Wsiadając ostatnio do autobusu, usłyszałam, iż ktoś woła moje imię. Usadziłam synów na wolnych siedzeniach i obejrzałam za siebie. Niedaleko stała Monika, moja sąsiadka z bloku. W wózku siedział jej prawie dwuletni synek. Ucieszyłyśmy się z tego spotkania, bo dawno nie rozmawiałyśmy. Po krótkiej wymianie zdań umówiłyśmy się na "kiedyś, jak będzie czas".
Ale zaraz potem w drodze powrotnej z placówek edukacyjnych znów się spotkałyśmy. Już bez dzieci, ale o dzieciach oczywiście toczyłyśmy dyskusje. Podzieliła się ze mną spostrzeżeniem, które sprawia, iż do tej pory mam gęsią skórkę.
- Jeżdżę to trasą od marca, gdy maluch poszedł do żłobka i codziennie widzę kobietę z synem. Chłopiec ma około 7 lat, tak sądzę - mówiła. - Ich widok porusza mnie do głębi. Chłopiec jest niepełnosprawny intelektualnie i to widać, zdarza mu się lizać ręce albo uderzać w szybę w czasie jazdy. Jego matka zawsze czule do niego przemawia, ale nie koryguje zachowania - opisywała ich Monika.
Powiedziała mi, iż widok tej matki z synem powoduje, iż wysiada z autobusu ze łzami w oczach. Co rano, od niemal pół roku wysiada z autobusu potrzaskana emocjonalnie. - Nigdy nic nie powiedziałam do tej kobiety, ale codziennie ją obserwuję. Łapię się na tym, iż widząc zachowanie chłopca, wiem, czy ma dobry humor, czy zły. Po cieniach pod oczami matki zgaduję, czy mieli ciężką noc - mówiła moja znajoma.
Wyobraża sobie, ile nerwów musi kosztować tę kobietę czekanie na wybuch dziecka, albo jak czuje się kilkulatek wciśnięty pomiędzy kilkadziesiąt osób w autobusie. Czasami nachodzi ją myśl, żeby pomóc, odezwać się, ale pojawia się też strach, bo może ta para jedzie bez słowa, bo tak dla dziecka jest najlepiej albo chłopiec źle by na nią zareagował, a może matka wcale nie chce pomocy, może chce być niewidzialna.
Ta znajomość na odległość sprawiła, iż Monika zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem. - Nigdy już nie będę narzekać. Przyglądanie się relacji tej rodziny wyleczyło mnie z bolączek i głupich oczekiwań dotyczących życia. Jestem samotną mamą, przecież wiesz, ale to była moja decyzja, żeby wychowywać sama dziecko. Poza tym jest zdrowe, pełne energii i choćby dobrze radzi sobie w żłobku - tłumaczyła.
Gdy to opowiadała i we mnie pojawiła się myśl, iż moje problemy z diagnozą dziecka z zespołem Aspergera są niczym w porównaniu z sytuacją rodzin z dziećmi z niepełnosprawnościami intelektualnymi czy fizycznymi. Mam w domu wysoko funkcjonującego autystę, ale stać mnie na jego terapię. W sumie to żyję sobie wygodnie. Oczywiście, daleko mi do poczucia wiecznego szczęścia, ale jakoś się kręci.
W czasie następnej podróży widziałam tego chłopca i jego mamę. Pewnie moje i Moniki załamanie rąk niczego im nie daje, może powinnyśmy się wstydzić budowania swojego szczęścia na ich nieszczęściu. A może właśnie na przekór naszym przekonaniom mają siebie i są szczęśliwi?
Nie wiem, ale ich widok i mnie poruszył i dotyka mojej codzienności także dzisiaj.