- •, Mimo iż w domu Marcin M. uchodził za troskliwego ojca i partnera, od dawna zmagał się z wewnętrznymi demonami. — Opowiadał dziwne rzeczy — iż jest śledzony, iż szatan mu coś podpowiada, iż słyszy głosy — zeznała siostra Marcina M. podczas procesu
- — Wierzył, iż jest opętany i iż inni ludzie próbują odebrać mu energię — wspominała jego partnerka. — Twierdził, iż widzi demony, słyszy szczekanie psów i w tym szczekaniu słyszy głosy demonów. Twierdził, iż jest śledzony, a wręcz prześladowany i iż m.in. ja jestem tą osobą prześladującą — mówiła
- Marcin nie chciał się leczyć, a każdą próbę terapii kończył, twierdząc, iż jego stan to efekt działania nadprzyrodzonych sił, a nie choroby. Głosy słyszał zresztą od dawna
- — Matka zachęcała mnie do odwiedzenia egzorcysty, konkubina — psychiatry. Coraz więcej czytałem na temat satanizmu. Raz zdarzyła się sytuacja, gdy mówiłem moim bliskim wielokrotnie, iż mnie tu nie ma, iż jestem szatanem — wyjaśniał
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onet
Leszek N. był samotnym, 65-letnim mężczyzną, który przez całe życie zmagał się z upośledzeniem umysłowym. W 2015 r. sąd ustanowił dla niego opiekunkę prawną, a jego życie toczyło się pod nadzorem pomocy społecznej. Mężczyzna mieszkał sam, w niewielkim mieszkaniu, które nazywał swoim „całym światem”.
Był człowiekiem skrytym i małomównym, unikał konfliktów i wiódł spokojne życie, podporządkowane prostym rytuałom – jednym z nich było codzienne wczesne wstawanie i kupowanie pieczywa.
— Leszek był zamknięty w sobie, unikał ludzi, ale nigdy nikomu nie zrobił krzywdy. To był taki spokojny człowiek, którego trudno było nie lubić – wspominała jego opiekunka podczas procesu.
Feralnego ranka, jak co dzień, 65-latek wyruszył po bułki. Zaledwie kilkaset metrów od swojego domu natknął się na Marcina M. Ten przypadkowy, tragiczny moment zadecydował o jego losie.
Człowiek na krawędzi. „Mówił do niego szatan”
Pochodzący ze Świebodzic 28-letni Marcin M. nie prowadził ustabilizowanego życia. Mieszkał z partnerką Dorotą i ich 2,5-letnią córką, a także z dwójką dzieci kobiety z poprzedniego związku. Sam miał również syna z innej relacji, ale chłopiec został z matką. Marcin nie miał wyuczonego zawodu – skończył gimnazjum i pracował jako sprzedawca w sklepie internetowym.
Jego życie naznaczone było problemami z uzależnieniem, które zaczęły się już w wieku 13 lat. Regularne zażywanie narkotyków i alkoholu stało się jego codziennością, a ich wpływ odcisnął piętno na jego psychice. Mimo iż w domu uchodził za troskliwego ojca i partnera, od dawna zmagał się z wewnętrznymi demonami.
— Opowiadał dziwne rzeczy — iż jest śledzony, iż szatan mu coś podpowiada, iż słyszy głosy — zeznała siostra Marcina M. podczas procesu. — Brat podejmował próby leczenia u psychiatry, ale ich nie kontynuował. Wypierał z siebie, iż jest chory psychicznie. W maju 2016 r. brat przez telefon przez ponad półtorej godziny opowiadał mi o szatanach, o demonach. Sam o sobie mówił, iż jego panem jest szatan, iż ja jestem jego podwładną, tzn. brata, i mam wykonywać jego polecenia — mówiła. Jedną z takich rozmów kobieta nagrała, by udowodnić Marcinowi, iż musi się leczyć. Nagranie to zostało zabezpieczone przez policję.
W swoim otoczeniu Marcin szukał przekazów od nadprzyrodzonych sił, z którymi wierzył, iż ma kontakt. — Miałem jednego znajomego, z którym rozmawiałem na temat szatana, satanizmu, na temat tego, w jaki sposób myślę i postrzegam. Ten człowiek daleko w życiu zaszedł jako przedsiębiorca i uświadomiło mi to, iż ci ludzie też są satanistami — mówił.
W 2011 r., po samobójstwie bliskiego przyjaciela, Marcin zainteresował się okultyzmem. Jego fascynacja zjawiskami nadprzyrodzonymi, satanizmem i wizjami stała się z czasem obsesją. Twierdził, iż w 2014 r. „podpisał pakt z diabłem”, zaprzedał duszę w zamian za karierę muzyczną i od tamtego czasu zaczął doświadczać wizji oraz głosów.
