W dniu, w którym zostałam babcią, mój syn powiedział: "Nie licz na kontakt. To nie twoja rola"

wazne.net 3 dni temu

"Nie licz na kontakt. To nie twoja rola". Usłyszałam te słowa dokładnie w dniu, w którym zostałam babcią. Mój syn właśnie wyszedł z porodówki, miał na twarzy zmęczenie, ale i wzruszenie.

Czekałam na ten moment od miesięcy — przygotowywałam się, kupowałam ubranka, planowałam, jak będę pomagać. A potem — te siedem słów. Ciche, chłodne. I wszystko się we mnie zawaliło.

Jeszcze chwilę wcześniej siedziałam na plastikowym krześle w szpitalnym korytarzu, ściskając telefon w rękach, czekając na wiadomość. Wnuczka! Dziewczynka! Zdrowa, piękna! Serce mi biło jak szalone.

Gdy zobaczyłam mojego syna wychodzącego z oddziału, wstałam z uśmiechem. Myślałam, iż się rzuci mi w ramiona. Ale on tylko podszedł, spojrzał na mnie twardo i powiedział:
– Mamo, dziękuję, iż przyszłaś, ale… nie licz na kontakt. To nie twoja rola.

Nie rozumiałam. Stałam jak sparaliżowana. – Jak to? – zapytałam cicho. – Przecież… przecież jestem babcią.
– Jesteś moją matką. Ale naszą rodziną jesteśmy teraz tylko my: ja, Magda i dziecko. Nie chcemy, żebyś się wtrącała.

To słowo zabolało: „wtrącała”.
Nigdy nie uważałam się za osobę nachalną. Wręcz przeciwnie — po rozwodzie robiłam wszystko, żeby nie obciążać syna sobą. Był moim jedynym dzieckiem, całym moim światem.

Pomagałam mu w nauce, jeździłam na zebrania, odkładałam każdą złotówkę na jego studia. A kiedy poznał Magdę, cieszyłam się z całego serca. Nie była ciepła, ale nie chciałam się wtrącać. Próbowałam być delikatna, obecna, ale nie narzucająca się.

Na początku przyjeżdżali czasem na niedzielny obiad. Potem coraz rzadziej. A potem w ogóle przestali. Wydzwaniałam — odbierał rzadko. Magda nigdy. Przestała mówić mi „dzień dobry”, gdy spotykałyśmy się przypadkiem. Myślałam, iż może to przejściowe. Że może w nowym mieszkaniu, przy natłoku pracy, po prostu nie mają sił. Nie chciałam robić scen.

Ale to, co wydarzyło się tam, w szpitalu, nie było przejściowe. To była decyzja. Odcinająca mnie całkowicie.
Wróciłam do domu i przesiedziałam całą noc przy oknie. Nie płakałam — nie mogłam. Głowa dudniła pytaniami: co zrobiłam źle? Dlaczego mnie tak nienawidzi? Co takiego się wydarzyło, iż nie chcą mnie w swoim życiu?

Kilka dni później wysłałam wiadomość:
„Nie chcę się narzucać. Ale bardzo chciałabym poznać wnuczkę, zobaczyć ją chociaż raz.”
Nie odpowiedział.
Potem napisałam: „Rozumiem, iż macie swoje granice. Uszanuję je. Ale może z czasem… może za kilka miesięcy…?”
Cisza.

Znajomi pytali: – I jak? Malutka? Do kogo podobna?
Nie wiedziałam, co mówić. Uśmiechałam się i zmieniałam temat.
Zamknęłam się w sobie. Nie mogłam patrzeć na dziecięce rzeczy w sklepach. Nie mogłam słuchać, jak inne kobiety opowiadają o wnukach. Zaczęłam unikać ludzi. Przestałam chodzić do kościoła, do fryzjera, na bazar.

Po kilku miesiącach zapisałam się na terapię. Psycholożka powiedziała coś, czego długo nie rozumiałam:
– Może pani nie straciła syna. Może pani straciła złudzenie, iż wszystko było dobrze.
Wracałam z tej sesji do domu w milczeniu. Wtedy po raz pierwszy pozwoliłam sobie zapłakać.

Dziś minął ponad rok. Nigdy nie zobaczyłam wnuczki. Nie wiem, czy rośnie zdrowo, czy ma ciemne włoski jak ja, czy jasne jak jej mama. Ale wiem jedno: nie będę już błagać. Nie będę prosić o okruchy kontaktu.

Kupiłam rower. Zaczęłam jeździć po okolicy. Poznałam sąsiadkę, starszą panią, która też wychowała syna sama. Też została odcięta. Mówi, iż z biegiem czasu przestaje boleć. Że pustka nie znika, ale można się do niej przyzwyczaić. A czasem choćby ją polubić — bo przynajmniej jest spokojna.

Czasem jeszcze piszę do syna. Krótko, raz na kilka miesięcy. „Wszystkiego dobrego.” „Wesołych Świąt.” Bez oczekiwań.
Bo wiem, iż jeżeli kiedykolwiek będzie chciał wrócić — ja będę. Ale już nie ta sama. Już nie kobieta, która myśli, iż jej wartość zależy od tego, czy ktoś ją zaprasza do stołu.

Teraz sama układam swój stół. I nie brakuje przy nim światła.

Idź do oryginalnego materiału