Co najmniej od momentu, gdy Polska dołączyła do Unii Europejskiej, jednym z niewielu pewników w gwałtownie zmieniającym się świecie wydawała się siła niemieckiej gospodarki i stabilność panującego za Odrą modelu społeczno-politycznego. Jakich problemów nie przechodziłaby sfera euro, jakie wstrząsy nie dotykałyby kolejnych europejskich gospodarek i systemów politycznych, Niemcy wydawały się radzić sobie świetnie i rosnąć w gospodarczą oraz polityczną siłę.
W ostatnich dwóch, trzech latach na tym wizerunku zaczęły się jednak pojawiać rysy. W 2024 roku niemiecka gospodarka najpewniej nieznacznie się skurczy o około 0,2 proc. Z podobnym wynikiem – minus 0,3 proc. – zakończyła też rok 2023. Na rok 2025 Bundesbank prognozuje co prawda wzrost gospodarczy, ale będzie on po pierwsze niewielki – na poziomie 0,5 proc. – a po drugie zależny od tego, czy Trump spełni swoją obietnicę i faktycznie obłoży produkty z Unii Europejskiej cłami na poziomie 10 proc. jeżeli tak się stanie, to Bundesbank przewiduje, iż zamiast wzrosnąć o pół procenta, gospodarka Niemiec skurczy się – trzeci rok z rzędu – o taką samą wartość.
Jak wylicza „Financial Times”, produkcja przemysłowa w Niemczech osiągnęła szczyt w 2017 roku i od tego czasu skurczyła się o 16 proc. Problemy przeżywają trzy najważniejsze sektory niemieckiej gospodarki: samochodowy, chemiczny i maszynowy. Ten pierwszy od 2018 roku zmniejszył zatrudnienie o 6,5 proc. Ten drugi, wyjątkowo energochłonny – sektor chemiczny odpowiada za 8 proc. niemieckiego zużycia energii – traci konkurencyjność po utracie dostępu do tanich surowców energetycznych z Rosji. Wielcy gracze – Continental, Bosch, SAP, Miele, ThyssenKrupp – zapowiadają zbiorowe zwolnienia. choćby Volskwagen po raz pierwszy w historii rozważa zamknięcia całych fabryk w Niemczech. Liczba bezrobotnych może w przyszłym roku przekroczyć istotną psychologiczną barierę 3 milionów. W zaplanowanych na luty wybory na partie populistyczne może paść do jednej piątej głosów.
Koniec niemieckiego merkantylizmu?
Co się dzieje? Czy to tylko czasowe, cykliczne problemy, czy symptom kryzysu całego niemieckiego modelu gospodarczego? Ten drugi pogląd przedstawia w swojej wydanej w Wielkiej Brytanii książce wymownie zatytułowanej Kaput: The End of the German Miracle Wolfgang Münchau – niemiecki dziennikarz od lat pracujący dla brytyjskich mediów. Po polski książka pod tytułem Kaput: Koniec niemieckiego cudu gospodarczego ma się ukazać w tym roku. Zdaniem Münchaua, niemiecka gospodarka znalazła się w miejscu, gdy przychodzi jej zapłacić rachunek za kilka dekad błędnych strategicznych decyzji niemieckich elit gospodarczych i politycznych. Gdy wszystkie najważniejsze elementy niemieckiego modelu zaczęły z atutów zmieniły się w obciążenia.
Model ten był przy tym zdaniem autora Kaput od początku błędnie pomyślany. Skupiał się bowiem przesadnie na produkcji przemysłowych towarów na eksport, utożsamiając gospodarczy sukces z generowaniem nadwyżek handlowych – dlatego Münchau nazywa go „neomerkantylistycznym”. By je sobie zagwarantować niemieckie elity ignorowały wszystko inne: wewnętrzną konsumpcję, inwestycje w infrastrukturę, dywersyfikację, sektor usług. Ten ostatni traktowały jako coś w najlepszym wypadku niepoważnego, w najgorszym podejrzanego, domenę „prostytutek i banksterów”. Tymczasem dobrze rozwinięta, zrównoważona gospodarka nie może jechać wyłącznie na przemysłowym silniku oraz opierać się aż tak bardzo na eksporcie.
