- Od 3 stycznia pojawiło się tzw. 600 plus, co oznacza choćby 600 zł rocznie na leczenie zębów
- W całej Polsce jest zaledwie 40 placówek ze stomatologiczną pomocą doraźną. Z tego trzy znajdują się w Warszawie, a kolejne dwie w Łodzi. Statystycznie więc na jedną placówkę przypada ok. 1 mln Polek i Polaków
- Nawet tak duże miasta jak Gdańsk, Wrocław czy Białystok mają tylko jedno pogotowie stomatologiczne. Małe miejscowości i wsie pozostają w sytuacji dramatycznej
- Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Jeśli chodzi o świadczenia zdrowotne związane z leczeniem zębów, rok 2024 był rekordowy. Z puli 156,8 mld zł NFZ dorzucił na nie ok. 3,3 mld zł. To zmieniło stawkę roczną na leczenie zgryzu u jednego pacjenta, z dotychczasowych 55 zł na 88 zł. Podwyżka wywoływała u zorientowanych pusty śmiech – koszt najtańszej plomby wynosi ok. 100 zł.
Rząd szpanuje kasą
Dotychczasowa sytuacja była tak fatalna, iż w ramach NFZ głównie wyrywało się zęby. Żaden inny zabieg nie opłacał się ani gabinetom stomatologicznym, ani pacjentom. Niektórzy stomatolodzy twierdzili wręcz, iż leczenie w ramach NFZ przy tak marnej jakości materiałów jest niezgodne z przysięgą Hipokratesa.
W 2025 r. padł kolejny rekord zębnych wydatków. Według portalu Infor.pl od 3 stycznia pojawiło się tzw. 600+, co oznacza choćby 600 zł rocznie na leczenie zębów. Rekordowy jest też budżet. Według planu finansowego na 2025 r. na leczenie stomatologiczne Narodowy Fundusz Zdrowia ma przeznaczyć prawie 4 mld zł. I chociaż brzmi to imponująco w kontekście poprzednich lat i kwot niestarczających na porządną plombę, nie jest tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Zacznijmy od tego, iż według prognoz agencji badań rynku PMR Market Experts w 2024 r., wartość rynku usług stomatologicznych osiągnęła ok. 16 mld zł.
4 mld zł z Ministerstwa Zdrowia są więc jak kropla w morzu. W kolejnym badaniu PMR Market Experts prognozuje, iż rynek usług dentystycznych w latach 2024-2029 będzie rósł średniorocznie o jakieś 9 proc.
Koszyk świadczeń stomatologicznych w ramach NFZ zmienił się. Nowych świadczeń jest wiele. Można tu wymienić m.in.: pantomogram dla pacjentów leczonych endodontycznie i protetycznie, świadczenia dla dzieci „niewspółpracujących”, które będą poddawane znieczuleniu ogólnemu, nowe zasady odbywania wizyt adaptacyjnych przez najmłodszych. Będą też protezy overdenture oparte na korzeniach i rozszerzone procedury w przypadku zwichniętych zębów. Większość nowych pozycji dotyczy pomocy dla najmłodszych. Mamy wiele procedur i wielkie pieniądze, które mają być przeznaczane na leczenie.
Ostatecznie dużo to nie zmieni, organizacja pomocy dentystycznej w ramach NFZ pozostaje bowiem taka sama jak dotychczas. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na pewien szczegół retoryczny. Decydenci chwalą się poszerzeniem zakresu świadczeń, co ma pozwolić, tu podkreślmy, „zaoszczędzić” pacjentom pieniądze. Takie sformułowanie uwierzytelnia tylko fakt, iż nasze społeczeństwo od dawna przyzwyczajone jest do sprywatyzowanej opieki stomatologicznej. Rządzący potwierdzają jedynie, iż doskonale znają obecny stan rzeczy.
Nie ma w Polsce publicznego dbania o zgryz. Państwowo można co najwyżej ograniczyć część kosztów związanych z leczeniem uzębienia. Dodatkowo przez cały zeszły rok konsekwentnie z miesiąca na miesiąc rosły ceny usług stomatologicznych. We wrześniu 2024 r. portal Infodent informował, iż dynamika wzrostu cen wyniosła 8,6 proc. rok do roku. Powiększenie zębnego budżetu przez NFZ jest więc niczym innym jak odpowiedzią na zmiany zachodzące na rynku usług stomatologicznych, z zachowaniem lekkiej górki.
