REKLAMA
Andrzej pracował w jednym z pobliskich zakładów jako konserwator-elektryk. Za rodziną żony - delikatnie mówiąc - nie przepadał. Był przekonany, iż teściowie o wiele lepiej traktują Marzenę i Leszka, z kolei szwagierce i szwagrowi zazdrościł pieniędzy i uważał, iż wiodą życie szczęśliwsze od jego. Postanowił więc, iż nieco im je uprzykrzy.
Zobacz wideo
Procesy ciągną się latami. Helena Kowalik o sprawie "obcinaczy palców"
W lipcu 2001 roku wysłał do urzędu skarbowego anonim, w którym oskarżał Marzenę i Leszka o bezzasadne skorzystanie z ulgi budowlanej. Sugerował też, iż mąż szwagierki ukrywa swoje dochody przed fiskusem. Urzędnicy przeprowadzili kontrolę, ale nieprawidłowości nie stwierdzili. Sprawa została umorzona. Sierpień 2004. Umiera teściowaAndrzej nie zamierzał odpuścić. Około roku 2003 lub 2004 zdobył podręcznik toksykologii, w internecie czytał o truciznach i o ich wpływie na ludzki organizm. Wyszukiwał charakterystyczne hasła i frazy. Kupił też całą baterię rozmaitych substancji, które zamierzał wykorzystać, a przy zakupie oświadczył, iż potrzebuje ich w związku z profilem prowadzonej firmy. Śledczy ustalili, iż co najmniej od czerwca 2004 roku Andrzej do jedzenia swojej teściowej zaczął dodawać rtęć. To wtedy Irena trafiła po raz pierwszy do szpitala z silnym bólem brzucha i wymiotami. Wróciła do domu na początku lipca. W sierpniu stan kobiety znowu się jednak pogorszył, trzeba było wzywać karetkę. Trafiła na oddział sina, z niewydolnością oddechową. Stwierdzono u niej m.in. obrzęk mózgu, niewydolność nerek, marskość wątroby, zapalenie trzustki i zawał mięśnia sercowego.
Zmarła 10 sierpnia 2004 r. w wieku 53 lat. Jak przyczynę śmierci podano zatrucie wywołane nieznanym czynnikiem. W trakcie sekcji nie wykonano badań toksykologicznych, a jedynie histopatologiczne. Nikomu nie przyszło do głowy, iż to mogło być zabójstwo. Po kilku miesiącach od śmierci teściowej, w styczniu 2005 roku, pod nieobecność szwagierki i jej męża, Andrzej wszedł do ich domu. Przeciął przewód, doprowadzający wodę do spłuczki w łazience znajdującej się na piętrze, przez co doszło do zalania sufitów, ścian i podłóg na parterze i w piwnicy. Straty wyniosły kilkanaście tysięcy złotych, a pomieszczenia wymagały wielotygodniowego suszenia. Rodzina była przekonana, iż to efekt usterki, w ogóle nie brała pod uwagę celowego działania. Tymczasem mężczyzna znowu zaczął kupować trucizny. Kilkukrotnie rozlał trującą substancję w sypialni swojego teścia, Jerzego oraz w pokojach Marzeny i Leszka. U teścia w konsekwencji stwierdzono przewlekłe zatrucie i idący za tym zespół psychooorganiczny (m.in. zaburzenia koncentracji, problemy z pamięcią), a u Leszka - zespół lękowy. Grudzień 2007. Wybucha pożarW kwietniu 2006 roku Andrzej wsypał piasek do zbiornika oleju w aucie szwagra. Leszek zorientował się, gdy wyjechał do pracy. Po kilku kilometrach silnik przestał pracować, zapaliła się kontrolka oleju. Auto trzeba było holować do garażu. Koszt naprawy wyniósł ok. sześć tys. zł.
Jesienią tego samego roku rodziny obu sióstr postanowiły zainstalować własną sieć telekomunikacyjną. Dla Andrzeja było to idealne rozwiązanie, ponieważ mógł podłączyć się do sieci w domu szwagierki i szwagra i podsłuchiwać prowadzone przez nich rozmowy telefoniczne. Mężczyzna interesował się też pożarami. Korzystał z forum internetowego, dotyczącego tematyki pirotechnicznej, szukał informacji na temat tragicznych pożarów domowych. Prawdopodobniej w grudniu 2007 roku Andrzej wszedł na strych domu Marzeny i Leszka, gdzie zostawił skonstruowane przez siebie wcześniej urządzenie zapalające. Dokładnie w wigilię wybuchł pożar. Rodziny nie było wówczas w budynku, ogień zauważyli sąsiedzi, którzy wezwali straż pożarną. Doszło do zniszczenia strychu, poddasza i poszycia dachowego, co wymagało wartych dziesiątki tysięcy złotych napraw. Biegły, który analizował przyczyny pożaru, w ogóle nie brał pod uwagę podpalenia, bo dom był zamknięty i bez śladów włamania. Uznał, iż najprawdopodobniej do pojawienia się ognia doprowadziły gryzonie, które uszkodziły izolację przewodów. Dopiero inny biegły, który zapoznał się później z całością dowodów, uznał, iż było to podpalenie.