Przekonanie, iż celem gospodarki narodowej jest generowanie nadwyżek handlowych to, jak kpi w Kaput autor, teoria ekonomiczna rodem nie z XXI, a XVIII wieku. Jak autor złośliwie podsumowuje niemiecki neomerkantylizm: „jest to doktryna, która w XXI wieku próbuje realizować politykę handlową rodem z osiemnastego wieku, przy pomocy firm założonych w XIX wieku, posługującymi się technologiami z wieku XX”.
Jak producenci maszyn do pisania w erze PC-tów
Te dwa ostatnie elementy neomerkantylistycznego równania są najważniejsze dla wywodu Münchaua. Dużą część Kaput zajmują argumenty, liczby i anegdoty mające pokazać to, jak bardzo niemiecka gospodarka tkwi w poprzednim stuleciu. I faktycznie, największe niemieckie firmy pochodzą z większości z XX albo choćby z XIX stulecia. Jak w recenzji Kaput podaje londyński „Times”, 80 proc. niemieckich firm ciągle używa faksu. Gdy w zeszłym roku jedna z parlamentarnych komisji złożyła wniosek by zlikwidować faks w Bundestagu, odpowiedni wniosek musiała przesłać… faksem.
Każdy, kto choćby turystycznie był w Niemczech, wie, jakim problemem potrafi być zapłacenie kartą albo dostęp do internetu – i to choćby w Berlinie. Głośny był eksperyment z 2020 roku: w Kraju Saary na zachodzie Niemiec pewien fotograf postanowił sprawdzić, czy zdjęcia, które chciał wydrukować 10 km dalej, szybciej uda się mu wysłać przy pomocy internetu czy wysyłając DVD z plikami przy pomocy… kuriera konnego. Eksperyment nie stałby się głośny, gdyby tego wyścigu nie wygrał koń.
Zdaniem Münchaua Niemcy nie tylko dramatycznie zaniedbały inwestycje w infrastrukturę telekomunikacyjną, ale przespały kilka ostatnich cyfrowych rewolucji, na czele z cyfrową i eletromobilnościową. A choćby nie tyle przespały: niemieckie elity gospodarcze i polityczne świadomie grały przeciw nim, przekonane, iż takie wynalazki jak samochód elektryczny to niepoważna moda, która niedługo przeminie. W efekcie dziś niemieckie firmy motoryzacyjne tracą udziały w rynku na rzecz Tesli oraz tanich chińskich samochodów elektrycznych i przystępują do konkurencji z nimi spóźnione.
Niemiecki przemysł motoryzacyjny Münchau porównuje do Smith Corony, amerykańskiej firmy, która do połowy lat 80. była wiodącym producentem maszyn do pisania. Liderzy przedsiębiorstwa latami ignorowali zagrożenie ze strony komputerów osobistych, traktując to jako niegroźną nowinkę, która przeminie. Do momentu, gdy było zbyt późno. Smith Corona próbowała nawiązać walkę, oferując elektryczne maszyny do pisania, ale problem polegał na tym, iż komputery oferowały nie tylko narzędzie pracy z tekstem, ale też znacznie więcej.
Podobnie – zdaniem Münchaua – jest z różnicą między samochodem spalinowym a elektrycznym. Ten pierwszy to technologia z XX, ten drugi – XXI wieku. Jeden opiera się na twardej inżynierii, drugi jest w zasadzie „iPadem na kółkach”, kluczowym elementem jest już nie tylko mechanika, ale też software – a więc coś, z czego produkcją niemiecka gospodarka radzi sobie o wiele gorzej niż z tworzeniem nowych inżynieryjnych rozwiązań. Gdy wielkie niemieckie koncerny motoryzacyjne ze Stuttgartu czy Wolfsburga doskonaliły konstrukcję silników i innych mechanicznych elementów, amerykańska i chińska elektromobilność dokonała skoku w zupełnie nową technologię.
System niechętny innowacjom
Niemcy mają teraz sporo do nadrobienia, bo cały ich system społeczno-gospodarczy nie jest przygotowany do gospodarki cyfrowej. Poczynając od edukacji, z nauczycielami niechętnymi narzędziom cyfrowym i politykami budującymi popularność na postulatach typu „w szkole tylko papier, zakażmy jakichkolwiek ekranów”.
