![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27498130/2ab82c60ea39383d2375bfb6caf53081.jpg)
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27498130/dfb3a9861ee1bdd31e2637c26fb64721.jpg)
Materiał archiwalny belka
Katja Mitić, „Die Welt”: 17 lat temu niespodziewanie zmarł twój mąż. Co się stało?
Sandra Stelzner-Muerkoester: Była zima, cztery tygodnie do Bożego Narodzenia. Mój mąż powiedział, iż idzie pobiegać, chciał zrobić krótki trening przed obiadem. Nasz mały syn spał, ja zajęłam się przygotowywaniem posiłku. Czas mijał, a Olaf się nie pojawiał. Złościłam się na niego, iż nie dotrzymał słowa. „Co on robi?” — myślałam zirytowana. Nagle zadzwonił sąsiad i powiedział, iż niedaleko domu znaleziono mężczyznę. „Czekam na Olafa, nie przychodzi” — powiedziałam. Wtedy — czego nigdy nie zapomnę — sąsiad wpadł w histerię. „Musisz zadzwonić na policję. Dzwoń po nich!” — krzyczał. Pamiętam, iż pomyślałam sobie wtedy, żeby się zamknął, bo muszę pomyśleć.
A potem?
Zadzwoniłam na policję i wyjaśniłam, iż czekam na męża, który poszedł pobiegać, ale nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Po chwili funkcjonariusz powiedział mi, iż Olaf miał atak serca, był reanimowany i został zabrany do szpitala. I iż powinnam natychmiast tam pojechać. Powiedziałam, iż nie mogę, mam małe dziecko w domu. Na to policjant powiedział krótko: „o Boże!”. Po tym rozłączyłam się i skontaktowałam się ze znajomym, który pracuje w policji. Przyjechał natychmiast i wszystkim się zajął. Niedługo po tym dom zapełnił się ludźmi — przyszli sąsiedzi, lekarz rodzinny. Telefon nie przestawał dzwonić.
Mimo pomocy medycznej trzy dni później twój zmarł, mając zaledwie 38 lat.
Tak, w mojej obecności. Został przeniesiony do szpitala uniwersyteckiego w nadziei, iż tam będzie można mu lepiej pomóc. O 6.00 otrzymałam telefon, iż mój mąż umiera i iż muszę gwałtownie przyjechać. Czułam, jakby potrzebował mojej zgody na odejście. Dziś wiem, iż umierający ludzie w pewien sposób wybierają, kiedy chcą odejść. Olaf był bardzo wysportowaną osobą, aktywną, nie chciałby być niepełnosprawny. Wiedziałam o tym. Powiedziałam mu więc, iż ja i nasz syn poradzimy sobie. Wypowiedzenie tych słów na głos bardzo mi pomogło. Chwilę po tym umarł.
Co stało się później?
To był punkt zwrotny w moim życiu. W niedzielę cieszyliśmy się na nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie z nowo narodzonym dzieckiem, w środę nagle zostałam samotną matką i wdową. Na początku byłam kompletnie zdezorientowana, przytłoczona, nic mnie nie obchodziło. Moim zdaniem właśnie to całkowicie niszczy osoby pogrążone w żałobie — po śmierci partnera wszystkie plany na przyszłość nagle rozpadają się jak domek z kart. Tracisz pewność czegokolwiek.
Napisałaś jednak książkę zatytułowaną „Powrót do życia”. Jak ci się to udało?
Urodziłam się w Kolonii i dla mojego ojca było oczywiste, iż po śmierci męża wrócę tam razem z dzieckiem. Na początku miałam choćby taki plan, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, iż adekwatnie tego nie chcę, iż to już nie jest moje życie. Nie chciałam opuszczać domu w Bawarii, znajomego otoczenia, tego wszystkiego, co razem zbudowaliśmy. Bardzo bałam się przyszłości, samotności, wiedziałam, iż będzie trudno. Jestem jednak bardzo realistyczną osobą, twardo stąpającą po ziemi. Podjęłam więc wiele małych kroków, by wywalczyć sobie drogę powrotną.
Jakich?
W dniu, w którym Olaf dostał ataku serca, z rana miałam rozmowę kwalifikacyjną w pobliskiej szkole. gwałtownie dogadaliśmy się z dyrektorem placówki, uzgodniliśmy, iż za kilka miesięcy się odezwę. Po śmierci Olafa zadzwoniłam do tego dyrektora i powiedziałem mu, co się stało. Na wieść o tym telefon wypadł mu z ręki, usłyszałem, jak spadł na podłogę. Po chwili jednak powiedział: „nie martw się, damy radę”.
Następnie zadzwoniłam do żłobka mojego syna, do którego miał uczęszczać za kilka miesięcy. Tam również zareagowali wspaniale — powiedzieli, iż mogę od razu przyjść z dzieckiem. To były pierwsze kroki do zapewnienia sobie środków do życia, małe elementy układanki, które pozwoliły mi odnaleźć się w nowym życiu i ponownie nawiązać kontakty towarzyskie. Bo na początku, kiedy mówiłam ludziom o śmierci męża, czułam się jak obca.
Piszesz, iż niektóre związki i przyjaźnie nie przetrwały tego czasu.
