Szkoła życia na koloniach
"Mój syn we wrześniu idzie do 7. klasy i w tym roku pierwszy raz pojechał na kolonie. To adekwatnie był sportowy obóz, który organizowali nauczyciele WF-u z jego szkoły i Staś postanowił się na niego wybrać z kolegami, z którymi chodzi na treningi koszykówki w swojej placówce. Obóz sportowy (nie ograniczali się tylko do koszykówki) wydawał mi się fajnym rozwiązaniem dla nastolatka, który coraz śmielej uczy się samodzielności" – zaczyna swój list Edyta, mama 12-latka.
"Kiedy zapytał mnie i męża wiosną, czy mógłby pojechać na taki wyjazd w wakacje, ochoczo się zgodziliśmy. Pomyśleliśmy, iż może trochę dzięki takiemu doświadczeniu syn wyjdzie do ludzi, zrezygnuje z komputera na rzecz sportu i towarzystwa rówieśników. Zauważyłam, iż szczególnie w ostatnim roku szkolnym Stasiek stał się bardziej zamknięty, mniej wychodzi na świeże powietrze z kolegami, a jego aktywność fizyczna ograniczała się tylko do tych treningów koszykówki, choć wcześniej często chodził z kolegami na rower, boisko czy plenerową siłownię".
Stał się samodzielny
Mama 12-latka przyznaje, iż obóz pozytywnie wpłynął na jej dziecko: "W pierwszej połowie lipca syn pojechał na Mazury. Dzieciaki miały tam codziennie zapewnione aktywności: chodzili na kajaki, były lekcje pływania, podstawowa nauka żeglowania, a do tego każdego dnia odbywały się turnieje koszykówki, tenisa i piłki nożnej. Brzmiało to dla mnie jak idealny sposób na spożytkowanie energii i buzujących w moim synu emocji i hormonów.
Staram się z nim dużo rozmawiać, zawsze wydawało mi się, iż udało nam się zbudować fajną relację opartą na zaufaniu, ale odkąd zaczął dojrzewać, coraz mniejszą liczbą rzeczy się nami dzieli. Wiem, iż to naturalny etap bycia nastolatkiem. Pamiętam, jak sama byłam w tym wieku. Tyle się jednak mówi o kondycji psychicznej młodzieży, iż ucieszyłam się, kiedy Stasiek zaproponował ten wyjazd, bo widziałam w nim ratunek dla naszego zamykającego się przed światem dziecka".
"To wszystko wasza wina"
Kobieta opowiada o tym, jak wyjazd zmienił jej syna: "W trakcie obozu rzadko rozmawialiśmy, chociaż codziennie pisaliśmy kilkanaście wiadomości na messengerze. Nie chciałam mu jednak zawracać głowy, skoro widziałam, iż ma super wakacyjny czas ze znajomymi. Był dobrze zaopiekowany, standard ośrodka nie był najwyższy, ale chodzenie do sanitariatów pod prysznic, sprzątanie pokoju, składanie śpiwora i dbanie o czyste ciuchy wydawało mi się dobrą nauką dla nastolatka.
Stasiek wrócił kilka dni temu faktycznie inny. Wydawał mi się wyższy, opalony, bardziej uśmiechnięty. Okazało się, iż jest też bardziej otwarty i chętnie opowiadał o tym, jak spędził czas na wyjeździe, co robili z kolegami, kogo poznał. Podczas pierwszej takiej rozmowy na koniec skomentowałam opowieść słowami, iż bardzo się zmienił i spełniła się tym samym moja cicha nadzieja, iż przestanie być taki zależny od nas i mało samodzielny.
Syn przewrócił oczami i powiedział mi, iż przecież sami go do tego doprowadziliśmy, kiedy niańczyliśmy go na każdym kroku. Dodał, iż wreszcie na wyjeździe poczuł wolność i chciałby z niej korzystać, skoro już go zmuszamy do tej odpowiedzialności. Muszę przyznać, iż mnie zamurowało, ale stwierdziłam, iż chyba ma rację. Być może byliśmy za bardzo przewrażliwieni na jego punkcie, bo jest jedynakiem? Obiecałam mu, iż te wakacje będą punktem zwrotnym i sama też postaram się dawać mu więcej swobody" – przyznaje na koniec skruszona czytelniczka.