Minister Izabela Leszczyna
Gruby portfel w pustym sklepie
Dlaczego 600 zł dorzucone do leczenia zębów kilka wniesie? Powody są przynajmniej dwa. Po pierwsze, chodzi o niewystarczającą liczbę placówek stomatologicznych współpracujących z NFZ. W 2023 r. działało zaledwie 5,6 tys. gabinetów dentystycznych z refundowanymi zabiegami. Na dodatek mówimy tutaj głównie o większych miastach. Zupełnie inną liczbę podaje Główny Urząd Statystyczny – 2,8 tys. gabinetów.
Dysproporcja między danymi wynika z tego, iż GUS opiera się na sprawozdaniach placówek, które pracują wyłącznie dla NFZ. Ministerstwo kierowane przez Izabelę Leszczynę chwali się tymczasem, iż o ile pacjent zgłosi się do dentysty (pracującego oczywiście w ramach funduszu) z bólem, powinien otrzymać pomoc tego samego dnia.
Przyglądaliśmy się już na naszych łamach, jak wygląda to w praktyce. Jedna z rozmówczyń, 33-letnia Amelia, malarka z Warszawy, cztery razy była odsyłana z bólem zęba na pogotowie stomatologiczne. Wszystko dlatego, iż stomatolog współpracujący z NFZ, do którego się zgłaszała, miał tak potężną kolejkę, iż nie było gdzie wcisnąć choćby szpilki. jeżeli chodzi zaś o pomoc doraźną i nocne dyżury, to w tekście „Gminy przyjmą zęby” (nr 16/2024) obliczyliśmy na podstawie informacji ze strony Pacjent.gov.pl, iż w całej Polsce jest zaledwie 40 placówek ze stomatologiczną pomocą doraźną. Z tego trzy znajdują się w Warszawie, a kolejne dwie w Łodzi. Statystycznie więc na jedną placówkę przypada ok. 1 mln Polek i Polaków. Nawet tak duże miasta jak Gdańsk, Wrocław czy Białystok mają tylko jedno pogotowie stomatologiczne. Małe miejscowości i wsie pozostają w sytuacji dramatycznej.
Z treści interpelacji poselskiej Krzysztofa Mulawy dotyczącej dyżurów stomatologicznych wynika, iż od 2017 r., szczególnie w okolicach Ełku, nie funkcjonuje żadna stomatologiczna pomoc nocna czy świąteczna. Według NFZ najbliższe miasta, w których mieszkańcy tych terenów mogą znaleźć ratunek, to Olsztyn i Białystok, czyli odpowiednio 150 km i 100 km jazdy z samego Ełku. Podobnie jest w innych rejonach Polski.
Powiększenie koszyka świadczeń może ten stan tylko pogorszyć. W końcu wystarczy znaleźć gabinet dentystyczny współpracujący z NFZ i domagać się należnych każdemu opłacającemu składki ZUS leczenia stomatologicznego, m.in. trzech przeglądów uzębienia rocznie. Realny zakres usług gwałtownie jednak się wyczerpuje. Można powiedzieć, iż Ministerstwo Zdrowia zrobiło wiele hałasu o nic.
W rozporządzeniu czytamy, iż pacjentowi przysługuje leczenie endodontyczne (tzw. kanałowe) zęba z wypełnieniem jednego kanału ze zgorzelą miazgi. Świadczenie to u dzieci i młodzieży do ukończenia 18. roku życia oraz kobiet w ciąży i w okresie połogu jest udzielane w całym uzębieniu. Zabawa zaczyna się u osób powyżej 18. roku życia, bo tutaj jest tak, jak do tej pory. Świadczenie jest udzielane z wyłączeniem zębów przedtrzonowych i trzonowych. Usługa nie obejmuje opracowania i odbudowy ubytku korony zęba. Co to oznacza w praktyce? Pisaliśmy o tym w zeszłym roku (nr 16/2024). Według specjalistów leczenia kanałowego wymagają najczęściej zęby trzonowe i przedtrzonowe. Świadczenia obejmują więc nie te zęby, które trzeba. Gorzej jest z leczeniem kanałowym, w którym trzeba dwóch, trzech lub czterech wypełnień. To usługa, na którą nie łapie się nikt powyżej 18. roku życia, a także matki w ciąży lub po połogu.
