Żyjemy w świecie, gdzie trzeba było ustanowić święto, by ludzie pamiętali, iż można i tak.
20 marca przypada Międzynarodowy Dzień Szczęścia. Ustanowiło go Zgromadzenie Ogólne ONZ.
Na pomysł, by go uchwalić, wpadli dyplomaci Królestwa Bhutanu, którzy ze szczęściem byli, zdaje się, bardziej obeznani niż reszta zgromadzenia. Reprezentowali bowiem kraj, w którym od 1972 roku szczęście jest istotnym wskaźnikiem służącym do oceny jakości życia. Wskaźnik ten ogarnia temat bardziej całościowo niż znany i stosowany powszechnie wskaźnik PKB, który to jest wskaźnikiem stricte ekonomicznym. Tylko i li.
Podejście bhutańskiego władcy (Bhutan jest dziedziczną monarchią konstytucyjną), który zaproponował, by w jego kraju za miernik rozwoju państwa przyjąć „szczęście narodowe brutto” nie tylko dziwi ale i wzbudza jakąś taką nieutuloną tęsknotę… Bhutan, wg różnych rankingów jest najszczęśliwszym krajem Azji. Oznacza to w praktyce, iż system się sprawdził, a i o wszelkie malwersacje i nadużycia tu trudno. Jaka szkoda, iż pędzący zachodni świat nie zaciąga tego typu wzorców.
Pracujemy dużo i wciąż, by osiągnąć szczęście. Praca pochłania nas na tyle, iż w zasadzie zapominamy, co było i co jest jej celem, adekwatnie czyniąc nim – samą pracę. Pracujemy w tygodniu, zabieramy pracę do domu na weekendy i choćby na urlopie jesteśmy pod telefonem. Czasem chorujemy, czasem choćby bardzo, ale gdy nie aż tak, iż leżymy plackiem ledwo żywi, to i tak kombinujemy, jak wrócić do kieratu.
Soczewką tego, do czego zmierza nasz własny świat jest dziś Japonia. Nazywana czasami Krajem nie tyle Kwitnącej Wiśni, co krajem ludzi nieszczęśliwych. Nie bez przyczyny. To w Japonii właśnie znajduje się najsławniejszy las samobójców, któremu pod względem ponurej sławy ustępuje tylko amerykański most Golden Gate.
Ogromna część społeczeństwa cierpi na depresję, która nie omija również nastolatków.
Z powodu narzuconych sztywnych norm i kultu pracy, Japończyków nazywa się także najbardziej samotnymi ludźmi na świecie. Japończycy są nieszczęśliwi, ale są też bardzo zmęczeni psychicznie. Główny problem stanowi praca w zdecydowanie większym wymiarze godzin niż w Polsce – i tu paradoks – pracownik nie wyjdzie z pracy dopóki szef nie opuści budynku, a ten siedzi do późna, bo nie chce dawać złego przykładu pracownikom. I tak się kręci ta karuzela obłędu i wysiąść się z niej nie da…. Do kompletu nieszczęść dochodzi wypalenie zawodowe i zbyt duże wymagania, jakie sobie samym stawiają Japończycy (tak, w większości ten problem dotyczy mężczyzn). To w Japonii stworzono nazwę „karoshi” – czyli „śmierć z przepracowania” i bynajmniej nie w poczuciu szczęśliwości.
To w Japonii dozwolone są drzemki w każdym miejscu, dlatego, gdy zmierzając do tokijskiego metra zauważycie schludnie ubraną kobietę, która przycupnęła na schodkach, by uciąć sobie drzemkę – nie budźcie jej. Może to ten moment, w którym umysł choć na chwilę doznaje szczęścia? Kto wie…
Przebodźcowani, przepracowani i przemęczeni, czekamy do weekendu, do świąt, do urlopu… Do tych stosunkowo krótkich chwil, w których „na czas” usiłujemy odpocząć i skumulować w głowie poczucie wolności, spokoju i tego, iż wreszcie się wyspaliśmy. Zachować w niej, na gorsze chwile, wspomnienie błogiego relaksu o smaku soku pomarańczowego, czy golonki, jak kto woli, uśmiechu i tego, iż w tej chwili, nic nie musimy. Najczęściej przez pierwsze dni wolnego, przez cały czas jesteśmy myślami w pracy, potem i owszem mamy krótką chwilę zapomnienia i prawdziwego relaksu, by ostatnie kilka dni spędzić na rozmyślaniu, do jak wielkiego bałaganu wrócimy, po tych szalonych 7-10 dniach wolnego i jak gwałtownie będziemy tak wyczerpani, iż zaczniemy znów marzyć o urlopie, bo po całej skumulowanej energii nie będzie już śladu…
Co robić, by odwrócić ten trend biegania w kółko? Japończycy stawiają na terapię lasem, zielenią i ciszą… Bez nadmiaru bodźców, esemesów od szefa, natrętnych myśli o kredycie… Sztuka czerpania z mocy przyrody zyskuje coraz więcej zwolenników, a jej skuteczność coraz odważniej potwierdzają naukowcy. W specjalnych ośrodkach terapii przyrodą, ludzie na nowo uczą się żyć wolniej. Uczą się też tego, iż mają prawo do szczęścia. Próbują na nowo zrozumieć, iż praca to uzupełnienie życia a nie odwrotnie. Dziś takie ośrodki powstają w wielu krajach. Temat braku szczęścia to już epidemia. Zielonymi ośrodkami terapeutycznymi walczą z nią m.in. Francja, Kanada, Litwa i Stany Zjednoczone.
