– Największym zagrożeniem jest upolitycznienie medycyny, którą powinni zajmować się profesjonaliści – mówi nowy główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski.
Widział pan niektóre tytuły prasowe i komentarze internautów, jakie pojawiły się po pańskiej nominacji na szefa Głównego Inspektoratu Sanitarnego? Między innymi: „Covidowy celebryta głównym inspektorem sanitarnym”. Niektórzy wciąż mają panu za złe, iż podczas pandemii COVID-19 był pan jednym z surowszych zwolenników ograniczeń sanitarnych.
– Im większy na mnie hejt z powodu pandemii, tym większa moja satysfakcja i potwierdzenie, iż miałem rację. Większość tego hejtu to produkcja trolli, którzy mają na rękach – powiem górnolotnie – krew wielu Polaków. Atakowali szczepienia, maski, choćby lockdowny, które w pewnym momencie były bardzo źle prowadzone, ale ten pierwszy, w marcu 2020 roku, spowodował, iż uratowaliśmy przynajmniej 30, a może 50 tysięcy ludzi.
Dziś w mediach – mówię to na podstawie monitoringu mediów prowadzonego przez biuro prasowe GIS – jest znacznie więcej pozytywnego odbioru mojej nominacji niż hejtu. Tak samo było w czasie pandemii. Moje wpisy na Twitterze powodowały wylewanie się ścieków i wściekłość internetowych krytyków, co kompletnie ignorowałem, ale przez ostatnich pięć lat nie zdarzyło mi się, by ktokolwiek, przychodząc do mojego gabinetu lekarskiego, zwrócił mi uwagę, iż byłem zbyt agresywny, przesadnie przeciwpandemiczny. Przeciwnie, ludzie mówią: „Ja pana skądś znam. To pan się o nas troszczył w czasie pandemii”.
Czy dzisiaj, mając całą swoją wiedzę, byłby pan za zamykaniem cmentarzy?
– Nie ja wtedy podejmowałem decyzje o zamykaniu lasów i cmentarzy. o ile natomiast cmentarz miał być miejscem masowych zgromadzeń ludzi, to dostęp do niego powinien być w czasie pandemii ograniczony. o ile ktoś tego nie rozumie, nie rozumie też epidemiologii chorób zakaźnych. Przenoszą się one, kiedy ludzie stoją tuż obok siebie. Dlatego z powodu Święta Zmarłych w czasie pandemii ruch ludności na cmentarzach powinien być ograniczony. Podkreślam, nie jestem zwolennikiem zamykania lub otwierania czegokolwiek, tylko za tym, by poprzez decyzje administracyjne ograniczać szerzenie się drobnoustrojów. Temu właśnie ma służyć izolacja, kwarantanna czy też właśnie ograniczanie dużych skupisk ludzkich.
Słynne zamknięcie lasów było jednak wielkim błędem komunikacyjnym. Nie chodziło wówczas o to, by ludzie nie mogli pójść na spacer z psem, ale żeby nie organizowali w lasach na przykład pikników.
Przewiduje pan nową epidemię COVID-19 latem.
– Nie epidemię, a kolejną falę COVID, która już się rozpoczęła w krajach Europy Zachodniej, co potwierdzają badania ścieków. A ścieków nie da oszukać, bo człowiek zostawia w nich swój ślad wirusowy. Już w tej chwili w Niemczech, Austrii, Portugalii, Hiszpanii jest wyraźny wzrost zachorowań na COVID wywołanych przez podtyp K wirusa SARS-CoV-2. My – w stosunku do tamtej części kontynentu – zwykle jesteśmy opóźnieni ok. 6 tygodni. Szacujemy więc, iż pik zachorowań przypadnie na sierpień i wrzesień, co niestety po raz kolejny zahaczy o początek roku szkolnego, a to oznacza, iż znów pojawi się bardzo dużo zachorowań wśród dzieci.
Co pan, jako główny inspektor sanitarny, będzie rekomendował wobec takiego zagrożenia?