Tak, śmierć przez cały czas jest tematem tabu, wiele osób chciałoby ją przemilczeć. Żałoba również niesie ze sobą ten ciężar. Jestem żywym dowodem na to, iż nie wszystko w życiu jest usłane różami i moja historia przypominała o tym ludziom z mojego otoczenia. Po śmierci Olafa bardzo się zmieniłem — stałam się bardziej refleksyjna, do wszystkiego zaczęłam podchodzić „głębiej”. Jako samotna matka stałam się też bardzo wymagająca. Wychowywanie dziecka w pojedynkę to ogromna zmiana, nie każdy jest w stanie sobie z nią poradzić.
Co najbardziej pomogło ci poradzić sobie z żałobą?
Głęboka pewność, iż mój mąż jest tylko o krok przede mną. Że jego śmierć niczego nie zmieni w naszej miłości.
Z pewnością dojście do tego zajęło trochę czasu.
Oczywiście. Żałoba to bardzo indywidualna kwestia. Koncepcja mówiąca o tym, iż zawsze składa się ona z pięciu etapów — zaprzeczanie, złość, targowanie się, depresja i akceptacja — od dawna uważana jest za przestarzałą. Pamiętam, jak pewnego razu siedziałam przed terapeutą i zapytałam: „kiedy w końcu zacznę się złościć?”. Słysząc to, prawie spadł z krzesła ze śmiechu i powiedział: „to tak nie działa”. Grupy samopomocy też nie były dla mnie. Kiedy usłyszałam historie innych ludzi, pomyślałam: „nie potrzebuję kogoś, kto powie mi, jak źle jest, potrzebuję kogoś, kto wyjaśni mi, jak mogę wydostać się z tej ciemnej dziury”.
Jak to zrobiłaś?
Jestem bardzo analityczną osobą, dlatego najbardziej pomogło mi zrozumienie tego, co się ze mną działo. Aby do tego dojść, przeprowadziłam wiele badań na temat żałoby. Na ich podstawie dowiedziałam się, iż nie ogranicza się ona wyłącznie do emocji pojawiających się po śmierci ukochanej osoby, to także różne procesy neurologiczne. Żałoba dosłownie odbije się w naszym ciele i mózgu. Sprawia ona, iż dwie półkule mózgu nie komunikują się już ze sobą prawidłowo.
Z bliskimi nam osobami komunikujemy się również niewerbalnie — za pośrednictwem tzw. neuronów lustrzanych. Często wystarczy jedno spojrzenie, by wzajemnie się zrozumieć i wyczuć, co dzieje się w umyśle drugiego człowieka. jeżeli ukochana osoba umiera, zaczyna tego brakować, co powoduje dużą niepewność. Te blokady lub połączenia muszą zostać przywrócone. Można powiedzieć, iż trzeba odnaleźć siebie na nowo. Dla mnie konieczne było zrozumienie tych procesów.
Czy istnieje coś takiego jak natychmiastowa pomoc dla żałobników?
Pierwszą rzeczą, którą zawsze zalecam osobom w żałobie, jest świadome oddychanie. Brzmi to banalnie, ale działa. Połóż ręce na klatce piersiowej lub brzuchu, a następnie świadomie wdychaj i wydychaj powietrze. Inną rzeczą, która pomaga, jest wzięcie prysznica lub kontakt z wodą. Ciepło działa relaksująco. Sama, chcąc się uspokoić, często używam olejków zapachowych, takich jak lawenda. Pomocne może być również wyjście z domu, spacer, uważna obserwacja przyrody.
Ciekawą rzeczą są również „ćwiczenia krzyżowe”, na przykład dotykanie ramienia przeciwną ręką. Ma to neurologiczny efekt regulujący i uwalnia blokady. Obie połowy mózgu stają się ponownie zsynchronizowane.
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy poczułaś lekkość?
Pamiętam. Żałoba to straszna rzecz, to jakby ktoś ciągle walił w ciebie młotkiem. Jako żałobnik ciągle robisz kilka kroków do przodu, a potem znowu kilka do tyłu. Nie ma jednej chwili, jest wiele małych. Zawsze wyjaśniam ten proces na przykładzie wzburzonego morza. Czasami masz wrażenie, iż znajdujesz się na szczycie fali, a potem ona znowu opada. Ważne jest, aby nie stracić z oczu latarni morskiej, która zapewnia orientację. I daje nadzieję — kiedy sytuacja znów się pogorszy, możesz powiedzieć sobie: „mam już w głowie swój cel, tam właśnie chcę iść”.
Ponownie wyszłaś za mąż, masz kolejne dziecko. Wejście się w nowy związek musiało być trudne.
W rzeczywistości zajęło to kilka lat. Mój obecny mąż był wobec mnie bardzo cierpliwy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż nie jestem tak emocjonalnie gotowa, jak mi się wydawało. Wiele osób myśli: nowy partner to nowe szczęście, wszystko wróciło do normy. Ale to tak nie działa. jeżeli ktoś został zraniony, musi nauczyć się na nowo ufać.
Jak z perspektywy czasu postrzegasz swoją żałobę?
Każdy, kto kocha, musi być przygotowany na cierpienie. Żałoba to dla mnie nieodłączny element miłości i więzi. Śmierć Olafa nie zmieniła niczego w mojej miłości do niego. Mój żal za nim nigdy nie zniknie, zawsze będę za nim tęsknić. Do dziś często z nim „rozmawiam”, mówię mu o naszym synu, który pod wieloma względami jest do niego bardzo podobny. Jego cząstka pozostanie ze mną na zawsze.