Leszczyna rzuciła też kasą na białe plomby. Problem polega na tym, iż chodzi tu tylko o zęby od jedynki do trójki. Od czwórki przez cały czas używa się materiałów gorszej jakości. Warto może zadać sobie w ogóle pytanie, jak często słyszeliśmy o plombach w trzech pierwszych zębach. Nie ma też co chwalić NFZ za zaprzestanie używania amalgamatów do wypełnień. Wycofano się z tego materiału tylko i wyłącznie dlatego, iż wyparł go inny produkt. przez cały czas używa się więc najtańszego wypełnienia, ale to przynajmniej nie jest toksyczne.
W gabinetach bez zmian
Wielkie zmiany, o których pisały media, również są zasłoną dymną, którą Ministerstwo Zdrowia roztacza nad brakiem logicznych działań. Część świadczeń w nowym rozporządzeniu obowiązywała już wcześniej, np. leczenie ortodontyczne do ukończenia 12. roku życia czy leczenie kanałowe od jedynki do trójki. Ktoś przepisał do rozporządzenia część procedur, które już były na stole, zamiast zawrzeć to w formułce: „dodajemy takie a takie nowości z zachowaniem poprzednich świadczeń”. To sprytna zagrywka PR-owa pod mediaworkerów, którzy bez większej refleksji przepisują otrzymane materiały prasowe.
Tym sposobem koszyk świadczeń stomatologicznych sztucznie spuchł i zrobiło się wielkie halo. Zakres świadczeń oczywiście się powiększył, ale nie na tyle, na ile mogłoby początkowo się wydawać. Nie zmieniła się za to rzecz, o której specjaliści i pacjenci mówią od lat. A to kwestia fundamentalna, jeżeli chcemy debatować o realnej zmianie w opiece stomatologicznej w ramach NFZ. Jeżeli korzystamy z usług dentysty, który ma kontrakt z funduszem i decydujemy się na świadczenia refundowane, przez cały czas nie ma możliwości dopłacania do standardu wyższego, niż oferuje NFZ. Tym sposobem nie można dopłacić za znieczulenie przy wyrywaniu zęba. Trzeba zatem albo wybrać standard oferowany przez NFZ, albo przy danym świadczeniu z niego zrezygnować i płacić z własnej kieszeni.
W zeszłym roku problem z opieką stomatologiczną rozpoznały również niektóre gminy, które próbowały dołożyć pieniędzy gabinetom działającym na podstawie umowy z NFZ. Paweł Barucha, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej i szef Komisji Stomatologicznej NRL mówił, iż problemem jest brak środków na pracę stomatologów: „W Poznaniu miasto dofinansowywało dyżury i chętni do pracy w nocy i święta się znaleźli. Koszty są wyższe niż w dzień. (…) Nikt też nie przyjdzie do pracy w niedzielę lub nocą, jeżeli mu się to nie opłaci. Trzeba więc zapłacić wyższą stawkę, bo i praca jest specyficzna. W nocy zjawiają się pacjenci z największymi problemami, którzy od dłuższego czasu odkładali leczenie”.
Gminą, której udało się zrealizować dopłaty do programów stomatologicznych, był Kleszczów. Pomoc dentystyczną pacjenci dostawali tam w aż czterech gabinetach, i to na poziomie usług ponadpodstawowych, czyli spoza koszyka NFZ. Niestety, okazało się, iż decydentom z Kleszczowa nie udało się przetrzeć szlaku dla innych. Każdy program musi być pozytywnie zaopiniowany przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji.
W gminie Gostycyn podobny program do tego z Kleszczowa został zaopiniowany negatywnie. Powodem było wskazanie przez wnioskodawcę interwencji znajdujących się w wykazie świadczeń ogólnostomatologicznych. AOTMiT obawiała się, iż istniało ryzyko podwójnego finansowania – możliwość powielania u danego pacjenta świadczeń finansowanych ze środków Narodowego Funduszu Zdrowia.
Tym sposobem NFZ monopolizuje usługi, których i tak nie jest w stanie dostarczyć. Problem dziurawej ochrony zdrowia zasypuje się zaś działaniami typowo PR-owymi. To tak, jakby zamiast remontu silnika w maluchu przemalować go pędzlem na złoto i liczyć, iż dzięki temu zamieni się mercedesa. Szkoda, iż kolejna ekipa w Ministerstwie Zdrowia w taki sposób traktuje uzębienie Polek i Polaków.