– Już w tej chwili rozpoczęliśmy wstępną analizę danych z Europy Zachodniej i Południowej w celu stworzenia choćby dwóch scenariuszy dotyczących zwiększonej zachorowalności. U nas głównym problemem jest to, iż przestaliśmy testować i nie jesteśmy przygotowani do przyjmowania większej liczby chorych do szpitali. Musi być po raz kolejny przypomniane, iż pacjenci z objawami układu oddechowego powinni być testowani. Powinna być wdrażana izolacja kropelkowa, a personel powinien pracować w maseczkach. Nie chodzi o straszenie zgonami, bo choroba w tej chwili przebiega lżej, ale przy masowych zachorowaniach liczba chorych w szpitalach wzrośnie.
W Polsce prowadzony jest monitoring ścieków? Kiedyś był, choć w ograniczonym zakresie.
– Nie jest, niestety, rozpowszechniony. W tej chwili ścieki są regularnie badane w Warszawie, Olsztynie i Rzeszowie. To namiastka monitoringu. Nie ma monitorowania krajowego. To błąd poprzedniej ekipy, do naprawienia dzisiaj. I nie chodzi tu tylko o COVID. Ścieki to bardzo cenny materiał do różnego rodzaju analiz – możemy również badać grypę, norowirusy, bakterie wielooporne. Uważam, iż monitoring ścieków powinien zostać rozszerzony na cały kraj.
Od czego zależy, czy tak się stanie?
– Przede wszystkim od finansowania, czyli od decyzji rządu. Żeby zaplanować, powiedzmy, kilkaset czy chociaż kilkadziesiąt próbek dziennie, które będą w całym kraju wykonywane, trzeba zapewnić na to pieniądze. Są laboratoria, które są gotowe podjąć taką aktywność, trzeba tylko wyposażyć je w odczynniki i pieniądze. To leży w gestii Ministerstwa Zdrowia odpowiedzialnego za sektor zdrowia publicznego w Polsce.
Czy będzie pan na ten temat rozmawiał?
– Tak, na razie rozmawiamy na szczeblu województw i powiatów. Byłem właśnie na takim spotkaniu. To jest także mój plan na najbliższe tygodnie, aby objechać całą Polskę, wszystkie 16 stacji wojewódzkich oraz 9 stacji granicznych, plus 318 stacji powiatowych. Chcę spotkać się z załogami, z pracownikami, zebrać ich uwagi i postulaty.
Jako szef GIS wyznaczył pan sobie jakieś długoterminowe cele?
– Inspekcja sanitarna to jest niemal 17 tysięcy ludzi i prawie 350 podmiotów w całej Polsce, nieustannie pracujących. Ja tylko przejmuję mostek kapitański po poprzednikach, a statek – czy raczej wielki okręt – wciąż płynie. Mówię „wielki”, bo na nim jest bezpieczeństwo żywności, wody, środowiska, opieki zdrowotnej, edukacji, pracy, promocja zdrowia – dziesiątki tematów – które są na bieżąco obsługiwane.
Na przykład w tej chwili mamy dwa masowe ogniska epidemiczne zakażenia salmonellą – ponad 120 osób w ośrodku wczasowym w Pogorzelicy oraz 89 dzieci z przedszkola na warszawskich Bielanach. W wysokich temperaturach salmonella dużo łatwiej się namnaża na produktach żywnościowych i osiąga stężenia toksyczne dla człowieka. Na szczęście nie ma zgonów ani bardzo ciężkich przypadków, sprawy są sprawnie prowadzone przez powiatowe stacje, pacjenci są zaopatrzeni, ośrodki są zamknięte i czyszczone. Mój udział w tym jest doradczo-nadzorczy. Mamy dane, analizujemy, wyciągamy wnioski i podejmujemy konkretne działania, a potem komunikujemy to społeczeństwu, żeby wiedziało, dlaczego musimy w upały zwracać szczególną uwagę na czystość w traktach, gdzie się przygotowuje żywność.
To są działania bieżące, odpowiedź na kryzys. A jakieś cele długoterminowe?
