Dragon Age: Strażnik Zasłony to gra o budowaniu drużyny do walki ze starożytnymi elfimi bogami, jednak im więcej czasu spędzam w Thedas, tym bardziej zdaję sobie sprawę, iż wolałbym ścigać innego złoczyńcę. Elgar’nan i Ghilan’nain to dwaj członkowie starożytnego elfiego panteonu znanego jako Evanuris, którzy knują nic dobrego — niszczą wioski, mordują niewinnych i próbują przywrócić swoje starożytne imperium. Jednak uważam to za totalną drzemkę w porównaniu z prawdziwą nikczemną gwiazdą gry: Johanną Hezenkoss, złym liczem w toku i absolutną królową.
Powinienem chyba wyjaśnić, dlaczego nie martwię się o Evanuris, mimo iż reprezentują one bardzo realną i pilną apokalipsę. Z pewnością są rzeczy, które podobają mi się w projektowaniu ich postaci, a także fajne momenty związane z fabułą. Ghilan’nain wygląda świetnie; niezależnie od tego, czy jest niepokojąco gibką postacią, oślepioną zarazą i trzymającą zbyt dużą liczbę kończyn, czy też gigantyczną twarzą w chmurach, uwielbiam jej projekt. Podobały mi się też te przerażające momenty, kiedy Elgar’nan szepcze w umyśle głównego bohatera Rooka, obiecując niemożliwe prezenty.
Niestety te momenty zagłuszają dialogi duetu, które są dość banalne. Obaj wrzeszczą o utopieniu świata w zarazie, nieskończonej mocy, daremności każdego, kto próbuje z nimi walczyć, i ich nieśmiertelności. Dokładnie tego można się spodziewać po złoczyńcy, który niszczy świat, i po mniej więcej drugim spotkaniu poczułem się znudzony. Szczególnie Elgar’nan jest rozczarowaniem. Ghilan’nain może polegać na swoim genialnym projekcie wizualnym i armii potworów; Elgar’nan to po prostu duży facet w niepraktycznym kapeluszu.
Porównaj je z Johanną Hezenkoss, kobietą, która w porównaniu z nią wygląda wyjątkowo zwyczajnie. Nosi prosty strój żałobnego zegarka, parę gogli i praktyczną fryzurę. Gdyby nie upiorna latarnia u jej boku, można by ją wziąć za prostą asystentkę laboratoryjną. Emmrich, jeden z najlepszych towarzyszy gry, poprosi Cię o upolowanie Hezenkossa w jego imieniu. Zdobywa przewagę — dosłownie, ujawniając, iż Ręka Chwały drużyny to w rzeczywistości jej własny odcięty wyrostek — i wygania drużynę do Pustki.
To całkiem dobry początek jak na złoczyńcę, ale będzie coraz lepiej, gdy będziesz kontynuować historię Emmricha. W końcu dowiadujesz się, iż Hezenkoss urządza wielki, fantazyjny wieczór w swojej posiadłości złego nekromanty. Jest to oczywiście podejrzane, więc zespół wyrusza na dochodzenie i odkrywa, iż Hezenkoss zaprosił drobnych rywali, irytujących szlachciców i innych swoich wrogów, aby mogła poświęcić ich wszystkich i zamieszkać w ciele gigantycznego potwora ze złotym szkieletem. To jest jak Menuale dla nekromancji.
Ja na przykład doceniam cel, jakim jest poświęcenie grupy ludzi, których nie lubisz, abyś mógł wznieść się do nieśmiertelnej postaci gigantycznego szkieletu. Ona mi przypomina ten mem Spider-Mana, w którym bohater opowiada naukowcowi pterodaktylowi iż swoją technologią mógłby wyleczyć raka, na co człowiek-pterodaktyl, który tak się składa, iż jeździ na triceratopsie, odpowiada, iż nie chce leczyć raka, chce zamienić ludzi w dinozaury.
Hezenkoss i Elgar’nan oczywiście pragną władzy, ale jeden z nich podchodzi do tego znacznie bardziej teatralnie. Uwielbiam dobrego szalonego naukowca, a Hezenkoss wywiązuje się z tej roli ze śmiałością. Nie będę zdradzał zakończenia jej konfrontacji z Emmrichem, ale jest to jedno z Strażnik Zasłonynajmocniejsze momenty. Część mnie tęskni za alternatywną historią, w której Strażnik Zasłony miał znacznie mniejszy zakres i mniej pilne sprawy. Myślę, iż w tej hipotetycznej alternatywnej linii czasu Johanna Hezenkoss zasługuje na awans na głównego złoczyńcę. Zapomniałem już o Elgar’nanie i jego planach, ale Hezenkoss pozostanie w moim sercu — złoczyńca z ambicjami, celami i swobodą przeżuwania scenerii podczas chwili triumfu.