przeszywającym spojrzeniem. – Wiesz, co przez ciebie przeszedłem? Przez twoje zniknięcie? Jeszcze pokazujesz się tutaj z tym swoim idealnym mężem! Ledwo uniknąłem wpisu do akt! Odejdź.
Liwia zdjęła okulary. W jej oczach nie było ani cienia poczucia winy, tylko beztroska, połączona z głębokim, niecnym uczuciem.
– Tęskniłam. Bardzo. Za tobą, gówniarzu – powiedziała z wyrzutem, jej uśmiech był bałamutny i uwodzicielski. – Ty za mną też, prawda?
Jakub, choć wściekły poczuł, jak jego frustracja stopniowo opada. Spojrzał na jej smukłą szyję i włosy upięte w luźny kucyk. Wciągnął nosem powietrze, które mieszało się z jej słodkimi perfumami.
– Szaleję – warknął, uderzając pięścią w metal ławki. – Po prostu szaleję bez ciebie.
Liwia triumfalnie skinęła głową. Płynnie zmieniła temat, studząc jego ognisty temperament.
– A teraz, powiedz mi, co z tym wypadkiem? Jak twoje żebra? Bolą?
– To nic takiego – odparł Jakub, czując rozdrażnienie z powodu swojej bezbronności. – Do wesela się zagoi.
Liwia sięgnęła do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnęła z niej biały kawałek plastiku – cienką, na oko nic nieznaczącą kartę dostępu.
– Posłuchaj mnie. Weź to – niepostrzeżenie wręczyła mu kartę. Jakub poczuł dreszcz ekscytacji, dotykając jej delikatnej dłoni. – O północy, kiedy wszyscy będą spali, zejdź do piwnicy. Szukaj białych drzwi, to stara pralnia.
Na ustach Jakuba zagościła niepowstrzymana, nieopierzona radość. Strach przed dyrektorem i ból odsunęły się w niebyt.
– Tam będziesz na mnie czekać? – zapytał z nadzieją, ściskając niewielki prostokąt w dłoni.
Liwia uśmiechnęła się zalotnym, ale zwodniczym uśmiechem, wstała i bez słowa zniknęła za drzewami, zostawiając go z gorącą obietnicą i kluczem do kolejnego ekscesu


Idź do oryginalnego materiału