Jeszcze w pierwszych dekadach XX wieku była ona czymś, o czym po prostu się nie wspominało. Wstydliwym, elementem zakrywającym wstydliwe miejsca. Ani o jednym ani o drugim nie powinno się było wspominać, bo siało to zgorszenie. W kusych strojach scenicznych występowały tylko tancerki i damy, z którymi nie przystawały szanujące się niewiasty. I to działo się jeszcze w wieku XX.
Odwilż obyczajową zapowiedziały dopiero dwuczęściowe kostiumy kąpielowe. I… tak to się wszystko zaczęło.
Bielizna, bo o niej mowa, zdobywała coraz więcej uwagi. Dosłownie i w przenośni. Z roku na rok, z dekady na dekadę stawała się coraz ważniejszym i odważniejszym elementem – zwłaszcza damskiej garderoby.
Wiek XXI przypieczętował nową jakość w kwestii tematu bielizny. 5 sierpnia 2003 roku, amerykańska firma Freshpair zainicjowała Underwear Day – Dzień Bielizny. Jego ideą było promowanie akceptacji własnego ciała, takim, jakie jest. Akcja ta początkowo znalazła uznanie w damskiej części społeczeństwa. gwałtownie jednak, dołączyli do niej również panowie.
Dzień Bielizny to nie tylko dzień koronek i satyny. To także dzień otwierania swoich własnych głów na możliwość pomyślenia o sobie z czułością i uwagą. To też dzień gdy znów próbujemy uwolnić się od własnych zahamowań, strachu i braku samoakceptacji.
Dzień Bielizny to doskonały pretekst, by zastanowić się, jak my sami radzimy sobie z tematem akceptacji i to nie innych ale właśnie – siebie.
Każda z nas jest inna. Każda niesie inny bagaż doświadczeń, bólu i wstydu, którego długa i dramatyczna historia zapisana jest zarówno we wnętrzu naszych ciał, jak i na naszej skórze. Jak radzimy sobie z tym, co widać? Czy potrafimy spojrzeć na siebie obiektywnie? To trudne, bo znamy, jak nikt inny, własne bolączki, kompleksy i słabości. Widzimy to, co usiłujemy ukryć przed innymi.
Brak piersi z powodu raka, brak brwi, włosów, które były największą ozdobą a teraz to szkoda gadać… Brak jelita lub pęcherza, zaszyty odbyt, szrama po piersi, pręgi na brzuchu po licznych operacjach często ratujących życie. I do kompletu – stomijny woreczek. Już na zawsze…
Wiele z nas myśli, iż elegancka, gustowna, a czasami choćby ciut odważna bielizna w zestawieniu z naszymi ciałami to jakiś chory chichot losu. Że to już nie dla nas. Bo żadne koronkowe majteczki nie zakryją mapy cięć i blizn znaczących brzuch. Nie schowają też stomijnego woreczka, z którym wiele z nas jest połączonych na dobre i złe, z reguły widząc tylko to drugie. I żadna bielizna nie jest w stanie tego zmienić.
Wiele z nas uważa, iż śliczna delikatna bielizna nie jest w stanie poprawić nam ani humoru ani wyglądu. Ba, daje choćby efekt odwrotny do zamierzonego. Ubrane w nią, w naszych własnych oczach, czujemy się groteskowo. Wiele z nas uważa się za stare, za brzydkie, za niewystarczające, by ją nosić… Skąd takie myśli? Te myśli to produkty uboczne cierpienia i braku sił, by stanąć do kolejnej walki. Po stoczeniu walki, nierzadko o najwyższą stawkę, tracimy moc sprawczą i brakuje już sił, by zawalczyć także o akceptację, tego, co jest tej walki konsekwencją.
Bo przecież żaden ładny biustonosz nie ukryje braku piersi. Choćby idealnie fakt ten maskował, podkreślając wciąż ładny dekolt, Jednak, Ty wiesz. I to wystarcza.
Tak jak i żaden komplecik nie sprawi, iż stomia zniknie, a przecież, w oczach wielu dziewczyn i kobiet to ona powoduje, iż czujemy się źle we własnym ciele. Choć na pierwszy rzut oka, nic nie widać pod ubraniem, to my wiemy, a to wystarcza…
Facetom ponoć jakoś łatwiej. Bo blizny “dodają im męskości”. To oczywiście smutny stereotyp, bo i panowie cierpią z powodu braku akceptacji własnego ciała… Jednak, co stało się prawdziwą plagą naszych czasów, hejt i brak tolerancji ze względu na wygląd dotyka zwłaszcza kobiety.