— Wierzył, iż jest opętany i iż inni ludzie próbują odebrać mu energię — wspominała jego partnerka. — Marcin zachowywał się co najmniej dziwnie. Miał różnego rodzaju wizje, twierdził, iż widzi demony, słyszy szczekanie psów i w tym szczekaniu słyszy głosy demonów. Twierdził, iż jest śledzony, a wręcz prześladowany i iż m.in. ja jestem tą osobą prześladującą — mówiła.
Marcin nie chciał się leczyć, a każdą próbę terapii kończył, twierdząc, iż jego stan to efekt działania nadprzyrodzonych sił, a nie choroby. Głosy słyszał zresztą od dawna. — Matka zachęcała mnie do odwiedzenia egzorcysty, konkubina — psychiatry. Coraz więcej czytałem na temat satanizmu. Raz zdarzyła się sytuacja, gdy mówiłem moim bliskim wielokrotnie, iż mnie tu nie ma, iż jestem szatanem — wyjaśniał.
„Zmasakrowany tak, iż trudno było rozpoznać rysy twarzy”
Na kilka tygodni przed morderstwem Marcin miał sen, w którym widział ulicę Chojnowską w Legnicy. Śniło mu się, iż w tej lokalizacji dojdzie do czegoś złego. Kiedy obudził się 18 listopada 2017 r. po nocnej libacji alkoholowej i zażyciu narkotyków, poczuł, iż musi tam pójść.
Po drodze demolował stragany na targowisku, niszczył skrzynki z warzywami i owocami, a zachowanie sprzedawczyni, która groziła mu policją, tylko pogłębiło jego paranoję. Sprzedawczyni wspominała w swoich zeznaniach, iż ten ubrany na czarno mężczyzna z satanistycznym różańcem na szyi przeraził ją, ponieważ nic nie mówił, tylko sapał i miał „dziwny wzrok”. 28-latek uciekł i trafił na ulicę Chojnowską. Tam spotkał Leszka N. – przypadkowego przechodnia, który stał się ofiarą jego wizji.
Zaatakował starszego mężczyznę z niezwykłą brutalnością. Przewrócił go na ziemię i zaczął kopać z ogromną siłą, głównie po głowie i klatce piersiowej. — Nie widziałem człowieka, widziałem demona, którego musiałem zniszczyć — mówił podczas procesu. W swojej ofierze dostrzegał wyłącznie ucieleśnienie zła, które, jak twierdził, prześladowało go od lat.
Według relacji policjantów, którzy przybyli na miejsce, ciało Leszka było zmasakrowane do tego stopnia, iż trudno było rozpoznać rysy twarzy. Marcin był spokojny i niewzruszony, kontynuując atak choćby w obecności funkcjonariuszy. — Chciałem wypędzić demona. Nie pozwolę, żeby mi przeszkodzono – tłumaczył.
Jeden z policjantów, którzy pojawili się wtedy na miejscu zdarzenia, zeznał, iż oskarżony „zadawał uderzenia nogą od góry, tak jakby chciał coś zgnieść”. Był przy tym szokująco spokojny, nie okazywał żadnych emocji. Wokół było mnóstwo krwi, a twarz i klatka piersiowa ofiary zostały zmasakrowane. — Jego twarz nie przypominała twarzy człowieka. Nie miał twarzy i głowy — wspominał później inny policjant. 65-latek w momencie interwencji już nie oddychał.
Chory czy opętany?
Podczas czterotygodniowej obserwacji psychiatrycznej biegli wykluczyli chorobę psychiczną u Marcina M. Stwierdzono u niego osobowość dyssocjalną, skłonność do agresji oraz uzależnienie od substancji psychoaktywnych. Jego zachowanie uznano za świadome i celowe, choć motywowane wewnętrznymi przekonaniami i obsesjami.
Biegli zauważyli również, iż mężczyzna manipulował otoczeniem, próbując przedstawić swoje wizje jako efekty choroby psychicznej. „To, co wyjaśnił oskarżony, nie ma charakteru chorobowego. Opowieść oskarżonego określić można jako fikcję literacką opartą na jego dużym zainteresowaniu (co sam stwierdził) i okultyzmem, i literaturą tematu, czy filmami. Nie możemy wykluczyć, iż oparł ją na własnych doświadczeniach z przeszłości, to jest zażywaniu narkotyków” — stwierdzono w opinii.
Skłonność do agresji uznano za jedną z cech osobowości oskarżonego. To również cechy osobowości zadecydowały o wyborze takich, a nie innych zainteresowań.
W marcu 2018 r. Sąd Okręgowy w Legnicy skazał Marcina M. na 25 lat więzienia z możliwością starania się o warunkowe zwolnienie dopiero po 20 latach odsiadki. „Brutalność i bezzasadność tego czynu są nie do zaakceptowania” – podkreślił sędzia w uzasadnieniu wyroku.