Naprawiliśmy dziurę ozonową. Skutek uboczny tej operacji spada nam teraz na głowy

imagazine.pl 6 godzin temu

Nowa publikacja w „Nature” ujawnia, iż naukowcy są podzieleni w ocenie zagrożenia ze strony kwasu trifluorooctowego (TFA), którego stężenie w przyrodzie stale rośnie. Czy łatając jeden problem, nie wyhodowaliśmy kolejnego?

Wraz z każdą kroplą deszczu i każdym płatkiem śniegu na Ziemię spada substancja chemiczna stworzona przez człowieka: kwas trifluorooctowy, w uproszczeniu TFA. Naukowcy wykrywają go na całym świecie: w jeziorach, rzekach, wodzie butelkowanej, piwie, a choćby w ludzkiej krwi i moczu. Co więcej, wszędzie tam, gdzie prowadzone są pomiary, jego stężenie rośnie. W ciągu ostatnich czterech dekad w liściach niemieckich drzew poziom TFA wzrósł od pięciu do dziesięciu razy, a jego rosnące stężenie odnotowano także w rdzeniach lodowych z Arktyki i wodach gruntowych w Danii. TFA jest tak trwały, iż przez niektórych zaliczany jest do „wiecznych chemikaliów” (PFAS), a to budzi pytanie: czy powinniśmy się go obawiać?.

Pochodzenie TFA jest złożone. Do środowiska trafia on z zakładów chemicznych, farmaceutycznych i agrochemicznych. Powstaje także w wyniku rozpadu niektórych pestycydów czy leków. Jednak TFA obecny w deszczu pochodzi głównie z F-gazów, czyli fluorowanych gazów cieplarnianych. Są to substancje używane m.in. jako czynniki chłodnicze w klimatyzatorach, które – co jest ironią losu – wprowadzono jako bezpieczniejsze zamienniki dla niszczących warstwę ozonową freonów. Gazy te ulatniają się do atmosfery, a następnie rozpadają, tworząc TFA, który wraca na Ziemię wraz z opadami.

Debata na temat szkodliwości TFA jest niezwykle ożywiona. Z jednej strony, Program Środowiskowy ONZ (UNEP) od lat uznaje, iż substancja ta stwarza minimalne ryzyko, przynajmniej do 2100 roku. Pierwsze badania z lat 90. wykazały, iż TFA nie jest silnie toksyczny – aby zabić szczury, potrzebne były ogromne dawki, przez co uznano go za „mniej więcej tak toksyczny jak sól kuchenna”. W przeciwieństwie do innych niesławnych chemikaliów z grupy PFAS, TFA nie gromadzi się w ludzkim organizmie, ponieważ jest łatwo rozpuszczalny w wodzie i w ciągu kilku dni zostaje wydalony z moczem. Niektórzy naukowcy uważają go za substancję podobną do chlorków, a przedstawiciele przemysłu argumentują, iż jego niewielkie ilości i tak trafią do oceanów, gdzie rzekomo znajdują się ogromne, naturalne złoża TFA.

Z drugiej strony, coraz więcej badaczy wyraża zaniepokojenie. Teoria o naturalnym pochodzeniu TFA w oceanach jest kwestionowana, a choćby jeżeli jest prawdziwa, nie oznacza to, iż dodawanie kolejnych ilości tej substancji jest bezpieczne. Nowsze badania na zwierzętach wykazały, iż bardzo wysokie dawki TFA mogą powodować deformacje u płodów i niższą masę urodzeniową. Odkryto również, iż TFA, choćby w niewielkich ilościach, może być bioaktywny – w testach na myszach obniżał poziom lipidów i cholesterolu, a w badaniach laboratoryjnych hamował wzrost komórek kostnych. Co ważne, TFA nie opuszcza roślin, które pobierają go z wodą – zostaje w nich „uwięziony”. To wszystko sprawiło, iż niemieckie agencje federalne złożyły petycję do Europejskiej Agencji Chemikaliów (ECHA) o uznanie TFA za substancję toksyczną dla rozrodczości.

Na razie świat nauki pozostaje podzielony. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) w tej chwili choćby nie klasyfikuje TFA jako substancji z grupy PFAS. Stawka w tej debacie jest jednak wysoka, ponieważ ewentualne regulacje mogłyby mieć ogromny wpływ na potężne gałęzie przemysłu, w tym sektor chłodniczy, farmaceutyczny i agrochemiczny. Tymczasem jedno jest pewne: stężenie tej stworzonej przez człowieka substancji w naszym otoczeniu stale rośnie, a pytanie o jej długofalowy wpływ na zdrowie i całą planetę wciąż pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi.

Jednak to pokazuje nam raz jeszcze jak bardzo kilka rozumiemy z naszego otoczenia. Kiedy stosowaliśmy freony dopiero po pewnym czasie dostrzegliśmy ich katastrofalny wpływ na warstwę ozonową naszej planety. Protokół Montrealski pomógł nam się skutecznie z tym uporać, ale czy nie wpadliśmy właśnie nomen omen z deszczu pod rynnę?

Jeśli artykuł Naprawiliśmy dziurę ozonową. Skutek uboczny tej operacji spada nam teraz na głowy nie wygląda prawidłowo w Twoim czytniku RSS, to zobacz go na iMagazine.

Idź do oryginalnego materiału