W ogrodzie nie wszystko jest białe. Wrzośce krzyczą czerwienią
czarna ziemia już nie może się doczekać siewu
Z mniej miłych rzeczy - znowu mnie fffkurzają te części ciała, które wczoraj na drodze krzyżowej Wielebny uparcie i wielokrotnie nazywał "sanktuarium życia" :P Wygląda na to, iż moje hm sanktuarium uparcie nie chce dać się zamknąć, chociaż ja najchętniej bym je zaryglowała. Przynajmniej. Swoją drogą, od wczoraj się zastanawiam, czy analogiczne męskie części ciała też nie powinny otrzymać nazwy "sanktuarium życia". :P Tyle samo w nich z sanktuarium i z życiodajności, co u baby... a może, może... - gdyby tak niektórzy panowie popatrzyli w dół na swoje ciało jak na sanktuarium życia, to zachowywaliby się trochę inaczej? Pozdrowienia dla jednego z nich - tak przy okazji. (Nie wiem, co miało wspólnego z drogą krzyżową czternastokrotne powtarzanie w kółko, iż aborcja jest złem, a kobiety morderczyniami i profanatorkami sanktuarium, naprawdę... no aborcja jest złem, ok. Czy mam czuć się mordercą i profanatorką sanktuarium, bo miałam pecha urodzić się babą? A tymczasem facet może se robić z własnym hm sanktuarium co tylko chce, tak?)
Z bardziej miłych rzeczy - z trudem upiekłam dziś ciasto drożdżowe, tak na próbę przed świętami, z suszonych drożdży w proszku. Nie chciało rosnąć za nic, bo w domu zimno, zaczęło rosnąć dopiero w piekarniku, no ale urosło. Jako tako. Drożdży z lodówki nie chcę już kupować, od pandemii nic mi z nich nie wyrosło ani razu. Mam prywatną teorię spiskową w związku z pandemią i drożdżami.
A w związku z kolejną teorią, mianowicie, iż moja kolekcja syfów ma związek z alergią na czekoladę i/lub orzechy/migdały, muszę chyba przewartościować koncepcję wielkanocnego mazurka...
880.