W Polsce ogromne znaczenie mają więc środki prywatne, które odpowiadają za przeszło jedną czwartą wydatków zdrowotnych. W ten sposób dbanie o zdrowie uzależnione jest od stanu portfela.
W cieniu koalicyjnego przeciągania liny w sprawie obniżki składki zdrowotnej dla przedsiębiorców trwa jeden z większych kryzysów polskiego systemu ochrony zdrowia. Szpitale oczekują pieniędzy z NFZ za wykonane świadczenia, a niektóre z placówek od są o krok od upadłości. Szpital w Żywcu odwołał już tysiące wizyt, a w Lubartowie zamknięto częściowo SOR. Brak zapłaty za wykonane usługi medyczne pod koniec września dotyczył placówek w 11 województwach. Szpitale przestają więc przyjmować niektórych pacjentów.
„Zwróciłam się do prezesa NFZ – do końca września wszystkie nadwykonania w nielimitowanych świadczeniach mają być zapłacone. Starostowie i dyrektorzy szpitali obecni na spotkaniu przyjęli to z zadowoleniem i ulgą” – zadeklarowała wtedy ministra Leszczyna. Niestety niedawne zapowiedzi ministry nie do końca odzwierciedlały późniejszą rzeczywistość.
Na przełomie września i października do szpitali trafiły dopiero aneksy do umów, na których podstawie NFZ wypłaci zaległe pieniądze. Na ich wypłatę fundusz będzie miał 7 dni, pieniądze trafią więc do placówek prawdopodobnie dopiero w drugim tygodniu października. Ale to w gruncie rzeczy mało znaczący szczegół i można byłoby na niego machnąć ręką – tydzień czy dwa poślizgu na tle takich zaległości w ogóle nie gra roli.
Instalacja notorycznego niedofinansowania
Problem w tym, iż świadczeniodawcy otrzymają tylko zapłatę za drugi kwartał tego roku. Mowa więc o ok. 3 mld złotych. Zapłata za wykonane usługi z III kwartału trafi do nich może w grudniu, a może nie – jest prawdopodobieństwo, iż trzeba będzie poczekać do przyszłego roku. Nie mamy więc do czynienia z rzetelnym regulowaniem zobowiązań ze strony NFZ, tylko raczej rolowaniem długu.
Trudno też nie wspomnieć o innym szczególe. Zapłacone zostaną wyłącznie środki za nadwyżkowe świadczenia nielimitowane – czyli głównie ratujące życie i zdrowie. Wypłata pieniędzy za świadczenia limitowane, a więc między innymi ortopedię czy kardiochirurgię, stoi już pod znacznie większym znakiem zapytania, o ile już nie jest przesądzona – negatywnie, z punktu widzenia szpitali.
„NFZ informuje szpitale, iż świadczenia limitowane mają być wykonywane tylko do wysokości zapisanej w umowie, co oznacza brak płatności za świadczenia wykonane ponad limit. To są oficjalne informacje z oddziałów wojewódzkich NFZ” – powiedział PAP prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych Waldemar Malinowski.
Ministra Leszczyna nie była aż tak kategoryczna jak NFZ. „Ze świadczeniami limitowanymi zawsze było tak, iż to dochód przyszły i niepewny” – stwierdziła polityczka w rozmowie z tvn24, ale całkiem możliwe, iż było to tylko robienie dobrej miny do dawno rozstrzygniętej już gry.
Oczywiście problem nie jest nowy, a ministra Leszczyna zbiera żniwo po zaniedbaniach wielu poprzednich ekip rządzących. W tym również tej, w której sama była wiceministrą finansów – czyli PO-PSL. A także swoich bezpośrednich poprzedników ze Zjednoczonej Prawicy. Już na koniec września ubiegłego roku zadłużenie samych szpitali powiatowych wynosiło ponad 7 mld złotych.
W rozmowie z tvn24 Leszczyna słusznie zauważyła, iż dziura w budżecie NFZ to także efekt przesunięcia na fundusz przez PiS zadań sfinansowania dodatkowych usług, które wcześniej opłacał budżet państwa. Mowa chociażby o ratownictwie medycznym, które wcześniej było finansowane przez Ministerstwo Zdrowia, ale od 2023 roku przeniesiono ten obowiązek na fundusz, co wygenerowało dodatkowych kilka miliardów złotych zobowiązań.
W ten sposób właśnie reformowało ochronę zdrowia PiS. Partia Kaczyńskiego teoretycznie zagwarantowała stopniowe podnoszenie nakładów na publiczny system do 7 proc. PKB, jednak mimochodem w ustawie zainstalowała jego notoryczne niedofinansowanie – gdyż mowa jest o PKB sprzed dwóch lat. Poza tym przy okazji dołożyła mu dodatkowych zadań, więc sytuacja wcale się nie poprawia, pomimo rosnącego nominalnie budżetu na zdrowie, który sięga już niemal 200 mld złotych.
Następcy PiS nie są lepsi. Podczas obecnej kadencji jedyne adekwatnie zagadnienie z zakresu ochrony zdrowia, które jest intensywnie dyskutowane, to pytanie, w jaki sposób obniżyć składkę zdrowotną – przede wszystkim przedsiębiorcom. Obniżka nie jest absolutnie pewna, gdyż sprzeciwia się jej Lewica, a i sama ministra Leszczyna, jeszcze przed 15 października gorąca orędowniczka przywrócenia ryczałtowej składki dla JDG, w tej chwili zaczyna kręcić nosem, bo to ona będzie musiała się mierzyć ze skutkami takiej „deformy”. Oburzający jest już jednak sam fakt, iż taki kuriozalny pomysł jest dyskutowany podczas tak głębokiego kryzysu finansowego w systemie opieki zdrowotnej.
