Poszkodowany to pracownik PKP PLK, co potwierdził portalowi Nadmorski24.pl rzecznik spółki. Natychmiast po zdarzeniu wezwano pogotowie, które ostatecznie uratowało życie 20-latkowi. Ratownicy zwrócili jednak uwagę na jeden problem — nikt ze świadków wydarzenia nie próbował udzielić nieprzytomnemu mężczyźnie pierwszej pomocy. „Obecni na miejscu świadkowie nie podjęli resuscytacji” — czytamy w facebookowym wpisie Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdyni.
Świadkowie nie udzielili pomocy 20-latkowi
„Nieszczęśliwie u mężczyzny doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Po wdrożeniu na miejscu zdarzenia medycznych czynności ratunkowych udało się uzyskać powrót spontanicznego krążenia po około 6 minutach resuscytacji. Pacjenta w stanie ciężkim przekazano zespołowi G01 048, który przetransportował go do szpitala UCK w Gdańsku” — napisali ratownicy w mediach społecznościowych.
Informacja o bierności świadków zdarzenia wywołała dyskusję w sieci. Niektórzy internauci pisali o „znieczulicy” i o konieczności przeprowadzania szkoleń z udzielania pierwszej pomocy w miejscu pracy, inni o tym, iż będąc „w szoku” po wypadku trudno czasem podjąć adekwatną decyzję.
Gdyńskie pogotowie zwróciło uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz — sposób zgłoszenia zdarzenia przez świadków. Okazało się, iż ktoś zadzwonił nie na numer alarmowy 112, tylko na centralę PKP. „To duży błąd, kiedy bliscy, świadkowie zdarzenia robią głuchy telefon, czyli przekazują informację przez kilka osób, i finalnie na nr alarmowy dzwoni osoba nieobecna na miejscu zdarzenia. W taki sposób nie jest możliwe egzekwowanie udzielania pomocy” — podkreślił autor wpisu.