Tak zwana demokracja w demencji

dorzeczy.pl 2 dni temu
Zdjęcie: Prezydent USA Joe Biden Źródło:PAP/EPA / MICHAEL REYNOLDS


Subotnik zza ściany II Zaczął się interesujący i istotny dla zachodniego świata polityczny tydzień – przed nami wybory we Francji i w Anglii (te drugie mniej ważne, już wiadomo, iż jednych nieudaczników zastąpią drudzy, równie pozbawieni pomysłu, co zrobić z masą upadłościową po imperium), a za nami pierwsza prezydencka debata w USA.


W zgodnej jak rzadko opinii komentatorów konserwatywnych i liberalnych, John Biden wypadł w niej fatalnie: mamrotał, gubił wątek, przysypiał, wszystko mu się myliło, słowem – dement kompletny. Tak fatalnie to wyszło, iż zaczynam się skłaniać ku spiskowej teorii, iż ktoś z jego własnego otoczenia podał mu leki za późno, albo nie takie, jak zwykle mu podają – w końcu podczas niedawnego „state of Union” staruszek radził sobie zupełnie dziarsko. Po co miałby ktoś tak zrobić? Po to, żeby wymusić na demsach wymianę kandydata, na co jest ostatni moment. Bidena wezwał już w edytorialu do rezygnacji z kandydowania „New York Times”, co jest bardzo znaczące. Równie, jak krążący po amerykańskim internecie sondaż prezydencki z rozbiciem na grupy etniczne i stany, w którym choćby wśród nowojorskich Żydów większość zapowiada głosowanie na Trumpa.
Idź do oryginalnego materiału