– Tych celów mam cały pakiet, ale to nie jest moment, żeby je w tej chwili konfrontować z publicznością. Byłbym szaleńcem, gdybym przed poznaniem załogi i sprawdzeniem, w jakim stanie są silniki okrętu, którym dowodzę, zaplanował nowy kierunek podróży.
Obszarów do udoskonalenia jest mnóstwo, na przykład odwrócenie trendu spadku szczepień, zwalczanie licznych zagrożeń związanych ze zmianami klimatu i skażeniem środowiska. Kolejnym dużym wyzwaniem jest bezpieczeństwo żywności, które w obliczu wojny w Ukrainie i stale rosnącego rynku suplementów wymaga wzmożonego nadzoru.
Wykręca się pan od odpowiedzi…
– Najpierw musimy przymierzyć się, czy ten zespół i zasoby pozwolą na realizowanie konkretnych działań, ale nie ma mowy o żadnej rewolucji. Choć zmiany systemowe mam z tyłu głowy, bo Państwowa Inspekcja Sanitarna została okaleczona tzw. depionizacją. Kiedyś była hierarchia: minister zdrowia, GIS, wojewódzka stacja, po niej powiatowe. W tej chwili ja, jako główny inspektor sanitarny, nie mam wpływu na finansowanie wojewódzkiej czy powiatowej stacji, ponieważ finanse zapewnia wojewoda. Tymczasem wojewoda, oprócz sanepidu, ma inne cele do zrealizowania, dlatego zdobywanie funduszy na wojewódzkie czy powiatowe stacje, to jest zawsze walka. Zmiany w tej kwestii zależą od premiera i ministra zdrowia, to są decyzje strategiczne.
Ma pan jakiś pomysł na to, żeby odwrócić trend spadku szczepień?
– Państwowa Inspekcja Sanitarna jest największą w Polsce siecią placówek zajmujących się zdrowiem publicznym. W naszej podstawowej działalności jest profilaktyka, która musi się przekładać na efekty zdrowotne. Podam przykład z dzisiejszego dnia: w jednym z miast powiatowych inspektor podjął decyzję o interwencji. Do wszystkich rodzin dzieci, które nie zostały zaszczepione zgodnie z terminem, przesłano list. Nie straszono w nim karami, tylko informowano o zagrożeniach związanych z chorobami zakaźnymi. Jak pani myśli, ilu rodziców na stu, do których wysłano te listy, zgłosiło się z dziećmi na szczepienia?
Dziesięciu?
– Pięćdziesięciu. Ten przykład pokazuje, iż takie akcje mogą przynieść efekty, a my bardzo często źle „czytamy” tych, którzy nie szczepią dzieci. To nie jest jednolita grupa. Spora część tych osób po prostu nie ma świadomości, czym grozi nieszczepienie, albo dali się wmanewrować w „internetowe bajki”. Im można wiele wytłumaczyć dzięki danych medycznych. Oczywiście gorzej jest z fanatykami – na nich nic nie działa.
Dziś możemy sobie pozwolić na takie akcje, bo po raz pierwszy w historii mamy narzędzie do monitorowania nieszczepionych dzieci. Za pierwszy kwartał tego roku pojawiły się dane, z których możemy się dowiedzieć, iż na przykład Jaś Grzesiowski, lat pięć, nie otrzymał dwóch dawek szczepionki przeciwko żółtaczce typu B. Myślimy więc o tym, by nawiązać kontakt z lekarzami rodzinnymi i pielęgniarkami środowiskowymi, którzy znają swoich podopiecznych. Chcemy namówić ich, by korzystali z tego narzędzia. To się sprawdzi zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. W dużych miastach niekoniecznie, bo w nich jest mnóstwo ludzi anonimowych, którzy często zmieniają gabinety lekarskie, mają abonamenty, nie mają stałego lekarza.