Oczywiście środowisko polityczne obecnej ministry zdrowia oraz dwójka koalicjantów, PSL i Polska 2050, mogą przekonywać, iż obniżka składki to jedna z głównych obietnic wyborczych, na której realizację czeka część elektoratu koalicji. „Wrócimy do ryczałtowego systemu rozliczania składki zdrowotnej. Skończymy z absurdem składki zdrowotnej od sprzedaży środków trwałych” – mówił jeden ze stu konkretów KO. Nikt jednak nie kazał im składać tak niemądrych obietnic.
Poza tym inny ze stu konkretów brzmiał tak: „Zniesiemy limity NFZ w lecznictwie szpitalnym, dzięki czemu znacząco skróci się czas oczekiwania na konsultacje i zabiegi”. Mnóstwo komentatorów zwracało już wtedy uwagę, iż konkrety KO nie tylko nie są spójne, ale często wręcz sprzeczne ze sobą.
Zdrowie uzależnione od stanu portfela
Tymczasem jakość publicznej ochrony zdrowia przez cały czas jest daleka od bycia średnią albo chociażby znośną. Dowodów na to jest całe mnóstwo, a do długiej listy argumentów za natychmiastowym dofinansowaniem i modernizacją systemu dołączył właśnie raport z kontroli NIK. „Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła przypadki naruszania praw pacjenta we wszystkich badanych obszarach” – czytamy na stronie NIK.
5 z 18 podmiotów leczniczych objętych kontrolą nie zapewniło pacjentom odpowiednich warunków pobytu w szpitalu. Zdewastowany sprzęt, łazienki nieprzystosowane dla osób z niepełnosprawnościami, sanitariaty, których nie da się zamknąć czy brak parawanów w salach wieloosobowych, pozwalających na zbadanie pacjenta z poszanowaniem jego prawa do godności i intymności, to niektóre z zastrzeżeń. Na jednym z oddziałów położniczych sala do porodów martwych znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie sali, w której odbywały się porody żywe, więc pacjentki mogły mieć ze sobą bezpośredni kontakt i słyszeć się nawzajem. W tym samym szpitalu dwaj pacjenci oddziału chorób-wewnętrznych byli hospitalizowani na korytarzu.
Stan polskiego systemu obrazuje również raport OECD Health at Glance 2023, w którym Polska wypada źle lub bardzo źle, zależnie od wskaźnika. Wydatki publiczne pokrywają zaledwie 72 proc. łącznych nakładów na zdrowie w kraju. Średnia OECD to 76 proc., więc nie tak wiele więcej, jednak jest ona zaniżana przez państwa Ameryki Południowej (Brazylia 41 proc.) czy Azji (Korea Południowa 62 proc.). Europejskie standardy są zupełnie inne – w aż 13 krajach Europy pokrycie środkami publicznymi wynosi 80 proc. lub więcej.
W Polsce ogromne znaczenie mają więc środki prywatne, które odpowiadają za przeszło jedną czwartą wydatków zdrowotnych. W ten sposób dbanie o zdrowie uzależnione jest od stanu portfela. Mniej zarabiający nie mogą sobie pozwolić na usługi prywatne, a więc czekają w długich kolejkach. Efektem takiego stanu rzeczy jest pogarszający się stan zdrowia publicznego. Obrazują to chociażby wskaźniki śmiertelności na choroby uleczalne lub takie, którym można zapobiec.
Wskaźnik śmiertelności na choroby uleczalne wynosi w Polsce 117 na 100 tys. mieszkańców. Średnia OECD to 79/100 tys., więc umieralność na uleczalne choroby jest w Polsce wyższa o połowę. W porównaniu do Holandii, Danii czy Szwecji choćby przeszło dwukrotnie, gdyż tam wskaźnik ten oscyluje ok. 50/100 tys. Odstajemy również pod względem umieralności na choroby, których można uniknąć. W tym wypadku umiera w Polsce rocznie 227 os. na 100 tys. mieszkańców, tymczasem w całym OECD średnio 158, a we Francji, Hiszpanii i Holandii ok. 110. Także w tym przypadku śmiertelność w Polsce jest ponad dwukrotnie wyższa od niektórych państw Europy Zachodniej.
Polski system ochrony zdrowia sam wymaga więc wizyty na SOR, przeprowadzenia dokładnych badań, diagnozy i jak najszybszego rozpoczęcia intensywnej terapii. Ministra zdrowia właśnie notuje twarde zderzenie z rzeczywistością, ale może dzięki temu sama otrzeźwieje i dojdzie do wniosku, iż w poprzedniej kampanii parlamentarnej opowiadała niezłe bzdury.
Taki scenariusz byłby optymistyczny, jednak całkiem prawdopodobne jest, iż żadnych wniosków nie wyciągnie i zamiast solidnie finansowanych reform będziemy mieli dalsze działania pozorowane, podtrzymujące stan powolnej agonii. I będzie to kolejny z milionów zgonów, których można było w Polsce uniknąć.