Onkomatki. "Przecież nie mogę się rozsypać, jak synek nie potrafi jeszcze dobrze siedzieć"

natemat.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Fot. Sylwester Kluszczyński


xx



– W zeszłym roku, jak już przerwaliśmy leczenie, codziennie się z nią żegnałam. Codziennie do niej chodziłam i patrzyłam, czy jest lepiej czy gorzej. Dopuszczam do siebie, iż córka umrze.

Roksana, mama 13-letniej Inez, diagnoza: mięsak Ewinga


– Jak śpi obok mnie, to tak po cichu mówię: "Każdy rok się liczy". Teraz czuję to bardziej, bo ta choroba jest bardziej zaawansowana, jestem słaba. Więc ten rok ma znaczenie, ale jak sobie tak zamarzę, to mówię: "Boże, tak jeszcze 10 lat". Będzie miał wtedy 18 lat. Ale potem przychodzi: "Jak ja jeszcze tyle czasu wytrzymam?". Ale nie chcę tak myśleć. Mam nadzieję, iż to nie jest mój ostatni dzień mamy.

Aleksandra, diagnoza: złośliwy nowotwór piersi HER2 dodatni, mama 8-letniego Franka


Bardzo złośliwy


Franio był jeszcze nieborakiem, miał osiem miesięcy. Nie wiedział, iż on i mama to dwa osobne byty. Przyklejony do piersi, uzależniony od jej zapachu i głosu. Początki karmienia były trudne, ale potem poszło – popłynęło mleko, choćby z tej chorej piersi. Była twarda, po karmieniu też.

– Nie wyczułam guzka, tylko takie zgrubienia. One nie znikały po tygodniach, wcześniej obserwowały je dwie położne środowiskowe – rozkłada ręce Ola.

Od razu poleciała do lekarza. "Widać jakieś dwa guzki, ale to przecież normalne, bo pani karmi piersią. Tak może być" – usłyszała.

Zlecił biopsję cienkoigłową, ale i uspokajał: "Pani jest młoda, niech się pani lepiej piwa napije". Był dzień św. Patryka.

Później zrobiła: mammografię i biopsję gruboigłową. Jechała po wynik z mężem i maleńkim synkiem, ale choćby nie dopuszczała, iż będzie źle. Przecież nikt w domu nie miał nowotworu, problemów hormonalnych. A ona czuje się tak dobrze, do formy po porodzie tak gwałtownie doszła.

Od progu widziała, iż lekarz ma nietęgą minę. Wypluł z siebie: "Zaczynamy walkę o pani zdrowie i życie". To nowotwór piersi HER2 dodatni.

Szok. Wyparcie. I ulga, kiedy inna lekarka mówi, iż ten typ nowotworu dobrze się leczy. Ale spokój trwa tylko chwilę: są przerzuty, rozsiał się po całym organizmie.

– Wtedy dowiedziałam się, iż już nie wrócę do życia. Wyłam. To było przerażenie, paraliżujący strach. Czułam się jak dziecko zgubione w lesie. Człowiek wtedy szuka ręki dorosłego. Kogoś, kto go złapie i wyciągnie. To jest taka niemoc. Poczułam, jak kostucha kładzie mi rękę.. – gładzi się po ramieniu.

Ale nie może się tak poddać. Przecież na rękach trzyma nowe życie. Dopiero co została matką. A jej synek nie potrafi jeszcze dobrze siedzieć. Potrzebuje jej tak bardzo. We wszystkich filmach i książkach, jak zaawansowany rak, to trzy miesiące życia.

Cholera, jak teraz umrze, to nie będzie jej choćby pamiętał.


Popłynęła pierwsza chemia


Boi się zapytać lekarza, ile jej zostało. Zresztą, skąd miałby wiedzieć. To nie on rozdaje tu karty. Gdyby dowiedziała się, iż tylko trzy miesiące, jak miałaby spojrzeć na maleńkiego Frania?

– Zrobiłam sobie przyspieszony kurs rozstania się ze zdrową ja. Bardzo gwałtownie musiałam wyjść z rozpaczy i wejść na pułap akceptacji – mówi. Nie wiedziała, iż ma przed sobą pięć (?) poważnych operacji – w tym usunięcie guza mózgu i mastektomię.

Teraz, kiedy mówią, iż będzie długofalowo leczona, czuje jakby wreszcie stanęła dwoma nogami na tratwie. – Dalej się kołyszę, ale stoję na desce. Wieje wiatr, ale wciąż stoję – Ola ma piękny uśmiech, po raz czwarty odrastają jej włosy. Piękne, kręcone. Narzeka, iż liche. Rozmawiamy przez Skype.

Nie mogła się doczekać chemioterapii. Skróciła włosy. – Wiedziałam, iż ten proces rośnięcia zostanie zahamowany. To było równo siedem lat temu, 18 maja. To dla mnie istotny dzień. Jak popłynęła pierwsza kroplówka, to poczułam: dzieje się. Ulga – mimochodem poprawia włosy.

Dopiero za jakiś czas dowie się, iż komórki nowotworowe mogą się uodparniać na chemię. Wtedy zmienia się leczenie i tak do momentu, aż skończą się wszystkie możliwości.

