Wyjątkowo zjadliwy wirus szaleje w Polsce. „Wróciliśmy do starych nawyków”

news.5v.pl 7 godzin temu
  • Według danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego na grypę zaszczepiło się ok. 1,8 mln osób. To na tle innych państw europejskich niewiele
  • Ludzie wrócili do starych nawyków, nie pozostając przy żadnych nowych zasadach higienicznych, takich jak chociażby izolowanie się, kiedy jest się chorym. Dzieci chodzą z katarem do szkoły, a rodzice, póki są w stanie utrzymać się na nogach – do pracy
  • Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje, iż w ostatnich latach widać zwiększoną aktywność ruchów antyszczepionkowych. W Polsce w marcu odnotowano choćby przypadki zastraszania dyrekcji szkół, aby storpedować w placówkach program szczepień
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Wyjątkowo zjadliwy wirus uderza nie tylko w osoby najstarsze. Od tygodni z kompletną dezorganizacją zmagają się szkoły, w których uczniowie chorują na zmianę, choćby po pół klasy, a nauczycieli na zwolnieniach nie ma kto zastępować.

Antyszczepionkowe społeczeństwo?

„Od początku sezonu zachorowało 1 mln osób, mówimy to na podstawie zgłoszeń, które otrzymujemy za pośrednictwem Centrum e-Zdrowia. 50 proc. przychodni raportuje do tego systemu, więc rzeczywista liczba zachorowań może sięgać choćby 2 mln. Patrząc na hospitalizację, ok. 25 tys. osób z rozpoznaniem grypy trafiło do szpitala. Najbardziej niepokojącą informacją jest liczba zgonów, która od początku sezonu wyniosła ok. 1 tys. osób”, przedstawia statystykę dr n. med. Paweł Grzesiowski, główny inspektor sanitarny.

Według danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego na grypę zaszczepiło się ok. 1,8 mln osób. To na tle innych państw europejskich niewiele. „To, iż przeciwko grypie zaszczepiło się zaledwie 5 proc. naszej populacji, jest z pewnością powodem do wstydu w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, gdzie jest znacznie więcej osób zaszczepionych. Niestety, podobnie jest w całej Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie szczepienia przeciwko grypie wciąż są problemem. Trudno przekonać naszych rodaków, iż szczepienie jest bardzo ważne i warto co roku się szczepić przeciwko temu wirusowi„, przyznała w rozmowie z Polską Agencją Prasową dr n. med. Agnieszka Mastalerz-Migas, konsultant krajowa w dziedzinie medycyny rodzinnej.

Maria Samczuk, Adam Ziemienowicz, Mateusz Krymski / PAP

Brak szczepień nie jest jednak efektem wyłącznie niechęci do szczepionek lub niedbałości Polek i Polaków o zdrowie. Eksperci podkreślają, iż problem jest również na poziomie organizacyjnym. W przypadku szczepień realizowanych w POZ kłopotem jest to, iż po otrzymaniu recepty na szczepionkę trzeba się udać do apteki po preparat i albo umówić się na kolejną wizytę w celu zaszczepienia, albo próbować swojego szczęścia w aptece. o ile chce się załatwić szczepienie podczas tej samej wizyty, można skorzystać wyłącznie z pełnopłatnej szczepionki.

„Chodzi przede wszystkim o to, żeby pacjent nie musiał najpierw uzyskiwać recepty na szczepionkę, np. przeciwko grypie, potem ją realizować w aptece, a następnie wracać do swojej przychodni, gdzie taki preparat może zostać podany. Optymalne rozwiązanie jest takie, żeby szczepionka była w lodówce w placówce podstawowej opieki zdrowotnej, a szczepienie byłoby wykonywane zaraz po wyjściu z gabinetu lekarza, u pielęgniarki”, tłumaczy dr Mastalerz-Migas.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Żadnych wniosków po pandemii

Zadziwiające jest też, jak społeczeństwo podchodzi do zakażeń po pandemii. Mogłoby się wydawać, iż będziemy bardziej uważni po trzech latach rygoru sanitarnego. Ludzie wrócili jednak do starych nawyków, nie pozostając przy żadnych nowych zasadach higienicznych, takich jak chociażby izolowanie się, kiedy jest się chorym. Dzieci chodzą z katarem do szkoły, a rodzice, póki są w stanie utrzymać się na nogach – do pracy. Dziś maseczka jest taką samą abstrakcją jak przed rokiem 2020. A szkoda, bo ten prosty zabieg mógłby uchronić przed rozprzestrzenianiem się wirusa grypy w miejscach publicznych czy transporcie zbiorowym.

Wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny zaznaczał w rozmowie z Polskim Radiem, iż jest to bardzo dobry sposób na ograniczanie zakażeń, kiedy chory z jakiegoś powodu musi się znaleźć w większym skupisku ludzi. „Jestem zaskoczony, jak jadę autobusem albo tramwajem, a zdarza mi się to nie tak rzadko, iż osoby starsze, osoby, które wyglądają na schorowane, a choćby te, które pokasłują czy sprawiają wrażenie po prostu chorych, nie jadą w maseczkach, nie zakładają ich, nie izolują się”, mówił na antenie.

Największą przeszkodą, jeżeli chodzi o szczepienie się, jest jednak brak wiedzy wśród pacjentów. Według badań przeprowadzonych na potrzeby Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych aż 73 proc. respondentów wskazuje, iż nie dociera do nich wystarczająca liczba informacji o programach profilaktyki zdrowotnej, w tym o szczepieniach ochronnych.

Badania pokazują, iż najważniejszymi przyczynami nieszczepienia się Polaków są: brak wystarczających informacji związanych z bezpieczeństwem i skutecznością szczepień; brak wiedzy o dostępności szczepionek oraz o tym, iż takie szczepienia są wskazane; konieczność przeznaczenia dużej ilości czasu, zaangażowania związanego z procedurą wykonania szczepienia i formalnościami. Na końcu wymieniane są wysokie koszty niektórych szczepionek. Jak wskazywałem w tekście o szczepieniu dorosłych na HPV, koszty sięgają choćby absurdalnych 3 tys. zł za pełne zaszczepienie przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego. Jednak największą barierą dla wszelkich szczepień najwyraźniej jest antyszczepionkowa dezinformacja.

Nie boją się

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) alarmuje, iż w ostatnich latach widać zwiększoną aktywność ruchów antyszczepionkowych. W Polsce w marcu br. odnotowano choćby przypadki zastraszania dyrekcji szkół, aby storpedować w placówkach program szczepień, o czym w mediach wspominał dr hab. Andrzej Nowakowski, profesor Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie.

Już dwa lata temu sypały się rekordowe grzywny za nieszczepienie dzieci w ramach obowiązkowych szczepień. Tylko na Pomorzu Zachodnim 407 rodziców zapłaciło kary. „Nieszczepienie swojego syna czy córki jest zagrożeniem nie tylko dla konkretnego dziecka, ale też dla wszystkich innych, z którymi ma ono kontakt”, podkreślił Adam Rudawski, wojewoda zachodniopomorski

Dane są alarmujące. Tylko w Zachodniopomorskiem widać spory wzrost liczby niezaszczepionych dzieci. W 2021 r. nałożono 103 grzywny. W 2022 r. prawie 200, aby w 2023 r. dobrnąć do ponad 400. „Wolałbym, aby nikogo nie trzeba było w ten sposób karać, niestety coraz więcej rodziców lekceważy obowiązkowe szczepienia swoich dzieci”, przyznawał wojewoda. Suma grzywien za 2023 r. wyniosła tam 215 tys. zł. Warto zaznaczyć, iż pierwsza grzywna to 500 zł. W wypadku dalszego nieszczepienia dzieci można dostać choćby 50 tys. zł.

Antyszczepionkowi rodzice traktują jednak te kary jak polscy kierowcy mandaty za prędkość. Nie czują przed nimi większego respektu, ponieważ wiedzą, iż trudno w naszym kraju o egzekwowanie przepisów i nakładanie stosownych sankcji. Być może właśnie dlatego od 1 kwietnia Państwowa Inspekcja Sanitarna ruszyła ze wzmożoną kontrolą obowiązkowych szczepień dzieci.