– „Ta to się spasła” – to o kobiecie biorącej sterydy, u której wystąpił efekt księżycowej twarzy i przyrost masy ciała,
– „Z takim wyglądem to wstyd się ludziom pokazywać a ta jeszcze w bikini paraduje” – to o kobiecie, która przez liczne problemy zdrowotne ma duże kłopoty z metabolizmem i utrzymaniem wagi oraz zdrowej sylwetki
– „To powinno być zakazane, przecież tu są dzieci” – to o kobiecie, która przeszła 4 operacje ratujące życie i ma wyłonione dwie stomie, które widać, choć na strój kąpielowy założyła tunikę…
– „Ja rozumiem, iż też chce zjeść obiad, ale koniecznie w restauracji pełnej ludzi? – to o kobiecie, która przez kolejny cykl chemioterapii jest opuchnięta, nienaturalnie blada i nie ma brwi oraz rzęs, które, podobnie jak włosy, zabrała jej agresywna walka o życie.
– patrz, jaki Frankenstein – to o kobiecie z ledwo odrośniętymi włosami, spod których wciąż widać wyglądające jak hak zszyte długie cięcie, dokładnie w tym miejscu, w którym lekarze stoczyli wielogodzinny bój o jej życie wycinając guza.
Osoby z mapami bólu na głowie, w głowie, na brzuchu i w ciele, nie są głuche. Nie mają też problemu z wyczuwaniem gęstego nastroju pełnego obrzydzenia i szyderstwa. Słysząc lub czując wrogość i krytykę odbierają ją często nie jak niezasłużone słowa, które nigdy nie powinny paść ale jak karę, która je spotyka za to, iż to one walczą z rakiem, bądź mają stomię…
To smutny paradoks. Wymęczone cierpieniem i tłumaczeniem sobie, iż to po to, by w ogóle być, nie mamy już sił walczyć o jakość tego bycia, poddając się i tym samym, oddając – pole krytykowi. Zarówno temu z zewnątrz, jak i temu w naszej własnej głowie.
Często poorane bliznami ciało to tylko worek na kości i organy, w którym bije serce i pracuje mózg. I właśnie tak do niego podchodzimy. Jak do czegoś co jest, ale nad czym nie ma się co zachwycać, choć własnie do takiego ciała podchodzić powinniśmy jak do świątyni, która jest niebywale ważna, bo dzięki niej, w ogóle jesteśmy…
Bardzo często nie lubimy swojego ciała. A nie lubiąc, trudno je zaakceptować. Dlaczego, skoro każde ciało jest mapą? Tak, każde. Nie tylko to, naznaczone cierpieniem choroby … Mapą jest ciało człowieka, które nie jest w ogóle poprzecinane pooperacyjnymi bliznami, i mapą jest ciało człowieka, któremu przez blizny, zrosty, fałdki, ubytki i stomię – daleko do ideału i kanonu piękna, jaki narzucił świat.
Dzień Bielizny powinien być codziennie i codziennie, zwłaszcza my kobiety powinnyśmy go sobie robić podczas porannego ubierania się i wieczornej toalety przed snem. Zakładając i zdejmując bieliznę powinnyśmy patrzyć na swoje ciało.
Bez względu na to jakie jest – jest piękne, bo jest nasze. Może mieć 25 lat i szpecące blizny, może mieć lat 70 i owszem, choć nie znaczą go szpitalne ingerencje, znaczy go upływ czasu. Skóra osoby 70+ nie ma już często blasku, miękkości i elastyczności typowej dla ciał osób wiele młodszych.
Dlatego, często oba te ciała są odrzucane jako brzydkie. I w obu wypadkach odmawia im się godności bycia na równi z ludzmi, których ciała nie są tak bardzo oznaczone cierpieniem, doświadczeniem lub po prostu czasem.
Trudno powiedzieć w którym wieku po raz pierwszy zetknięto się z “brzydotą myśli”. To w zasadzie jedyna brzydota, która cechuje człowieka i to od zarania dziejów, choć on sam woli uważać, iż jest inaczej … Dziś “brzydota myśli” śmiało mogłaby być nazwana nietolerancją. W wielu wypadkach nie nasze ciała są problemem, bo w wielu przypadkach nic nie możemy za to, iż odbiegają od kanonu piękna. Pomijając fakt, jak mocno nadwyrężone, naciągnięte i nienaturalnie wyśrubowane są warunki, jakie należy spełniać, by go osiągnąć.
