Małżeństwo pomyliło pieczarki z trującymi "sobowtórami". Jak zbierać grzyby, żeby uniknąć błędu?

natemat.pl 3 godzin temu
Każdej jesieni do szpitali w całej Polsce trafiają dziesiątki osób z podejrzeniem zatrucia grzybami. Niestety część takich historii kończy się tragicznie – jak w tym tygodniu w Elblągu, gdzie starsze małżeństwo pomyliło pieczarki z trującymi "sobowtórami". Dlaczego choćby doświadczeni grzybiarze dają się oszukać i jak uniknąć błędów, które mogą kosztować życie? Mamy dla Was krótki poradnik.


Grzybobranie w Polsce to niemal sport narodowy. Koszyki, noże, termos z herbatą – i w drogę do lasu. Niestety co roku ta piękna tradycja ma też ciemną stronę. Statystyki są nieubłagane: zatrucia grzybami należą do najcięższych, a toksyny zawarte w niektórych gatunkach mogą zniszczyć wątrobę i nerki w ciągu kilku godzin. Co gorsza, wiele z tych grzybów wygląda łudząco podobnie do jadalnych.

Dlaczego się mylimy?


Wielu z nas ufa intuicji, "trikom" przekazywanym z pokolenia na pokolenie albo… własnej pamięci. Problem w tym, iż natura bywa zdradliwa. Muchomor sromotnikowy bywa brany za pieczarkę polną – szczególnie młode okazy, które dopiero przebijają się przez ściółkę. Gąska zielonka potrafi udawać kanię, a olszówka jeszcze kilkadziesiąt lat temu uchodziła za jadalną.

Co gorsza, toksyny grzybów nie giną w trakcie gotowania czy smażenia. Mit o tym, iż "trujący grzyb wyjdzie w wodzie", można włożyć między bajki. Dlatego jedna zła decyzja przy koszyku może być początkiem dramatu całej rodziny.

Najgroźniejsze jest to, iż pierwsze objawy wcale nie muszą pojawić się od razu. W przypadku muchomora sromotnikowego symptomy ujawniają się często dopiero po kilkunastu godzinach, gdy toksyny już sieją spustoszenie w wątrobie.

Początkowo wygląda to jak zwykła niestrawność – nudności, bóle brzucha, biegunka. Chory myśli, iż problem minie sam, a gdy trafia do lekarza, zwykle jest już bardzo późno. Właśnie dlatego zatrucia grzybami bywają tak dramatyczne w skutkach.

Jak więc zbierać, by nie ryzykować? Najprościej – i najbezpieczniej – brać tylko te grzyby, które naprawdę znamy. Nie „chyba pieczarki” ani „prawie borowiki”, tylko gatunki rozpoznane bez najmniejszych wątpliwości. W lasach i na łąkach rośnie mnóstwo smacznych i całkowicie bezpiecznych okazów, więc naprawdę nie ma sensu ryzykować życia dla jednego niepewnego znaleziska.

Warto też pamiętać, iż trujące grzyby rosną nie tylko w ciemnym borze. Mogą pojawić się na polanie, przy drodze, a choćby w przydomowym ogrodzie. Nie ma więc miejsc "wolnych od zagrożenia".

W dobie telefonów łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej można sprawdzić, co wpadło do koszyka. Atlasy grzybów, aplikacje rozpoznające gatunki ze zdjęcia czy internetowe fora z doświadczonymi grzybiarzami to dodatkowa pomoc, choć nie zastąpią one wiedzy i doświadczenia.

Warto też wiedzieć, iż w wielu miastach działają punkty sanepidu, gdzie specjaliści – grzyboznawcy – bezpłatnie oceniają zbiory. To wciąż mało znana, a niezwykle cenna możliwość.

Lekarze podkreślają, iż zatrucie grzybami to nie błaha dolegliwość. W ciężkich przypadkach konieczny bywa przeszczep wątroby, a rokowania często są poważne. Każdego roku odnotowuje się w Polsce przypadki śmiertelne, a ofiarami bywa nie tylko starsze pokolenie. Zdarza się, iż do szpitali trafiają całe rodziny, które zjadły wspólnie przygotowaną potrawę.

Dlatego szczególnie ważne jest, by nigdy nie podawać grzybów dzieciom – ich organizm jest znacznie bardziej wrażliwy, a choćby gatunki uznawane za jadalne mogą wywołać u najmłodszych silne dolegliwości.

Tragedia w Elblągu, gdzie starsze małżeństwo pomyliło pieczarki z trującymi "sobowtórami", to smutne przypomnienie, iż las nie zawsze bywa przyjazny. Ale takie dramaty można powstrzymać.

Wystarczy odrobina rozwagi i świadomości, iż w grzybobraniu naprawdę nie chodzi o ilość, ale o euforia z samego obcowania z naturą. Lepiej wrócić do domu z pustym koszykiem niż z grzybami, które mogą stać się ostatnim posiłkiem w życiu.

Idź do oryginalnego materiału