Klamra...

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 14 godzin temu
Są takie dni i zdarzenia w naszym życiu, które odciskają na nas jakieś szczególne piętno. Niezauważalne dla innych sytuacje i wydarzenia, dla nas samych stają się pięknymi pamiątkami. choćby o ile nie mamy żadnych namacalnych ich upamiętnień, czynniki wokół nas potrafią wydobyć tamte chwile z najbardziej ukrytych zakamarków naszej pamięci.
21 września dla wielu jest zwyczajną datą. Dla mnie zaś dniem, w którym równo 20 lat osiągnęłam pierwszy poważny sukces zwyciężając bieg na 100 m. Ale może nie wyryłoby się to tak mocno w mojej pamięci, gdyby nie towarzyszące temu okoliczności. Kiedy pokonywałam kolejne metry z głośników płynęła piosenka Ivana i delfina, nieznanego mi wtedy zespołu - "Jej czarne oczy". Myślę, iż niejako nadała mi ona poweru i sił, a co za tym idzie, pozwoliła stanąć na najwyższym stopniu podium.
A przecież tamtego dnia, 21 września 2004 roku nic nie szło tak, jak powinno. Jakimś cudem spóźniłam się na pierwsze lekcje, które się odbyły. Z magazynu szkolnego wydano mi dużo za duże ubranie reprezentacyjne. Przypominam sobie, iż koszulka wisiała na mnie jak na strachu na wróble. O spodenkach wolę nie myśleć. Dobre w tym wszystkim było to, iż ktoś się nade mną zlitował i "zwęził" je przy pomocy agrafek. Skarpetki, również szkolne i za duże, nie do pary. Myślę, iż wyglądałam jak przysłowiowych siedem nieszczęść. Dobrze, iż buty miałam swoje, chociaż to i tak były zwykłe, szmaciane halówki. W dodatku w weekend poprzedzający spartakiadę wraz z mamą pojechaliśmy do niej na wieś pomagać w wykopkach. Zamiast trenować przed pierwszym startem w sezonie, ja bawiłam się w zbieranie ziemniaków i wrzucanie ich do wiaderek. W takich momentach żałowałam, iż nie wybrałam np. pchnięcia kulą. Coś tam sobie pobiegałam, ale wiadomo jak to jest. No i przeciwnicy - nigdy nie wiadomo na jakich się trafi.
A więc na spartakiadę pojechałam nieprzygotowana pod każdym względem, choćby tym psychicznym. Wiadomo, iż nie zawsze człowiek wygrywa, ale przegrywać warto w pięknym stylu - wtedy porażka mniej boli. Poza tym, czasami warto przegrać, żeby potem wygrana bardziej smakowała i cieszyła.
To wtedy zobaczyłam liceum, organizatora spartakiady, z którym potem związałam moją przyszłość. Wtedy, we wrześniu 2004 roku, jeszcze jednak o tym nie myślałam. Te dwa lata wydawały mi się odległe, niczym meta na końcu dystansu. To nie był mój pierwszy, ani ostatni start, a jeden z wielu. Różnica polegała jednak na tym, iż na większości poprzednich była z nami nasza trenerka i wychowawczyni w jednym, a teraz byliśmy zdani tylko na siebie. Byli z nami inni nauczyciele w-fu, ale to nie to samo. Wielu z nas nie potrafiło odnaleźć stanowisk ze swoimi konkurencjami, a więc było "ciekawie".
Mnie ratowało to, iż biegi były zwykle przy boiskach szkolnych. A jednocześnie przerażała konkurencja. Ale cóż, trzeba było wystartować, choćby o ile miałoby się dobiec jako ostatnim. Gdzieś w tle leciała muzyka i ta jedna, jedyna piosenka, puszczona w odpowiedniej chwili. choćby nie wiecie, jak ona mnie wtedy poniosła. Sama zastanawiałam się, kiedy upłynęło tych 100 metrów. A z głośników dalej leciało, iż "Jej czarne oczy, widzę czarne oczy, to za mną kroczy, ze mną jest". Wtedy dość naiwnie przyszła mi na myśl moja była matematyczka, która też miała owe "czarne oczy" i cieszyła by się z tego mojego złotego medalu, zresztą jak z sukcesu każdego z nas. Bo z tamtych zawodów przywieźliśmy naprawdę piękny ich dorobek.
Tak zaczęła się moja kilkuletnia przygoda z twórczością zespołu "Ivan i delfin". choćby mój pierwszy w życiu blog był całkowicie jemu poświęcony. Ech, co to były za piękne czasy. Ostatnio wyczytałam, iż Robert Korzeniowski przed swoim ostatnim startem olimpijskim w Atenach relaksował się, słuchając Anny Marii Jopek. U mnie podobną funkcję odgrywała muzyka zespołu.
Teraz ta "miłość" trochę osłabła. A jednak, kiedy wczoraj na weselu kuzyna puścili tą piosenkę, cało wspomnienie tamtego dnia wróciło jak z automatu - jasne i klarowne, jakby wydarzyło się kilka dni wcześniej. A przecież minęło od nich równo 20 lat! Pomyślałam sobie, iż ta piosenka, to taka piękna klamra, spinająca ten cały okres, który minął przez ten czas. Że tyle się wydarzyło, a wszystko to w jakiś sposób mnie zbudowało i ugruntowało. Zaś ta piosenka już chyba na zawsze będzie mi przypominać owy piękny wrześniowy dzień, w którym stanęłam mimo wszystko na najwyższym stopniu podium robiąc sobie tym samym pierwszy urodzinowy prezent.
Idź do oryginalnego materiału