Dom był ubezpieczony, więc Marzena i Leszek zwrócili się do firmy ubezpieczeniowej z wnioskiem o wypłatę pieniędzy. Andrzej postanowił działać i nie dopuścić do wypłacenia odszkodowania. Wysłał do ubezpieczyciela dwa anonimy, w których twierdził, iż jego szwagierka i szwagier chcą wyłudzić odszkodowanie. Wskazywał, iż prawdziwą przyczyną pożaru było zapalenie się sadzy w przewodzie kominowym, a Leszek miał rzekomo dać łapówkę za sfałszowane zaświadczenia kominiarskie. "Na strychu składowane były materiały łatwopalne (pudła kartonowe oraz pod kominem wentylacyjnym mozaika i rozpuszczalnik do kleju 5,10,15). Zniszczenia przy kominie wentylacyjnym spowodowane są przez palący się rozpuszczalnik, na który ogień przeniósł się po składowanych obok rozszczelnionego w czasie pożaru sadzy komina spalinowego pudłach kartonowych. Rozpuszczalnik mozaika oraz kartony były pozostałością po zakończonym cyklinowaniu i remoncie podłóg, który robiony był na wiosnę 2007r." - brzmi fragment jednego z anonimów. Czerwiec 2009. Znów pojawia się ogieńNa czas remontu po pożarze Marzena i Leszek przenieśli się z dziećmi do domu teścia. W sypialni za ich łóżkiem Andrzej umieścił urządzenie zapalające, które miało się uaktywnić 24 kwietnia 2009 roku o godz. 1.32. Postanowił zabić małżonków. Marzenę obudził odgłos palącej się mieszaniny pirotechnicznej. Zobaczyła dym wydobywający się spod łóżka. Obudziła męża, który wyniósł dymiące urządzenie na podwórko. Wezwany patrol minersko - pirotechniczny zabezpieczył urządzenie.
Andrzej nie odpuszczał. Ponowił próbę w czerwcu, tym razem znów pozostawiając urządzenie zapalające na poddaszu domu szwagierki i szwagra. W budynku była Marzena z dziećmi, Leszek pojechał wtedy do pracy. Około godz. 1.30 usłyszała trzaski i poczuła dym. Wraz z dziećmi uciekła na zewnątrz. Zniszczenia, na szczęście, okazały się niewielkie, ogień wypalił elementy drewniane na podłodze strychu i częściowo także konstrukcję dachową. W czerwcu Leszek dostał wulgarny list, w którym ktoś wzywał go do zapłaty długów. Mężczyzna był zaskoczony, bo nie był nikomu winien żadnych pieniędzy. Zawiadomił policję. Zaskakujących wydarzeń było w ostatnich miesiącach tak dużo, iż w lipcu 2009 roku szwagier Andrzeja postanowił zainstalować monitoring oraz sprawdzić istniejącą już instalację alarmową. W trakcie prac natknął się na dodatkowy kabel, prowadzący do domu Anny i Andrzeja. Zawiadomił policję. Wówczas wyszło na jaw, iż Andrzej podsłuchiwał rozmowy telefoniczne jego rodziny. (Prawie) do niczego się nie przyznajeAndrzej został zatrzymany przez policję 8 września 2009 roku i decyzją sądu trafił do aresztu.
W firmie, w której pracował, znaleziono w trakcie przeszukania dyktafon z urządzeniem elektronicznym, którym mężczyzna podsłuchiwał dyrektora, kierownika, sekretarkę i księgowość.W pomieszczeniu gospodarczym zakładu natrafiono na skrytkę w suficie. Był w niej m.in., zegar elektryczny z dwoma wystającymi przewodami, butelki z truciznami oraz odręczne zapiski. W innych pomieszczeniach również natrafiono na ukryte słoiki, w których znajdowały się rtęć i cyjanek. W szafce służbowej Andrzeja znaleziono 35 różnych kluczy, a w jego domu - 12. Na przedmiotach znajdowały się odciski palców Andrzeja. W trakcie przesłuchania Andrzej przyznał, iż podsłuchiwał ludzi w zakładzie. Twierdził, iż chciał mieć dowody na nielegalne działania podejmowane przez kierownika. Poza tym, miał żal do szefostwa za obniżenie wynagrodzenia, zarzucał przełożonym mobbing. Nie przyznał się jednak do podłożenia ładunku zapalającego w domu teścia oraz do podsłuchu w domu szwagierki i szwagra. Mówił też, iż pierwszy pożar w domu Marzeny i Leszka to sprawka szwagra, który chciał wyłudzić odszkodowanie. Potwierdził jednak, iż wysłał dwa anonimy do firmy ubezpieczeniowej.