Szufladkowanie i etykietowanie wynikające z dążenia do tego kanonu jest z gruntu złe. Słuchając i odczuwając brak empatii, sami nasiąkamy poglądami tych, którzy przecież nigdy nie byli i nie będą w naszej skórze. I, co najgorsze, zaczynamy myśleć o sobie tak, jak oni o nas myślą.
Nikt nie powinien krytykować rozstępów na udach i brzuchu kobiety, która urodziła dziecko. Ona sama też nie powinna, bo trudno znaleźć rzeczy równorzędne daniu życia, choć często kosztem utraty urody, figury i pięknej skóry…
Nikt nie powinien krytykować kobiety po mastektomii. I ona sama nie powinna umniejszać piękna swojego okaleczonego ciała. Utrata piersi dla wielu z nas kojarzy się z przekroczeniem pewnej bramy i ruszeniem drogą, z której nie ma odwrotu. To droga z niepewnym często celem, pełna kompleksów, walki o normalność toczonej z sobą, z otoczeniem i ze stereotypami, które jasno mówią, co prawdziwa kobieta ma i co powinna. Jakby nie wystarczyło, iż to przecież walka o wszystko… Choć wielu nie potrafi dostrzec i docenić faktu, iż kobieta z jedną piersią to często symbol życia pomimo i wbrew, oraz wciąż i niestrudzenie.
Nikt nie powinien krytykować kobiety ze stomijnym woreczkiem tylko dlatego, iż odważyła się wyjść na plażę, zwłaszcza gdy jej ciało znaczy siatka blizn i zrostów. To nie anomalia. To realia – bardzo wielu kobiet skazanych na mentalną banicję przez cudzy brak wiedzy i tolerancji. Anomalią natomiast zdecydowanie jest brak zrozumienia, empatii i – co bardzo częste, podstaw kultury osobistej, nie pozwalającej spojrzeć na inność bliźniego tak, jak on na to zasługuje… Czyli z szacunkiem i zrozumieniem.
Akceptacja siebie zaczyna się od akceptacji świata. Od jego zrozumienia i nauczenia się, iż piękno to coś więcej niż narzucone przez projektantów mody chore cyfry określające biust, talię i biodra, które oczywiście muszą mieć jędrną elastyczną skórę. Najlepiej mającą 16-18 lat i kolor brzoskwinki…
Akceptacja to zrozumienie. Nie bunt. Nie rozpaczliwy krzyk na przekór sobie. To zrozumienie faktu, iż mimo, iż nie mieścimy się czasami w wyśrubowanych kanonach piękna, to piękne jesteśmy. I to bardzo. I ani stomijny woreczek, ani proteza piersi ani też siatka blizn i szram znaczących nasze ciała nie jest w stanie temu zaprzeczyć…
Każde doświadczenie znaczące nasze ciało kolejną blizną, nadprogramowym kilogramem lub przeciwnie, nadmierną szczupłością, to często mało chciany hołd naszej życiowej walki o lepsze, bardziej jakościowe życie. Pomyślmy o tym zwłaszcza dziś, w Dniu Bielizny, gdy patrząc w lustro, lub właśnie, jak to mamy często w zwyczaju, unikając własnego w nim odbicia, będziemy chciały ubrać się jak najszybciej, by mieć z głowy myślenie, jak mocno odbiegamy od ideału.
Zwłaszcza dziś i zwłaszcza my – my same zasługujemy na najpiękniejszą bieliznę, jaka istnieje.
Bez względu na nasz wiek, figurę i przebyte cierpienia, które często aż za bardzo widoczne są na naszych ciałach.
Bo prawda jest tak, iż żadna bielizna nie byłaby piękna, gdyby nie podkreślała piękna, jakie nosi w sobie jej właścicielka. Dobrego świętowania. Wszystkim i wszędzie
……………………..
Dzisiejszy felieton uzupełniają, choć lepiej pasuje tu słowo – ubogacają zdjęcia – portrety Stomiczek, które pokazują, iż życie jest ważne i piękne. Właśnie pomimo i wbrew…
Tekst Janaczek Iza