Przed Wami kolejna część wywiadu „Formuły Dobra”. Zapraszamy do lektury.
Pielęgniarka Ilona (I): Daniel już wiedział, co się dzieje?
Babcia Ula (U): Nie.
I: Jeszcze nie… On się chyba z czasem dowiedział?
U: Nie wiedział. On wiedział, iż chory, ale nie wiedział, na co naprawdę, iż to poważna choroba. Ale z czasem…
I: A jak mu było na oddziale? Jak on reagował na oddział?
U: Nie zawsze było dobrze.
I: Nie zawsze było dobrze, nie? Bo on bywał impulsywny.
U: Tak… Ale czekaj pani! choćby była taka jedna sytuacja, iż właśnie nie wiem, czy pan doktor miał tam zmianę, bo nie raz tam był, to ja nie wiem czy…
I: Odwiedzał tam pacjentów.
U: A wtedy właśnie, nie wiem, co to było, iż Daniel taki był zły, iż tam przyszła taka wycieczka. A ja się nie dziwię. Codziennie przychodzili i codziennie [o] wszystko się pytali… Wreszcie on się zdenerwował i powiedział, żeby wyszli. Nie będzie nic gadał. choćby przeklął coś z nerwami. Nie wiem już co…
I: A byliście zadowoleni z tej oddziałowej opieki?
U: Opiekę to sobie samemu trzeba było [zapewnić]… Oni tylko dawali chemię i przynieśli tabletki, a tak to trzeba było wszystko: i ścielić, i myć go… Tamte siostry pielęgniarki nic nie robiły. Nie, to wszystko samemu trzeba było zrobić.
I: A kto Was potem pokierował do hospicjum, do nas?
U: Aaaa… człowiek musi sobie trochę przypomnieć… Jak on dostał chemię… nie! Styczeń. Mamy jechać do Warszawy, do kontroli, a on mówi do mnie: „Pani Ulu, nie jedźcie do Warszawy”. Kazał wziąć tu chemię. Inną chemię, nie tę co miał. Dopiero po tej chemii jechać do Warszawy. No i jemu dali tę chemię jakąś silną i on po tej chemii stracił przytomność. Na początku myśleliśmy, iż on śpi, nie? I choćby przyjechał właśnie ksiądz Wojtek: „Daniel co tam?” – budził go. Mówię: Daniel, ksiądz… Myślę: nie, coś tu podejrzane… Przyszła pielęgniarka i mówię: co Daniel tak śpi? To coś podejrzane… Pielęgniarka mówi: „To taka silna chemia, to tak śpi.” Ksiądz posiedział i pojechał. A mnie to męczy, iż się nie budzi. Dopiero na drugi dzień rano zawołali pogotowie, bo stracił przytomność i już jej nie odzyskał. Zawieźli nas na ten nowy szpital na Borowskiej i on był tam siedem czy osiem dni nieprzytomny. Ja tam byłam, Boguś tam był, choćby ksiądz też przyjeżdżał. Pod aparatami różnymi był, pełno tego wszystkiego było… Codziennie przychodziłam i mówiłam do niego, za rękę trzymałam – nie odzywa się. Taka załamana myślałam, iż już umrze, nie? Wreszcie Pewnego razu przychodzę, widzę, iż siostry się uśmiechają do mnie, nie? A on godzinę wcześniej odzyskał przytomność. Ale ja nie wiedziałam, nie? Wchodzę i łapię go za rękę i mówię, bo tak zawsze rozmawiałam [z nim]. A on: „Babciu, co ty myślałaś, iż ja umarłem?” Matko Boska, jak mnie włosy dęba… (…) No, ale jak? Od razu kazał mi do księdza i do pani doktor dzwonić, iż on żyje. To się w głowie nie mieści.
Ciąg dalszy nastąpi…