Bo dzisiejsze problemy niemieckiego przemysłu samochodowego nie wynikają, jak przekonuje Münchau, wyłącznie z krótkowzroczności jego liderów: cały niemiecki model skonstruowany jest w ten sposób, by nie tylko nie sprzyjał radykalnym innowacjom i „kreatywnej destrukcji”, ale wręcz je uniemożliwiał. Nastawiony jest bowiem przede wszystkim na utrzymywanie równowagi między kluczowymi gospodarczymi, społecznymi i politycznymi aktorami.
Sprzyja temu każdy element niemieckiego systemu gospodarczo-społecznego, poczynając od systemu bankowego. Niemcy, jak przekonuje autor Kaput, mają bardzo słabo rozwinięty rynek kapitałowy, nie ma więc instytucji gotowych zainwestować środki w nowatorskie, rewolucyjne technologie. Banki są silnie powiązane z wielkimi grupami przemysłowymi albo z politykami. W trójkącie politycy-przemysł-banki nikomu nie zależy na burzeniu status quo.
Konserwującym go elementem jest też zdaniem autora bardzo ceniony przez lewicę nad Wisłą system gwarantujący reprezentację załóg w radach nadzorczych największych spółek. Z jednej strony umożliwia on uwzględnienie interesów świata pracy w polityce wielkich koncernów, z drugiej, jak przekonuje Münchau, może działać jako kotwica trzymająca gospodarkę przy coraz bardziej anachronicznych technologiach i sposobach produkcji, ale ciągle zdolnych dostarczać dobre miejsca pracy.
Wreszcie innowacyjności nie sprzyja niemiecki system migracyjny: zdaniem autora bardzo przyjazny dla niskowykwalifikowanej migracji, ale nie dla wysokiej klasy specjalistów, których przyciągnięcie powinno być dziś głównym zadaniem niemieckiej polityki migracyjnej. Tak najważniejsze sektory jak akademia nie są im w stanie zaoferować konkurencyjnych globalnie pensji, na miejscu muszą się zmagać z całym szeregiem barier: od biurokratycznych przez językowe po kulturowe.
Państwo zachowujące się jak sprzedawca Volskwagena
Ten nastawiony na konserwację status quo – rozumianego jako ciągłe generowanie nadwyżki eksportowej – system zdobył całkowitą kontrolę nad niemiecką polityką, czyniąc ją ślepą na geopolityczne wyzwania.
Bo skoro celem jest generowanie eksportowych nadwyżek, to należy w tym celu prowadzić restrykcyjną politykę płacową, zwiększającą konkurencyjność eksportu, nie przejmując się wpływem na wewnętrzną konsumpcję – i robiły tak wszystkie rządy od czasu Schrödera.
Jeśli przemysł potrzebuje taniej energii, to stawiamy na tani rosyjski gaz, ignorując geopolityczne ryzyka związane z uzależnieniem od jednego źródła, w dodatku tak specyficznego, jak ogarnięta rewanżystowskim resentymentem i imperialnymi majakami Rosja Putina.
Eksport potrzebuje rynków, więc zapewniamy sobie dostęp do wielkiego rynku chińskiego, nie przejmując się zupełnie prawami człowieka w naszych relacjach z Chinami. Elementarny zdrowy rozsądek nakazywałby zapytać, czy takie uzależnienie gospodarki od eksportu nie jest niebezpieczne, co się stanie w wypadku globalnego konfliktu czy innego wydarzenia ograniczającego globalny przepływ towarów – ale nikt w Niemczech o to nie pytał. Dziś, gdy polityka handlowa Trumpa może wywołać globalną wojnę handlową, może się to okazać dramatycznym problemem.
John McCain powiedział kiedyś o Rosji, iż jest to „stacja benzynowa przebrana za państwo”. Czytając Kaput można by powiedzieć – doprowadzając argumenty autora do retorycznej przesady – iż współczesne Niemcy to państwo zachowujące się jakby było sprzedawcą Volkswagena. Münchau pokazuje na wielu stronach, jak bardzo wielki niemiecki przemysł zblatowany jest z klasą polityczną i jak wielki wpływ – przez różne formalne i nieformalne ciała – wywiera na krajową politykę.
W Kaput autor uderza w całą niemiecką klasę polityczną, od AfD po die Linke. Im dalej na prawo i na lewo od centrum, tym większe, zdaniem autora, przywiązanie do anachronicznego neomerkantylistyczno-przemysłowego modelu. Centrum także nie ma pomysłu, co z nim zrobić.
