3 sierpnia w „Faktach” na TVN wyemitowano materiał dotyczący kłopotów z wystawianiem e-recept. Było między innymi o braku możliwości przepisania leku przeciwbólowego pacjentom z Poznania – w tej sprawie wypowiedział się lekarz ze stolicy Wielkopolski. Dzień później, o 16.37, skomentował to na Twitterze minister zdrowia Adam Niedzielski. – Usłyszeliśmy, iż pacjenci po operacjach ortopedycznych w Poznaniu nie dostali przez ostatnie dwa dni recept na leki przeciwbólowe. Sprawdziliśmy. I co? Otrzymywali recepty na wskazane leki – napisał szef resortu. Na tym jednak nie skończył. W drugiej części wpisu poinformował, jakie leki przepisał jeden z poznańskich lekarzy. – Piotr Pisula w „Faktach” TVN powiedział, iż „żadnemu pacjentowi nie dało się wystawić takiej recepty”. Sprawdziliśmy. Lekarz wystawił na siebie receptę na lek z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Jakie kłamstwa czekają nas dziś? – spytał Niedzielski. Jak czuje się lekarz, któremu minister zdrowia zarzuca kłamstwo, i jednocześnie pacjent, którego obnaża się przed całą Polską, ujawniając przepisaną receptę?
– Bardzo źle. I faktycznie odczuwam to na dwóch poziomach. Stałem się osobą publicznie znaną – i to w kontekście oskarżeń o kłamstwo, ferowanych przez ministra zdrowia. Jest to sytuacja, z którą trudno sobie poradzić. Pojawia się obawa, iż mogę spotkać kogoś, kto powie: „Hej, to jest ten, co kłamał, lekarz oszust”. Słysząc to od obcej osoby na ulicy, oczywiście sobie z tym poradzę, o ile jednak taką postawę przybierze pacjent i pomyśli: „Nie, u oszusta nie będę się leczył”, to jest to już poważny problem. A przecież wykonuję zawód zaufania publicznego, to właśnie zaufanie jest fundamentem, na którym opiera się nasza profesja.
I to jest jedna strona medalu. Z drugiej jest pan jako pacjent, którego zaufanie do systemu zostało wystawione na próbę.
– Konstrukcja wymierzonego we mnie wpisu była niefortunna. Znalazło się tam zdanie o recepcie na leki z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Niestety, jest tak, iż hasło „leki psychotropowe” powszechnie przywołuje skojarzenia ze środkami wpływającymi na świadomość, zdolności poznawcze i nasze zachowanie. Z przykrością obserwuję, iż społeczeństwo ma przez cały czas tendencje do stygmatyzowania osób chorujących psychiczne, choć mam nadzieję, iż my – jako lekarze – w najmniejszym stopniu. W związku z tym w przestrzeni publicznej pojawiło się pole do domysłów: „Czy ten lekarz bierze psychotropy?”, a dalej – „Czy jest trzeźwy w pracy?”. Dość gwałtownie pod wpisem ministra zdrowia pojawiły się komentarze kierowane, na przykład, do Naczelnej Izby Lekarskiej z sugestią sprawdzenia, czy ja nie leczę pod wpływem substancji psychoaktywnych. Przylepiono mi więc taką łatkę „wariata”, co dobrze pokazuje, iż świadomość tego, czym są i jak działają wspomniane środki, jest bardzo niewielka. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, iż jest wokół nas mnóstwo ludzi, którzy pracują i funkcjonują całkowicie prawidłowo, przyjmując takie leki pod opieką psychiatry.
Sęk w tym, iż w pana przypadku chodziło o lek przeciwbólowy.
– A dokładnie paracetamol z tramadolem. Tramadol może, ale nie musi wpływać na zdolności psychomotoryczne. Treść wpisu mówiąca o lekach psychotropowych i przeciwbólowych dawała jednak szerokie pole do interpretacji. Czy było to działanie celowe, czy wynikało z czegoś innego – o to trzeba już pytać autora niefortunnego tweetu.
Wróćmy do zarzutu kłamstwa. Wszystko rozbiło się o dwusekundową wypowiedź, którą 3 sierpnia opublikowano w materiale „Faktów” TVN. Powiedział pan: „Żadnemu pacjentowi nie dało się wystawić takiej recepty”. A więc wyjaśnijmy, czy rzeczywiście się nie dało?
– 2 sierpnia byłem w pracy i miałem dyżur, od rana cały dzień spędziłem na bloku operacyjnym. Gdy z niego wyszedłem, koleżanki i koledzy już zbierali się do domu, przekazali mi jednak informacje o problemie z wystawianiem recept. Jedna z koleżanek powiedziała mi, iż przygotowując wypis, próbowała wystawić receptę dla pacjenta, ale bez skutku. Odpowiedziałem jej, iż już wcześniej dotarły do mnie wieści, z poziomu izby lekarskiej, iż problem jest powszechny, zgłaszany w wielu miejscach w całym kraju. W trakcie dyżuru również spróbowałem wypisać receptę temu pacjentowi, niestety pojawił się ten sam błąd. Zatem, z mojego punktu widzenia, żadnemu pacjentowi na moim oddziale nie dało się wystawić recepty na te leki. Problem musiał być szerszy, ponieważ sprawą zainteresowały się media ogólnopolskie. Dziennikarze zadzwonili do mnie 2 sierpnia wieczorem, a 3 sierpnia rano, wychodząc z dyżuru, spotkałem się z nimi i zgodnie z prawdą powiedziałem, iż poprzedniego dnia „żadnemu pacjentowi nie dało się wystawić takiej recepty”. Materiał został wyemitowany wieczorem, a w międzyczasie wystawiłem receptę dla siebie – pamiętajmy jednak, iż system pro auctore, a ten dla pacjentów to dwie różne sprawy.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Minister zareagował gwałtownie, zamieszczając swój wpis, a już cztery dni później żegnał się z posadą. Dziś możemy na te wydarzenia spojrzeć już z minimalnym, ale jednak dystansem. Z tej perspektywy, kiedy emocje nieco już opadły, odczuwa pan jakiś rodzaj satysfakcji czy może przeważa jednak rozgoryczenie, iż w ogóle doszło do takiej sytuacji?
