"Coś bez glutenu? Mamo, daj mi mój hummus"
Zastanawiam się od wczoraj, czy w ogóle powinnam pisać o tym wszystkim, co się wydarzyło w trakcie rodzinnej majówki. Może niepotrzebnie wkraczam w temat, który nie dotyczy mnie bezpośrednio. Ale po tym, co zobaczyłam, nie mogę przestać o tym myśleć. To nie była duża sprawa, a jednak coś w niej było tak niepokojącego. Grill jak grill, jak to zwykle bywa w przypadku rodzinnych spotkań.
Kiełbaski, sałatki, dzieci biegające po ogrodzie, śmiech, rozmowy. Nic nadzwyczajnego. Maja, córka mojej kuzynki, zaczęła przeszukiwać stół wzrokiem. Zatrzymała się na talerzu z grillowaną kiełbasą, potem na chlebie. – A nie ma tu czegoś bez glutenu? – zapytała nastolatka, córka mojej kuzynki, zerkając z niechęcią na grillowane kiełbaski i kromki chleba.
– Kochanie, przecież mówiłaś, iż dziś robisz wyjątek – zaczęła ją uspokajać matka. – Ale jeżeli nie chcesz, to zaraz ci coś przyniosę z auta. Mam hummusik i te twoje chrupki z komosy.
Reszta gości się zajadała, śmiech i rozmowy niosły się po ogrodzie. Wszyscy byli zrelaksowani, poza Mają, która siedziała z miną, jakby ją tam za karę przywieziono, i jej mamą, która chodziła koło niej jak kelnerka w pięciogwiazdkowej restauracji.
Nie pomaga, bo nie ma chęci
Nie tylko o te chrupki chodzi. Bo chwilę później usłyszałam ich wymianę zdań:
– Majeczko, pomożesz pozbierać talerze z ogrodu? – zagadnęła ją po posiłku matka.
– Mamo, muszę? – zapytała, jakby właśnie ktoś ją chciał zapisać na misję kosmiczną.
– A jesteś zmęczona? Bo jeżeli tak, to nie musisz – odpowiedziała kuzynka. I to był moment, w którym szczęka mi opadła. Bo nie chodzi o to, iż nastolatka nie pomogła. Tylko iż potrzebowała na to pozwolenia. I iż usłyszała od matki przyzwolenie, bo "to nie jej obowiązki".
Zastanawiam się, jakim dorosłym będzie Majka. Jak zareaguje, kiedy pierwszy raz ktoś jej powie: "Zrób to, nie pytaj". Kiedy będzie musiała zjeść coś, co nie jest eko, bio i bezglutenowe. Kiedy będzie musiała sama zdecydować, czy wstać z kanapy i coś zrobić, choćby jak jej się nie będzie chciało.
To nie hejt. To lęk. Lęk, iż z nadmiaru troski hodujemy dzieci, które w dorosłość wejdą z rozpiską suplementów i z planem terapii. Nie mam nic przeciwko uważności na potrzeby dziecka. Ale kiedy widzę, jak czternastolatka reaguje na proste prośby od dorosłych, to myślę sobie, iż coś poszło nie tak. I iż życie, którego nie da się rozplanować w arkuszu kalkulacyjnym, może Maję kiedyś bardzo zdziwić. A potem będzie już tylko: kozetka, terapeuta i pytania: "Czemu nikt mnie nie przygotował do życia?", "Czemu nikt nie powiedział, iż nie zawsze będzie różowo?".