Pierwszy kroczek


Zimny, obskurny i obcy szpitalny korytarz. Na głowie zawiązała chustkę. W rękę wbili wenflon, przezroczysty płyn wolno kapie. Ale ona jest jak żołnierz na misji – zrobi swoje, przyjmie tę chemię i wraca do swoich.

Staruszki kręcą się po korytarzu oddziału onkologii w te i we te. Mają po 70, 80 lat. Patrzą na nią z litością: "Co ty tu dziecko robisz?"


Zaczyna ryczeć: "Moje dziecko postawiło dzisiaj pierwszy krok. Powinnam tam z nim chodzić. Nie chcę tu z wami być".

Choroba zmusza ją, żeby w wieku 30 lat mierzyła się z tematami ostatecznymi. Kradnie czas z synem. Zabiera rutynę, codzienność. Nie pozwala pracować. Nie pozwala na niezależność finansową. Kiedy wyciąga na komisji opasłą teczkę – zapis jej choroby, cała dokumentacja – przyznają jej znaczny stopień niepełnosprawności. Nie jest w stanie funkcjonować tak, jakby chciała.

Na początku ma ciągłe wyrzuty sumienia, iż jest niewystarczającą matką. Że jej nie ma, iż ma za mało sił. – W tym wieku powinnam wszystko ogarniać: pracę, dom, dziecko. A po chemii jestem czasem tak zmęczona, iż nie mogę syna odebrać ze szkoły. Czułam się gorsza – mówi. Ale odpuszcza.

Jak wraca z leczenia w Barcelonie, to przybija sobie piątkę. "Ola, dałaś radę. Bądź dla siebie łagodniejsza". Dużo medytuje, afirmuje, czyta. Wstaje skoro świt i rozkłada matę. Na Instagramie i nie tylko pokazuje innym, jak można normalnie żyć. I łapać każdy moment.


Mamo, ty masz raka?


Franek ma już osiem lat. Rośnie z chorobą mamy. – Kiedy zrozumiał, iż jest oddzielnym bytem, to ja już byłam w leczeniu. Dla niego to było naturalne – mówi Ola. Wie, iż mama albo nie ma włosów, albo ma bardzo krótkie. Że czasami się źle czuje, iż musi jechać do lekarza albo na operację.

Ostatnio w telewizji leciał reportaż o profilaktyce raka piersi. Mąż Oli z dumą: "Mama to prawdziwa bohaterka". A Franek: "Jak to mamo, Ty masz raka?".

– To było dla nas sporym zaskoczeniem. Bo on tak naprawdę wie, z czym się mierzę, tylko tego nie nazywa – mówi Ola.

– W moim macierzyństwie, gdzie ta kostucha ciągle nade mną stoi, staram się dzielić dobre momenty na trzy – uśmiecha się i głaszcze śpiącego na kanapie psa.

Nie chce myśleć, iż przed nią ostatni dzień matki czy wakacje.

Chce, żeby każde małe święto było wielkim.

Chce, żeby Franek miał z nią jak najwięcej dobrych wspomnień.

Chce, żeby dużo zapamiętał. Żeby był szczęśliwy.

Co roku na urodziny wysyła mu kartki. Pisze, jaka jest z niego dumna. Wzrusza się przy tym. Prowadzi pamiętnik, kreśli notatki. To forma autoterapii, ale ma nadzieję, iż syn kiedyś to przeczyta. Pstryka dużo zdjęć, nagrywa filmiki. Chce, żeby było ją widać czy słychać. – Mam z tyłu głowy, żeby zostawić mu audiowizualne pamiątki – rzuca.

Franek, co ma łysą mamę


Franek ma już osiem lat. Rośnie z chorobą mamy. – Kiedy zrozumiał, iż jest oddzielnym bytem, to ja już byłam w leczeniu. Dla niego to było naturalne – mówi Ola. Wie, iż mama albo nie ma włosów, albo ma bardzo krótkie. Że czasami się źle czuje, iż musi jechać do lekarza albo na operację.

Ostatnio w telewizji leciał reportaż o profilaktyce raka piersi. Mąż Oli z dumą: „Mama to prawdziwa bohaterka”. A Franek: „Jak to mamo, Ty masz raka?”.

– To było dla nas sporym zaskoczeniem. Bo on tak naprawdę wie, z czym się mierzę, tylko tego nie nazywa – mówi Ola.

– W moim macierzyństwie, gdzie ta kostucha ciągle nade mną stoi, staram się dzielić dobre momenty na trzy – uśmiecha się i głaszcze śpiącego na kanapie psa. Nie chce myśleć, iż przed nią ostatni dzień matki czy wakacje.


Chce, żeby każde małe święto było wielkim.

Chce, żeby Franek miał z nią jak najwięcej dobrych wspomnień.

Chce, żeby dużo zapamiętał. Żeby był szczęśliwy.

Co roku na urodziny wysyła mu kartki. Pisze, jaka jest z niego dumna. Wzrusza się przy tym. Prowadzi pamiętnik, kreśli notatki. To forma autoterapii, ale ma nadzieję, iż syn kiedyś to przeczyta. Pstryka dużo zdjęć, nagrywa filmiki. Chce, żeby było ją widać czy słychać. – Mam z tyłu głowy, żeby zostawić mu audiowizualne pamiątki – rzuca.

Idź do oryginalnego materiału