Dyrekcja idzie w zaparte. Lekarze źle wykonali zabieg, ale nie uważają tego za błąd

angora24.pl 5 miesięcy temu

W 2023 roku u mieszkanki województwa mazowieckiego wykryto złośliwy nowotwór narządu rodnego. Kobieta zgłosiła się do niepublicznego szpitala o najniższym stopniu referencyjności (są szpitale powiatowe, wojewódzkie lub specjalistyczne oraz kliniki i instytuty) w województwie mazowieckim. W połowie września 2023 roku przystąpiono do planowego zabiegu polegającego na radykalnym wycięciu narządów rodnych i okolicznych węzłów chłonnych. Przed operacją nie zacewnikowano obu moczowodów, co ma na celu łatwiejsze ich zlokalizowanie, które w okolicy zmienionej naciekiem nowotworowym szyjki macicy przebiegają w pobliżu narządu rodnego.

W trakcie operacji po otwarciu jamy brzusznej wycięto macicę, jajniki, jajowody, węzły chłonne, zamknięto jamę brzuszną na głucho, pozostawiając w okolicy naczyń biodrowych drenaż. Przebieg zabiegu w dokumentacji opisano jako niepowikłany i w piątej dobie, w stanie dobrym, wypisano pacjentkę do domu. Kilka dni później doszło do pogorszenia samopoczucia, okresowo podwyższonej temperatury, występowały również nawracające bóle okolicy lędźwiowej. Jednak lekarze uznali to za normalne następstwa przebytego zabiegu. Pod koniec września na podstawie badań obrazowych wykryto obecność torbielowatej zmiany, która otaczała odcinek moczowodu oraz zastój moczu w obrębie prawej nerki (badanie tomografii komputerowej tej okolicy wykonane przed zabiegiem nie wykazywało żadnych zmian tego miejsca).

To oznaczało, iż podczas operacji doszło do powstania niepożądanej przeszkody w odpływie moczu z prawej nerki, prawdopodobnie w wyniku podwiązania moczowodu lub jego zagięcia. Było to klasyczne – spowodowane przez lekarzy – uszkodzenie jatrogenne, które nie zostało rozpoznane podczas zabiegu. Pacjentce założono nefrostomię prawostronną (sztuczne połączenie nerki ze skórą, umożliwiające odprowadzenie moczu zalegającego w nerce), którą mimo upływu wielu miesięcy musi nosić do tej pory. Rozpoznano także uropatię zaporową (utrudniony odpływ moczu), związaną z uszkodzeniem moczowodu podczas operacji.

Konieczność wykonania dodatkowych zabiegów medycznych, życie z workiem na mocz, ryzyko przerzutów spowodowały u X długotrwały rozstrój zdrowia. Pacjentka, przygotowując się do procesu ze szpitalem, wystąpiła do dyrekcji o uznanie winy. W odpowiedzi dostała pismo od pełnomocnika szpitala, radcy prawnego, które sprowadza się do kilku punktów: – wspomniana uropatia zaporowa jest powiązana z operacją, jaką przeprowadzono, ale stanowi normalne powikłanie tego rodzaju zabiegu; – w tej chwili nie praktykuje się rutynowego cewnikowania moczowodów przed operacją; – wszelkich szpitalnych świadczeń medycznych udzielono prawidłowo; – karta DILO (karta diagnostyki i leczenia onkologicznego, której nie założono pacjentce – przyp. autora) nie ma wpływu na szybkość udzielania świadczenia z zakresu schorzeń nowotworowych; – oddział położniczo-ginekologiczny szpitala nie jest ośrodkiem referencyjnym leczenia w zakresie onkologii ginekologicznej, ale ma odpowiednio wyspecjalizowany personel oraz wieloletnie doświadczenie.

Fachowcy z prowincjonalnego szpitala

– Szpital przyznaje, iż doszło do uszkodzenia moczowodu, ale twierdzi, iż to normalne powikłanie w takich przypadkach – mówi dr Ryszard Frankowicz. Oczywiście to bzdura. Operacja dotyczyła tylko narządu rodnego. W żadnym wypadku nie obejmowała moczowodu, który stanowi narząd zupełnie innego układu. Przekroczenie zakresu pola operacyjnego świadczy o braku staranności i ostrożności zawodowej. Przekroczono też zakres zgody adekwatnej podpisanej przez pacjentkę. Podczas zabiegu nie zauważono uszkodzenia spowodowanego przez lekarza. Wypisano pacjentkę, gdyż, jak pisze prawnik szpitala, w wyniku obserwacji nie zauważono nic niepokojącego. Może i obserwowali kobietę podczas pobytu w tej placówce, ale robili to wadliwie, gdyż przez pięć dni nie uczynili nic. To nie była wyjątkowa operacja ze zmianami anatomicznymi. Wystarczyło zachować należytą staranność, a tego nie zrobiono.

Prawnik twierdzi, iż niewystawienie karty DILO nie miało żadnego znaczenia. Skoro jest taki obowiązek, to jednak miało. Szpital, w którym przeprowadzono zabieg, jest prywatną firmą. Jak twierdzi pełnomocnik, pracuje tam odpowiednio wyspecjalizowana grupa fachowców. Może to i prawda, jednak jest to szpital najniższego stopnia referencyjności, który nie jest w stanie zapewnić opieki pooperacyjnej, chemio- czy radioterapii. Podobno rocznie wykonuje się tam około 60 poważnych operacji onkologicznych. Ja na pewno nie poleciłbym nikomu, żeby poddał się tam operacji onkologicznej. To wszystko pokazuje, iż ten szpital nie powinien się zajmować takimi przypadkami, tylko kierować pacjentów do specjalistycznych placówek onkologicznych.

Ale widać, iż ważniejszy był zysk szpitala. X wystąpi o 800 tys. zł zadośćuczynienia. To niewielka kwota, zwłaszcza iż zachowanie szpitala wyczerpuje znamiona obojętnego zachowania sprawcy szkody. Wówczas sąd może podnieść kwotę roszczenia z uwagi na dodatkowe pokrzywdzenie poszkodowanego. Tak w prywatnych, jak publicznych szpitalach dyrektorzy idą w zaparte i choćby w oczywistych sprawach nie uznają winy szpitala. Robią tak, bo mogą. Sprawy dotyczące zdarzeń medycznych realizowane są w Polsce latami, czasem choćby po kilkanaście lat. Gdy zapadnie prawomocny wyrok, dyrektor prawdopodobnie będzie na emeryturze lub w innym szpitalu i nie będzie jego zmartwieniem, iż oprócz zasądzonej sumy trzeba też będzie zapłacić odsetki ustawowe za czas trwającego procesu.

Idź do oryginalnego materiału