Może czas się zatrzymać i zastanowić, w którą stronę my sami zmierzamy. Czy bliżej nam mentalnie do mieszkańców Bhutanu, czy raczej do Japończyków? Może dziś, w Międzynarodowym Dniu Szczęścia choć spróbujmy odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Jesteśmy nieszczęśliwi, w większości i nie ma tu wyjątków. Problem dotyka dorosłych i dzieci, kobiet i mężczyzn, młodych i starszych, zdrowych i chorych.
Dobija nas długa zima, często status społeczny, kredyt, drożyzna, wojna u granic, troska o dziecko, które wyraźnie coś martwi ale nie mamy szans się nad tym pochylić, bo trzeba pracować – na korepetycje, chleb. leki lub/ i spłatę kredytu. Dobija nas brak zrozumienia otoczenia, wykluczenie społeczne z powodu poglądów czy preferencji. Dobija i czyni nieszczęśliwym choroba własna lub kogoś bliskiego oraz jej skutki, w postaci choćby stomii.
Z badań Fundacji wynika iż 87% stomików nie akceptuje swojego stanu.
87%…
Do setki zostało 13% ludzi akceptujących swój stan. Akceptujących ale – czy to oznacza, iż także szczęśliwych?… Tego nie wiem.
Czy można natomiast uznać, iż te 87% ludzi bez samoakceptacji to ludzie nieszczęśliwi? Śmiem przypuszczać, iż jak najbardziej. Pozostaje pytanie, dlaczego taki stan dotyka tylu wspaniałych, dzielnych osób? Osób, które często mierzą się z decyzjami, jakich nie umieliby udźwignąć ludzie zdrowi.
Kto zawiódł i co zawiodło? Kto ponosi odpowiedzialność za to, iż stomicy czują się często wykluczeni?
– Stomia? Taak, kojarzę, oczywiście. Sąsiad ma. Nie mam z tym problemu ale nie chciałbym, żeby taki człowiek pracował w kuchni restauracji w której często jadam z rodziną.
– Stomiczka? Oczywiście. Każdy ma prawo żyć, ale nie życzę sobie takich sytuacji, iż ona i my razem – na publicznym, basenie. Przecież widzą to dzieci, no trochę wstydu wypada mieć, no rozumie to pani chyba?…..
– jak dobrze, iż Kubuś wrócił do szkoły, ale wie Pani ta stomia… Trochę się dowiadywałam, to jest jednak problem. Musimy uważać. Najlepiej żeby siedział sam, żeby nie uczestniczył w lekcjach wf. No i jeszcze wycieczka…Bezpieczniej będzie jak nie pojedzie. Po co ryzykować? Poinformowałam już rodziców reszty dzieci. Większość się ze mną zgadza… Rozumie to pani, prawda?
Hmmmm… Nie rozumiem… Nie chcę i choćby nie próbuję. Bo zrozumieć się nie da i nie powinno. Po prostu.
Ludzie uważają, iż inni są nieszczęśliwi, dlatego, iż są. Bo tak już mają, bo lubią, bo zasługują. Rzadko kto uważa, iż to my sami często przyczyniamy się do tego, iż innym gaśnie światło. Bezrefleksyjnymi komentarzami, powielaniem stereotypów, brakiem empatii i takiej zwykłej, ludzkiej, uprzejmej cierpliwości…
Robimy to innym i robimy to sami sobie.
Zdrowi – bywają nieszczęśliwi bo nie mają na nic czasu… Dużo pracują. Dużo za dużo. Mijają się z bliskimi w łazience, przed wyjściem do pracy, żyją głównie w samochodzie i w pracy, w domu tylko śpią.
Chorzy – bywają nieszczęśliwi bo przez chorobę nie mają czasu i szans na normalność. Życie spędzają w szpitalach, w przychodniach, na ratowaniu zdrowia, by kiedyś znów było dobrze… Czy cierpienie uszlachetnia? W żadnym wypadku. Czy uczy pokory? Jak najbardziej. Uczy pokory i marzeń, choć bez wsparcia innych, często jest zaledwie trudną lekcją o bliźnich.