Liczba odmów szczepień konsekwentnie rośnie od sześciu lat. W 2019 r. odmów wśród osób do 19. roku życia było 48 tys. 609. W roku 2021 – 61 tys. 368, a w 2023 r. odnotowano 87 tys. 344 odmowy. Eksperci alarmują, iż trend ten może doprowadzić do powrotu chorób zakaźnych, które wcześniej były pod kontrolą dzięki powszechnym szczepieniom. Specjaliści ostrzegają także, iż jako społeczeństwo nie mamy w tym momencie bezpieczeństwa epidemiologicznego populacji. Nie osiągamy zalecanego przez WHO stanu zaszczepienia na poziomie 90-95 proc., który daje tzw. odporność populacyjną względem danej choroby.

„Chcemy ustalić, ile dzieci w Polsce jest zaszczepionych, a ile nie i dlaczego. Czy przyczyny są medyczne, czy też nie. Ponadto zamierzamy porównać wskaźniki między punktami szczepień. Już dziś wiemy, iż są takie punkty, gdzie zaszczepiono jedynie 20-30 proc. dzieci zapisanych do danego lekarza, i takie, gdzie ten odsetek sięga 95 proc. Te ogromne różnice rodzą pytanie o przyczynę i ewentualne działania naprawcze”, mówił główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski w rozmowie z Interią.

Chora szkoła

Tymczasem szkoły w okresie grypowym 2024/2025 zmagają się z istnym Armagedonem. Według Związku Nauczycielstwa Polskiego w polskich szkołach brakuje aż 11 tys. nauczycieli. Dziennik „Rzeczpospolita” pisze, iż łatanie dziur w kadrach opiera się na dwóch rozwiązaniach. Po pierwsze, przeciąża się nauczycieli dodatkowymi godzinami, m.in. tzw. zastępstwami doraźnymi. W drugim przypadku zatrudnia się emerytów. Niedostatki obydwu rozwiązań pokazał zaś trwający sezon grypowy.

„Jeżeli biorę w tej chwili część lekcji za dwójkę nauczycieli, którzy poszli na zwolnienie, to co będzie, jeżeli i ja się rozchoruję? Szczególnie iż zastępstwo polega na robieniu lekcji ze swojego przedmiotu. W miejsce polskiego czy techniki jest więc np. matematyka”, opowiada pani Anna, nauczycielka w starszych klasach podstawówki.

Tygodnik Przegląd

Taka strategia to nie tylko problemy kadrowe, to również zastój w realizowaniu programu nauczania. Co warto podkreślić, będzie on tym większy, iż od ponad roku nie ma już zadań domowych. Zaległości spowodowane brakiem lekcji wydają się więc w naszym systemie nie do odrobienia. Część szkół stanie nad przepaścią w obliczu zaledwie kilku L4 wziętych jednocześnie. Szczególnie iż niektórzy nauczyciele pracują w zasadzie na dwa etaty. Według dziennika „Rzeczpospolita” pięcioro nieobecnych nauczycieli to jak brak dziesięciu osób z kadry.

Drugim problemem jest oczywiście masowe chorowanie dzieci. Nauczyciele opisują, iż uczniowie w ostatnim czasie przychodzą adekwatnie na tury. Znika mniej więcej pół klasy na tydzień, po czym jedni uczniowie wracają, a drudzy idą chorować. Zasadne jest pytanie, czy w takich warunkach da się w ogóle prowadzić jakieś lekcje. Wbrew pozorom dyrektorzy niechętnie odwołują zajęcia przy nieobecności połowy klasy. Popularniejszym rozwiązaniem jest łączenie zajęć w różnych klasach.

Po raz kolejny rzeczywistość udowadnia, w jak złej kondycji jest polska edukacja, której bolączki kolejne ekipy w ministerstwie pokrywają jedynie pustosłowiem wygłaszanym na antenach ogólnokrajowych mediów. Średnia wieku nauczycieli rośnie. Dziś to 48 lat. 12 lat temu – 43 lata. Najstarszy czynny zawodowo nauczyciel ma 87 lat. Kogoś zainteresuje, jeżeli padnie martwy z powodu grypy, którą zarazi się na zastępstwie?

Idź do oryginalnego materiału