"Dlaczego wciąż trzymam w dłoni ten cholerny telefon, kiedy moja córka mnie potrzebuje?"

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Lęk przed nieobecnością w mediach jest realny. Fot. Pixels.com/ Elifskies


– Nie ma mnie w tym pomieszczeniu, nie ma mojej uwagi, nie ma mnie dla mojej córki. A przecież ponad wszystko, chcę tutaj być. I jest dla mnie superważne i wzruszające, iż zrobiła dla mnie tę laurkę, więc dlaczego wciąż trzymam w dłoni ten cholerny telefon? – ta scena jest codziennością naszych czasów. Jestem pewna, iż gros matek na całym świecie zadaje sobie to pytanie. Można go odłożyć, a choćby trzeba, nim będzie za późno.


Mój układ nerwowy nie cierpi internetu


Definiuję siebie jako osobę wysoko wrażliwą. Być może jest to jeden z głównych powodów, dla których mój związek z telefonem, a adekwatnie z tym, co ma do zaoferowania sieć, jest chaotyczny. Nadmiar bodźców sprawia, iż mój układ nerwowy się przeciąża. Tak to po prostu działa u osób WWO w dużym skrócie, neurobiologia wyjaśnia to w sposób bardziej merytoryczny i szczegółowy.

Moja głowa kocha ciszę. Potrafię osiągnąć spokój tylko wtedy, kiedy jestem ciszą objęta. Ta cisza oznacza nie tylko brak dźwięków, ale również brak czynników rozpraszających. Sieć, a w szczególności wszelkie media społecznościowe są tego oczywistym zaprzeczeniem. To lunapark bodźców i czynników rozpraszających. Na mój cały system nerwowy działający jak trigger.

Wiem z doświadczenia, iż bardzo gwałtownie wyczerpuje mi się limit przy tak intensywnym stymulowaniu. Dlatego podjęłam w życiu kilka decyzji, a jedną z nich, najprostszą jest odkładanie telefonu. Szczególnie w czasie, który spędzam z moim dzieckiem.

Nauka obecności i osadzenia się w chwili


Ta nauka obecności i osadzenia się w chwili zajęła mi jakiś czas. Nie zawsze było łatwo, wirtualny świat ma niezwykłą zdolność do wciągania nas w swoją przestrzeń, ale udało się. Myślę, iż najważniejsze to podjąć decyzję i wsłuchać się tak naprawdę w sygnały, które nasze ciało nam daje, nieustannie. Nie u każdego granica wytrzymałości leży w tym samym miejscu. I to jest ok. Ważne, żeby wiedzieć, gdzie leży i jak jej nie przekraczać. Gdybyśmy potrafili rozpoznać w sobie tę jedną rzecz, moglibyśmy jako społeczność być mniej sfrustrowani.

Przestrzeń internetu potrafi rozsierdzić, powiedzmy to sobie wprost. Natłok bodźców, treści, często zwyczajnie głupich, a często takich, które próbują nam narzucić sposób życia. W jednym z ostatnich wywiadów Marcin Wicha mówił: "Co włączę radio, otworzę internet, to tam jacyś ludzie od świtu do zmroku pouczają. Mówią, co mam myśleć i robić"– i to jest dokładnie o tym, czemu mówię głośno „dość”.

Jest taka jedna scena z mojego doświadczenia macierzyńskiego, która za każdym razem boli mnie tak samo: jestem z dzieckiem, ona coś mówi, podaje mi do ręki laurkę, którą dla mnie zrobiła, opowiada o tym, co ważnego dziś się dla niej wydarzyło. A ja stoję z telefonem w dłoni, próbuję doczytać jakiś kolejny, bardzo istotny (sic!) post, przewijam Instagram i czuję, iż mnie nie ma. Nie ma mnie w tym pomieszczeniu, nie ma mojej uwagi, nie ma mnie dla mojej córki. A przecież ponad wszystko chcę tutaj być. I jest dla mnie superważne i wzruszające, iż zrobiła dla mnie tę laurkę, więc dlaczego wciąż trzymam w dłoni ten cholerny telefon?

Trzymam go, bo to jest nałóg. Bo jest to czasem obezwładniająca potrzeba dotarcia do jakiegoś końca tego Instagrama, który nie istnieje. Koniec nie istnieje, możemy bez końca scrollować te strony, zawsze pojawi się coś nowego. To jest ślepa uliczka. I bardzo potrzebowałam z niej zawrócić. Ta scena, którą opisałam powyżej, już się nie powtarza. Po prostu rzucam telefon i nie czuję nic. Żadnego żalu, iż coś mnie omija.

Istnieje już naukowe sformułowanie na ten rodzaj lęku przegapienia czegoś, np. w mediach społecznościowych, nazywa się FOMO i w wolnym tłumaczeniu oznacza dosłownie: Fear of Missing Out. Pierwszy raz użył go w roku 2013 prof. Andrew Przybylski. W pierwotnych badaniach wnioski były przytłaczające:

"Gdzie indziej chciałabym być?"


Zjawisko jest bezpośrednio i silnie skorelowane z korzystaniem z mediów społecznościowych. W dużym uproszczeniu: spędzamy zwyczajne południe w domu z rodziną i przeglądając posty znajomych i nieznajomych, żałujemy, iż omija nas impreza, wystawa, podróż, seans, spektakl, koncert. To proces powtarzalny, niedający się wygasić w żaden inny sposób niż wsparcie psychologiczne lub własna konsekwencja i stanowczość w powiedzeniu sobie „dosyć”. Instagram nie przestanie podsuwać nam myśli, iż ktoś właśnie przeżywa coś ekscytującego, a my utknęliśmy na kanapie z dzieckiem. Jedyne, co może nasze położenie „zmienić”, to odpowiedzenie sobie na pytanie: a gdzie indziej chciałabym być?

I kiedy postawimy granice, będziemy aktualizować na bieżąco nasze potrzeby, weryfikować nasze zasoby psychiczne, energetyczne – tylko wtedy będziemy w stanie czerpać z życia rzeczywistego i wirtualnego. Ani jedno, ani drugie nie będzie nam wtedy niczego zabierać.

Odłożenie telefonu jest łatwiejsze, niż może się wydawać. A korzyści z bycia tu i teraz są nieocenione. Cisza, spokój, uważność i oczy skierowane ku tym, którzy naprawdę i jako jedyni mają znaczenie: ludzie, którzy nas kochają i których my zdecydowaliśmy się kochać.

Idź do oryginalnego materiału