Dzieci – bywają nieszczęśliwe z wielu powodów, także przez ogromne wewnętrznie zmęczenie. Usiłują sprostać oczekiwaniom rodziców i otoczenia, a to bywa często nadludzkim wręcz wysiłkiem, którego wątłe barki ich młodej psychiki zwyczajnie nie są w stanie udźwignąć.
We wszystkich tych trzech przykładach użyłam sformułowania „bywają nieszczęśliwi”, choć patrząc na galopujące statystyki depresji, samobójstw i braku akceptacji, nasi bliscy „są” nieszczęśliwi, i jedynie „bywają” zadowoleni z życia… Podobnie jak my sami.
Na świecie żyje prawie 8 miliardów ludzi. 350 milionów ma depresję. Taką ilość podają statystyki. Ile osób nie zostało w nie wliczonych? Wiele więcej, niż się nam wydaje…
Patrząc na te cyfry z całą pewnością przyznać można, iż ponosimy porażkę. To Bhutańczycy mieli rację, zwracając się ku przyrodzie, spokojowi i szczęściu i próbując ten styl życia zaszczepić reszcie świata ukazując, iż szczęśliwym można po prostu być a nie okazjonalnie bywać.
Spróbujmy działać, póki się da… Trudniej będzie o tyle, iż my ludzie, pędzimy w swoim życiu w dół, jakbyśmy brali udział w katastrofie lotniczej, siedząc w samolocie, który ani chybi się zderzy z ziemią, jeżeli w porę nie ruszą w nim znów silniki podnoszące maszynę… Co zrobić, gdy chaos, panika i brak nadziei? Nie poddawać się, póki można…Najpierw załóż maskę tlenową sobie. Tylko sam zaopatrzony w szanse na przeżycie będziesz w stanie pomóc innym. jeżeli zaczniesz od innych, nie zadbawszy o siebie, nie uratujesz ani siebie ani nikogo więcej. To mechanizm działający nie tylko w zagrożeniu mogącym się zdarzyć kilka tysięcy metrów nad ziemią… Mówi się, iż depresja jest wtedy, gdy człowiek był za długo silny… Depresja to brak nadziei na szczęście, a w głowie osoby chorej, to także brak nadziei choćby na nadzieję.
Zatem, może by tak rzucić wszystko i ruszyć w zielone? Wszyscy mamy prawo do szczęścia, czemu zatem tak rzadko sobie na nie pozwalamy? Działajmy póki sił.
20 marca ziemia budzi się do życia po zimowym letargu. Słońce świeci coraz mocniej, zimowe cienie pierzchają… Może to dobry dzień, by jak radzą japońscy naukowcy skorzystać z dobrodziejstw planety, która hojnie dzieli się z nami swoimi dobrami, czy na to zasługujemy czy też nie?
Skwer za blokami, park w drodze z pracy, wyjście z psem do lasu. Kiedy, jak nie dziś – w dniu Szczęścia?… Może zadziała wiosenna magia i w tym dniu w wielu z nas coś pozytywnie drgnie, na dłużej?
Nie od razu Kraków zbudowano. Zastosujmy więc metodę małych kroków, żeby pod razu szoku nie było dużego. Mówiono już, iż będziemy drugą Irlandią, może drugą Japonią (choć po tym, co o Japonii dziś wiemy, to nie jestem pewna, czy jest się do czego spieszyć). Dlaczego więc nie być drugim Bhutanem?
Żyjemy w poczuciu, ciągłego wewnętrznego przymusu, który stał się niejako naszym życiowym credo. Mrocznym imperatywem.
Musimy pracować, bo kredyt nie maleje, a leki się same nie zapłacą, musimy zdać maturę, by dostać się na wymagające, wymarzone studia, żeby rodzice byli dumni, musimy spinać się, by udowadniać, iż dajemy radę, by nie wygryzł nas ktoś młodszy, szybszy i bieglejszy, musimy zapomnieć o wypoczynku, śnie i dobrej diecie… Musimy… Tylko, do czego nas to finalnie doprowadzi? Obawiam się, iż nie tam, gdzie chcielibyśmy w nagrodę po tak wielkim wysiłku. Widząc już, do czego zmierza świat, chociaż spróbujmy zrobić coś dla siebie, chociaż dziś.
Ja wiem, iż pracować trzeba, iż matura jest ważna, iż jak się zepniemy, to późnij będzie ok. I z tym absolutnie nie polemizuję. Najważniejsze, by w drodze do celu, celu nie zgubić… Kochani, to nie obciach być szczęśliwym. Spróbujmy chociaż, a nuż się nam spodoba i odpuścimy sobie samym choć trochę.
Izabela Janaczek marzec 2023