Jest niezwykle ważne, żebyśmy przywrócili komunikację na poziomie rodzin. Oficjalne pisma „z pogróżkami”, nakładanie grzywien jest nieskuteczne – na 100 założonych postępowań tylko 5 proc. rodzin zaszczepi dzieci, by sanepid ich nie ścigał.
Wspominał pan niedawno publicznie o elektronicznej karcie szczepień.
– To jeden z moich priorytetów, także priorytet Ministerstwa Zdrowia. Mamy w tej chwili rozwiązanie połowiczne – jest elektroniczna baza szczepień zalecanych, a nie ma elektronicznej karty szczepień obowiązkowych. Potrzebna jest dobrze napisana aplikacja, więc wszystko w rękach Centrum e-Zdrowia, które odpowiada za informatyzację w ochronie zdrowia. Ta karta będzie narzędziem, które pozwoli na jeszcze lepszy monitoring szczepień, łatwiej też będzie tworzyć wszelkiego rodzaju raporty, które dziś robi się manualnie, co jest pracochłonne. Karta może mieć dodatkowe funkcje, np. automatycznego powiadamiania rodziców o terminie zbliżającego się szczepienia, bo część ludzi niestety o tym zapomina.
Kolejną sprawą są szczepienia dorosłych – oni też powinni przyjmować dawki przypominające, ale tego nie robią, bo ich książeczki zdrowia dawno zjadły mole.
– Mam pacjentów 30–40-latków, którzy nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy i kiedy byli szczepieni, np. przeciw odrze. Książeczka zdrowia dziecka kończy się w 18. roku życia, a elektroniczna karta szczepień byłaby na całe życie. Mielibyśmy możliwość monitorowania kontynuacji szczepień w wieku dorosłym i choćby wystawiania skierowań. Te skierowania w covidzie bardzo dobrze zadziałały.
Czego najbardziej obawia się pan w swojej nowej pracy?
– Polityki w ochronie zdrowia. Przez politykę przegraliśmy pandemię i przez nią przegrywamy wiele tematów w zdrowiu. Zdrowie jest sprawą polityczną, ale to nie jest zadanie dla polityków. Tu musimy postawić jasną granicę. Profesjonaliści medyczni muszą zajmować się pracą w ochronie zdrowia, a politycy mają załatwiać nam ku temu dobre warunki. o ile przejmują oni decyzję w obszarze zdrowia publicznego, to zaczyna się dziać niedobrze. Polityka to jest gra, a nie można grać z ludzkim zdrowiem. Polityka to jest ścieranie się interesów, poglądów. W medycynie nie mamy poglądów. Albo mamy udowodnione metody leczenia, albo nie. I tu nie ma czasu ani miejsca na politykę, nie ma też miejsca na demokrację. Medycyna to jest dyktatura wiedzy. Dlatego uważam, iż największym zagrożeniem jest upolitycznienie obszaru medycznego, który powinien być zarezerwowany dla profesjonalistów.
Niestety, stanowiska w ochronie zdrowia nierzadko są przedmiotem układów politycznych. To jest bardzo niebezpieczne. o ile inspektor sanitarny – skuteczny, który egzekwuje i wymaga – jest zagrożony interwencją lokalnego samorządu, bo np. przeszkadza przedsiębiorcom, którzy skarżą się na niego według klucza politycznego, czego konsekwencją jest odwołanie tego człowieka ze stanowiska – to jest groza! W efekcie reszta też zaczyna się bać, inni pracownicy inspekcji sanitarnych też nie chcą tracić pracy, więc nie wyprawią się na krucjatę w imię zdrowia publicznego.
Takie rzeczy się zdarzają?
– Tak. I najbardziej obawiam się tego, czy uda mi się osłonić mój personel przed tego rodzaju sytuacjami, czy moi pracownicy będą mogli czuć się bezpiecznie. Inne zagrożenia, te biologiczne, są prostsze do ogarnięcia. W każdym razie deklaruję, iż będę stał na straży niezależności moich pracowników.
Rozmawiała Mira Suchodolska.
Przeczytaj także: „Paweł Grzesiowski głównym inspektorem sanitarnym”.