

Z perspektywy pacjenta trudno dostrzec, jak długa i zawiła jest droga, zanim nowy wyrób medyczny trafi do szpitala czy gabinetu. Rozmowa z Arkadiuszem Grądkowskim, prezesem Izby POLMED „Od kilku tygodni do kilku lat. Zanim wyroby medyczne trafią na rynek” przypomina, iż między pomysłem a realnym zastosowaniem konkretnego wyrobu medycznego stoi cały system certyfikatów, testów, audytów oraz zezwoleń – rozciągnięty w czasie, kosztowny, często nieprzewidywalny.
Za każdym z tych etapów kryje się coś więcej niż tylko biurokracja: czas, w którym pacjent czeka. Na nową protezę, inhalator, pompę insulinową. W świecie, który coraz szybciej wymyśla rozwiązania, system dopiero uczy się za tym nadążać. I może właśnie w tym tkwi paradoks współczesnej medycyny: technologia potrafi zdziałać cuda, ale zanim z tych cudów skorzystamy, musimy uzbroić się w cierpliwość.
Procedury oczywiście są potrzebne, ponieważ to one oddzielają rzetelne rozwiązania od przypadkowych. Gdy jednak proces certyfikacji trwa dłużej niż rozwój technologii, powstaje luka, w której dobre pomysły mogą zginąć – a ich twórcy się zniechęcić. Być może największym wyzwaniem nie jest więc dziś samo tworzenie innowacji, ale opracowanie systemu, który nie zatrzyma ich twórców w miejscu. Każdy miesiąc zwłoki oznacza, iż coś, co dziś mogłoby realnie pomóc pacjentom, jutro może być już tylko ciekawostką. W tym sensie biurokracja staje się nie tylko administracyjną barierą, ale też filtrem, przez który przeciekają idee zbyt delikatne, aby przetrwać w urzędowym tempie. Oczywiście – bezpieczeństwo musi być priorytetem. Ale może bezpieczeństwo to nie tylko pieczątki i podpisy, ale także zdolność szybkiego reagowania na tempo zmian? jeżeli technologia rozwija się szybciej niż system, to prędzej czy później ten system stanie się hamulcem. A wtedy innowacja zamiast trafić do człowieka, utknie w stercie dokumentacji – czyli tam, gdzie nie jest nikomu potrzebna.
Ewa Podsiadły-Natorska