– Trudno mi mówić o satysfakcji, bo nie było moim celem odwoływanie ministra. Myślę jednak, iż dobrze się stało i nie chodzi mi o moje osobiste rozgoryczenie. Jeszcze jako przewodniczący Porozumienia Rezydentów miałem okazję podejmować rozmowy z ministrem Szumowskim, a następnie ministrem Niedzielskim. O ile w pierwszym przypadku rzeczywiście miałem poczucie, iż nasze argumenty były przynajmniej wysłuchane, a pewne sprawy udawało się rozwiązać z pozytywnym skutkiem, o tyle w drugim nie mogłem odczuć, iż współpracujemy i coś osiągamy. Nie byłem zresztą w tym poczuciu osamotniony.
W samorządzie lekarskim dość powszechna była opinia o braku woli dialogu ze strony ministerstwa zarządzanego przez Adama Niedzielskiego.
– Dlatego myślę, iż biorąc pod uwagę ocenę całej kadencji, sama dymisja jest dobra dla polskiej medycyny i polskich pacjentów. To uwidoczniło się też w przypadku tych nieszczęsnych recept. Problem licznie zgłaszali pacjenci i lekarze, padło też na mnie. Wydaje mi się, iż jeżeli jest się ministrem zdrowia, wdrożyło się nowe rozwiązanie i z całej Polski płyną niepokojące sygnały, to nie idzie się w zaparte, mówiąc publicznie, iż problemu nie ma, tylko dąży się do jego rozwiązania. Tego jednak nie było. Będąc szczerym, trudno mi w ogóle przypomnieć sobie sytuację, kiedy były już pan minister zrobił krok w tył i przyznał się do błędu. Mimo wszystko mam nadzieję, iż tę sytuację uda się obrócić w szansę na odbudowę zaufania do systemu i relacji pomiędzy resortem zdrowia a naszym środowiskiem. Ze strony Naczelnej Izby Lekarskiej płyną na razie ostrożne, ale wstępnie pozytywne doniesienia dotyczące tego, iż nowa pani minister jest bardziej otwarta na dialog.
Z drugiej strony ta sytuacja w pewien sposób obnażyła system, interwencja poselska wykazała, iż dane, którymi posłużył się minister, były przekazywane poprzez komunikatory internetowe, co nie budzi skojarzeń z procedurami ochrony danych osobowych. Skandalem było upublicznienie tych pozyskanych w wątpliwy sposób informacji. Naturalnie więc nasuwają się pytania o to, czy nasze dane zamieszczane w systemach elektronicznych są odpowiednio chronione.
– To jest jedna z trudniejszych konsekwencji tego, co się wydarzyło. o ile się nad tym zastanowić, to pewnie większość z nas zdaje sobie sprawę z tego, iż minister zdrowia na pewnym poziomie ma dostęp do danych w systemie ochrony zdrowia. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, iż można te dane wyciągnąć i pokazać w taki sposób. Spodziewamy się, iż w przypadku państwowego systemu istnieją procedury dostępu do danych, a ich przekazywanie odbywa się w ściśle określony, kontrolowany sposób. Tak działa chociażby dobrze znany lekarzom system P1 – a można odnieść wrażenie, iż zadziałano w sposób zupełnie swobodny, z pominięciem jakichkolwiek standardów pracy z danymi wrażliwymi.
Była dymisja, jest nowa minister Katarzyna Sójka. Jeszcze przed oficjalną nominacją z jej ust padło stwierdzenie, iż „zaprzeczył pan sam sobie” i został pan przyłapany na kłamstwie.
– Myślę, iż była to po prostu kwestia pewnej narracji partyjnej i próba obrony kolegi ze swojego obozu politycznego. Czy takie są rzeczywiście przekonania pani minister? Tego nie wiem – mam nadzieję, iż nie.
Minister Sójka jest lekarką, członkinią Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. A to, co mogło zwrócić uwagę w tej sytuacji, to fakt, iż środowisko lekarskie, włączając w to choćby niektórych lekarzy związanych z obozem władzy, mówiło w tej sprawie w zasadzie jednym głosem, i był to głos krytyczny wobec zachowania Adama Niedzielskiego.
– Był to jeden z fundamentów tego, iż w ogóle dałem sobie z tym radę. Wsparcie było bardzo odczuwalne ze strony przedstawicieli izby, zarówno naczelnej, jak i wielkopolskiej, Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, Porozumienia Rezydentów czy koleżanek i kolegów w pracy. adekwatnie gdzie się nie obróciłem w tej naszej medycznej „bańce”, to z każdej strony napotykałem dużo życzliwych głosów. Odezwali się starzy znajomi, a choćby profesorowie i dawni dziekani z uniwersytetu. To było bardzo budujące i faktycznie mogliśmy obserwować dużą jednomyślność środowiska, a to rzadko spotykana sytuacja. Chciałbym tę jedność widzieć na co dzień również w wielu innych sprawach. Dziś wiemy, iż to możliwe.
Piotr Pisula to lekarz w trakcie specjalizacji z neurochirurgii pracujący w Szpitalu Miejskim w Poznaniu, były przewodniczący Porozumienia Rezydentów i członek prezydium Okręgowej Rady Lekarskiej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej.
Wywiad przeprowadzony przez Przemysława Ciupkę opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 9/2023.