Medytacja dla 5-latka
Byłam naprawdę szczęśliwym dzieckiem. Wiem, jak to jest biegać po trawie, ranić sobie stopy od świeżo ściętych połaci pól, budzić się z pianem koguta. Pamiętam zapach mleka, miodu, ciepłych bułek, które robiła mama. Skakanie po kałużach i ślady komarów na ciele. Niekończące się zabawy z inny dzieciakami, pod starą jabłonią.
Nie pamiętam za to karate, lekcji śpiewu i medytacji mindfulness.
Czy naprawdę uwierzyliśmy na jakimś etapie naszej ewolucji, iż kilkuletnie dzieci potrzebują uczyć się medytować, by odnaleźć spokój i równowagę? Czy nie jest najbardziej pierwotną i naturalną medytacją kołysanie się na huśtawce i patrzenie w niebo? Zasypianie w ramionach kochającej matki. Patrzenie w gwiazdy. Zanurzanie stóp w chłodnej wodzie jeziora.
W którym momencie naszego rozwoju uwierzyliśmy, iż musimy mieć wszystko i wprowadzać się permanentnie w stan "zajętości". Jakim paradoksem wreszcie jest tworzenie zajęć z uważności dla kilkulatków, które w rzeczywistości odbierają im kolejne godziny beztroskiej zabawy? Nauki poprzez własne doświadczanie świata, nudy.
Sami sobie to zrobiliśmy
Drżą nam ciała, doprowadzamy się na skraj wyczerpania nerwowego. Niemal wszyscy. Lista oczekujących na terapie w placówkach wydłuża się z dnia na dzień. Nie radzimy sobie ze stresem, ilością bodźców, zobowiązań. Toniemy w trudnych relacjach, brzydzimy się okrucieństwa tego świata, boimy się niepoczytalnych polityków. Żyjemy w permanentnym napięciu.
Zajęcia z mindfulness dla kilkuletnich dzieci nie są receptą na ten stan rzeczy. To kolejny produkt, którego twórcy, widząc, jak się męczymy, próbują nam sprzedać. Za kosmiczne stawki. Tylko w przedszkolu mojego dziecka, kwota sięga ponad dwustu złotych za miesiąc zajęć odbywających się raz w tygodniu. Czy tylko ja widzę, jak opłacalne jest wmówienie nam, iż nasze dzieci będą nieszczęśliwe, tak samo jak my?
Żadna medytacja nie zmieni tego, jak jest. Wierzę jednak, iż kilkuletnie dziecko, którym sama byłam, potrzebuje bardziej wspierającego otoczenia, domu, ciepłego posiłku i wysłuchania niż kolejnych zajęć w grafiku.
Potrzebuje kredek, którymi razem z rodzicem namaluje najpiękniejszą tęczę i słodkiej cynamonki, która obklei mu paluszki. Potrzebuje postać chwilę w deszczu i poczuć wiatr na policzkach. Zobaczyć morze i przebiec z rodzicem po piaszczystej plaży. To jest jego medytacja. To jest życie, które mamy szansę pokazać.
Wkurza mnie świat, w którym zamiast sięgać do źródła naszych problemów i likwidować ich, zmniejszać ilość bodźców, redukować lęki, nie wypełniać kalendarzy, sięgamy do portfeli.
Udajemy, iż naszą sprawczością jest zakup kolejnego modnego ruchu, zajęć, stroju, czegokolwiek. Nie tędy droga.