Liberałowie są niewolnikami swoich obsesji na punkcie deficytu budżetowego, za sprawą których zablokowały w współtworzonym przez siebie rządzie Scholza uruchomienie od dawna koniecznych inwestycji. Zieloni – być może najbardziej w perspektywie Münchaua rozumiejący potrzeby zmian w niemieckiej gospodarce – są z kolei niewolnikami swoich antyatomowych obsesji. Ich wpływ na niemiecką politykę doprowadził do tego, iż Niemcy wygasiły czystszą energię atomową tylko po to, by w obliczu problemów spowodowanych przez wojnę w Ukrainie musieć znów sięgać po znacznie mniej czyste niż atom źródła energii, łącznie z węglem.
SPD jest dla Münchaua partią szczególnie uwikłaną w korporacyjne i lobbingowe sieci – w tym te powiązane z Rosją i Chinami. CDU/CSU zmarnowała czas jako partia rządząca w czasach Merkel.
Czy faktycznie jest tak źle?
Książka Münchaua wyszła w Wielkiej Brytanii, gdzie na Niemcy – z ich zachowaną bazą przemysłową, spójnością społeczną, mniej drapieżnym modelem kapitalizmu – latami patrzono z zazdrością, zwłaszcza na centrolewicy. Niemiecki przykład był dowodem, iż może thatcheryzm niekoniecznie był jedyną drogą. Kaput mówi Brytyjczykom: „patrzcie, wcale nie jest tak, iż Niemcy lepiej poradziły sobie z przejściem z XX wieku w XXI niż wy, to Niemcy są krajem przeszłości, tkwiącym w poprzednim stuleciu”.
Biorąc pod uwagę to, jak Niemcy w ciągu ostatniej dekady z wyżyn swojego sukcesu arogancko traktowały inne europejskie państwa – zwłaszcza na południu kontynentu – to Kaput może być czytana z poczuciem Schadenfruede w wielu miejscach Europy, nie tylko na Wyspach.
Czy jednak faktycznie z Niemcami jest tak źle, jak opisuje to Münchau? To, co autor przedstawia jako konserwatyzm, niechęć do zmiany, czy wręcz „neoluddyzm” Niemców można też uznać za rodzaj immunologicznej reakcji na zbyt szybką zmianę, próbę ochrony substancji społecznej przed zbyt gwałtownymi mutacjami współczesnego modelu gospodarczego. Liczne przykłady ze Stanów i Wielkiej Brytanii pokazują, iż „kreatywna destrukcja” i dezindustrializacja niosą określone społeczne koszty.
Po drugie, jak w podcaście „Foreign Policy” mówił niedawno Adam Tooze, nie jest też tak, iż niemiecka gospodarka to wyłącznie technologie z XX wieku. Infineon jest jednym z największych na świecie producentów podzespołów elektronicznych, Siemens pozostaje liderem w technologiach automatyzacji produkcji. Pierwsza w historii szczepionka RNA przeciw Covidowi została opracowana przez mający swoją siedzibę w Moguncji firmę BioNTech – choć na rynek wprowadził ją amerykański Pfizer. W Niemczech siedzibę ma też wiele rodzinnych firm posiadających dominującą pozycję w swojej niewielkiej rynkowej niszy – np. produkcji określonego podzespołu.
Münchau przestrzega swój kraj przed losem Japonii – kraju od dawna pogrążonego w gospodarczej stagnacji i zmuszonego godzić się ze swoją słabnącą rolą w globalnej gospodarce. Niemcy nie mają jednak takich problemów demograficznych jak Japonia, mimo wszystkich wad tamtejszego systemu są bardziej otwarte na migracje. choćby „japonizacja” nie oznaczałoby dla Niemiec gwałtownego załamania.
Nie mamy powodów, by się z tego cieszyć
Jednocześnie autor w wielu kwestiach ma rację i problemy, jakie opisuje, są realne.
W Polsce książka Münchaua trafi na podatny grunt antyniemieckich resentymentów i fantazji o przeganianiu przez Polskę sąsiada z zachodu. Jesteśmy jednak jednym z ostatnich państw w Europie, które powinno odczuwać euforia z niemieckich kłopotów. Niemcy są naszym najważniejszym gospodarczym partnerem, sukces wielu polskich firm opiera się na współpracy z niemieckimi partnerami i kłopoty niemieckiej gospodarki nie wróżą nam niczego dobrego.