Jeszcze w tym samym roku doszło do ekshumacji zmarłej pięć laty wcześniej Ireny, teściowej Andrzeja. W szczątkach kobiety wykryto wysokie stężenie rtęci. Biegli potwierdzili, iż trucizna musiała być dodawana do jedzenia i iż dużą dawkę kobieta otrzymała na kilka godzin lub kilka dni przed śmiercią. W styczniu 2012 roku ruszył proces przed Sądem Okręgowym w Białymstoku, który skazał mężczyznę na 25 lat więzienia. Wyrok został jednak uchylony przez sąd drugiej instancji (w zakresie siedmiu z dziewięciu zarzucanych czynów) z powodu wadliwości w zakresie oceny dowodów, więc sprawa znów wróciła do Sądu Okręgowego. "Wszystko było tak przygotowane, aby wyglądało na nieszczęśliwe wypadki"W trakcie procesu Andrzej nie przyznał się w zasadzie do żadnych czynów, poza podsłuchami założonymi w pracy. Odnosząc się do śmierci teściowej, przekonywał, iż nigdy nie miał z nią konfliktów. Wywołanie pożaru? - To nie była moja robota - twierdził. Przecięcie wężyka od spłuczki? Zapewniał, iż słyszy o tym pierwszy raz. O wsypaniu piasku do zbiornika oleju również "nie miał pojęcia". Trucizny kupował, bo były mu potrzebne do pracy, bo chlorek rtęci może być wykorzystywany do dezynfekcji.
9 czerwca 2014 roku zapadł wyrok - tym razem dożywocie. Sąd nakazał też wypłatę zadośćuczynienia pokrzywdzonym - 70 tys. teściowi, 50 tys. szwagierce i 20 tys. szwagrowi. Ponadto Andrzej miał zapłacić ponad 20 tys. zł w ramach naprawienia szkód wyrządzonych Marzenie i Leszkowi. Sąd przyznał, iż sprawa ma "bezsprzecznie charakter poszlakowy". Jakie zatem poszlaki wskazywały na winę mężczyzny? Między innymi jego osobowość (stwierdzono zaburzenia w postaci osobowości paranoicznej), niechęć do bliskich, posiadanie przedmiotów wykorzystywanych w poszczególnych przestępstwach, zainteresowanie toksykologią, wiedza techniczna, brak śladów włamań do domów oraz brak dowodów na działania innych osób. "Ilość nadzwyczajnych wydarzeń, która dotknęła rodzinę była znaczna i mimo nadawania tym wydarzeniom pozorów nieszczęśliwych wypadków, nie były one spowodowane działaniem siły wyższej, ale były to wydarzenia starannie zaplanowane i zrealizowane przez oskarżonego" - wskazał sąd w uzasadnieniu.
Zaznaczył też, iż rodzina "nie miała wrogów, zatargów sąsiedzkich, nie utrzymywała szerokich kontaktów towarzyskich tj. nie przychodzili tam goście, osoby postronne". Gdy Andrzej trafił do aresztu, dziwne wypadki przestały się członkom rodziny przytrafiać. "Jedynie kara dożywotniego więzienia będzie karą słuszną, społecznie sprawiedliwą i odpowiadającą winie oskarżonego. Należy pamiętać, iż oskarżony przez wiele lat podejmował mniej lub bardziej drastyczne kroki w celu niejako odegrania się na teściach, szwagierce, jej mężu i dzieciach. Albo skutecznie uprzykrzał im życie sprowadzając pożary, zalania czy problemy z samochodem albo też podejmował kroki, które doprowadzić miały do ich śmierci. Zamierzony cel pozbawienia życia osiągnął jedynie w stosunku do teściowej, która w niesamowitych męczarniach zmarła wskutek podawania jej rtęci do posiłków" - czytamy w uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego w Białymstoku."Jego działania były szczegółowo zaplanowane, poparte długim zgłębianiem wiedzy z zakresu m.in. toksykologii czy pożarów. Wszystko było tak przygotowane, aby wyglądało na nieszczęśliwe wypadki, niefortunne zbiegi okoliczności, wykluczając jego przyczynienie się" - podkreślił sąd. Obrońcy Andrzeja złożyli apelację. W lutym 2015 roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku utrzymał karę dożywocia w mocy. W kwietniu 2016 roku Sąd Najwyższy oddalił kasację. Jeszcze w trakcie pobytu w areszcie, w grudniu 2011 roku, Andrzej K. złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na zbyt długi okres tymczasowego aresztowania. Polski rząd zaproponował mężczyźnie wypłatę 16 tys. zł. Andrzej K. stwierdził, iż ta kwota go nie satysfakcjonuje i oczekiwał kontynuacji sprawy. EPTCz uznał jednak, iż w zaistniałej sytuacji dalsze rozpatrywanie wniosku mężczyzny nie było uzasadnione i skreślił sprawę z listy prowadzonych postępowań.













