Październik
Tamtego dnia, tak naprawdę, to nie pamiętam, kiedy skończyłam pracę i jak wróciłam do domu. Nie wiem, jak w ogóle wtedy udało mi się rano wstać, po dwóch godzinach snu i iść tam, do ludzi, uśmiechać i rozmawiać z klientami…
Jeszcze wczoraj życie było trudne, w zasadzie bardzo trudne. Od wielu miesięcy żyję na raz wgranym demo, bez emocji, bez większych zmian w ustalonym grafiku: praca, dom, praca, lampka wina w samotności w sobotę. Lampka, bez dolewek, by do jednego problemu nie doszedł następny… Choć kusi, kusi i to bardzo, by wypić więcej i jakoś magicznie, tak po prostu, przestać istnieć, to resztki sił i ciepłych, dobrych myśli, jakie czasami dochodzą do głosu, protestująmi mi głośno w głowie. W domu czeka córka, nastolatka, grzeczna, miła, cicha…- Za cicha…- teraz widzę to bardzo wyraźnie, bogatsza o zdobytą niedawno wiedzę…
To był jeden z tych nielicznych ostatnio dni, gdy poczułam nagły przypływ energii. Może to dlatego, iż błysnęło słońce, po ciągnących się w nieskończoność dniach deszczu i zimna, a może po prostu te ostatnie, naprawdę trudne miesiące, były efektem obniżonego nastroju, który zdarza się przecież wszystkim i wcale nie mam depresji, co cały czas powtarza mi teściowa, z przekąsem mówiąc, iż to pewnie moda, bo teraz modnie jest coś mieć, no to ja mam – depresję…
Tak czy owak, znalazłam siły, by dostrzec, iż mieszkanie prosi się o trochę porządków. Na początku poczułam złość, – czemu Lenka nic z tym nie zrobiła, przecież widzi, iż jestem zajęta, iż praca pochłania mnie w stu procentach i po powrocie to już naprawdę nie mam na nic sił… No, może tylko na zaszycie się w kącie i gapienie w ścianę, pomyslałam nagle z lekkim poczuciem winy. Zaczęłam od starcia kurzów, odsunęłam kolejne książki z górnej półki i nagle na podłogę, u moich stóp coś upadło. Odruchowo spojrzałam na to, co wylądowało mi pod nogami i zamarłam… To był zeszyt z odręcznymi notatkami i szkicami. Upadł tak, iż widziałam, co znajdowało się w środku…
– Musiał leżeć za ksiażkami, pomyślałam zupełnie bez sensu, usiłując zebrać myśli, po tym, co w nim zobaczyłam…
Jak w transie przykucnęłam i odruchowo zaczęłam czytać to, co ukazało się moim oczom… JESTEM BEZNADZIEJNA, NIENAWIDZĘ SIĘ… TO WSZYSTKO NIE MA SENSU, JESTEM ZŁA… GŁUPIA… DLACZEGO NIKT MI NIE POMOŻE… MAM TEGO DOŚĆ… DŁUŻEJ TEGO NIE ZNIOSĘ…CHCĘ UMRZEĆ… UMRZEĆ…NIE BYĆ…CHCĘ, ŻEBY TATA WRÓCIŁ…TĘSKNIĘ…NIECH TO WSZYSTO SIĘ JUŻ SKOŃCZY… i wszędzie te szkice, piękne i przejmująco smutne: bezimienne twarze zalane łzami, płaczący anioł i czarna zgarbiona postać z twarzą schowaną w dłoniach…
Siedziałam w odrętwieniu niezdolna do żadnego gestu…Nie, nie czytałam dalej, zwłaszcza, iż wiedziałam, do kogo należy pamiętnik…W głowie tłukła mi się jedna myśl: – mój Boże, musiała go tam schować, moja mała Lenka, moja córeczka, taka cicha, taka grzeczna…taka samotna…
– Kamil, do cholery, dlaczego Cię tu nie ma, dlaczego musiałeś umrzeć? – wyłam w duchu.
Nagle wszystko nabrało sensu i ostrości…
Po Twojej śmierci zapadłam się w sobie, pozwoliłam sobie w końcu na rozpacz i żal, odsunęłam się od świata, od ludzi, od Lenki, ale nim to nastąpiło, walczyłam, walczyłam z całych sił…oboje walczyliśmy dla siebie nawzajem dla naszej Lenki…
Bałam się w nocy zasnąć, bałam się, iż nie usłyszę kiedy zadzwoni telefon ze szpitala, iż nie zdążę powiedzieć Ci wszystkich tych słów, na które, do cholery, mieliśmy mieć przecież całe życie …Po nie dającym odpoczynku śnie, rano, jadąc do szpitala modliłam się w duchu, by znów przywitał mnie Twój uśmiech, coraz słabszy, jednak przez cały czas pełen światła, kóre mnie napędzało. Wciąż żyłeś, już coraz mniej, ale jednak uparcie pilnowałeś, by ciągle, każdego ranka witać mnie tym swoim uśmiechem, który tak bardzo kochałam. Ja nie wiem, jak Ty to robiłeś…Choć rak wdzierał się do kolejnych organów niszcząc i demolując wszystko na swojej drodze, najpierw ciało, potem ducha a na końcu choćby nadzieję, Ty przez cały czas witałeś mnie uśmiechem…Aż wreszcie przyszedł dzień, w którym zdałam sobie sprawę, iż to był ostatni uśmiech, jakim mnie obdarowałeś… Odszedłeś cicho, cichuteńko trzymając mnie za rękę.. A ja siedzialam tak i siedziałam, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednej łzy. Cała ich rzeka przyszła później, wieczorem, gdy utuliłam w końcu Lenkę. Przepłakała pół nocy i w końcu zasnęła, cichuteńko łkając przez sen…Musiałam Cię tam zostawić, na pewno rozumiesz, Kochany, w domu czekała Lenka, musiałam do niej wrócić, musiałam jej powiedzieć, zanim sama rozpadłam się na kawałki…
Patrzyłam na rozpacz naszej córki, to nastolatka, jej także Twój rak coś zabrał, Zabrał jej dzieciństwo, beztroskę i spokojny sen… Walczyłeś, nie…My walczyliśmy całe długie 8 lat… A ona tą chorą codziennością żyła i oddychała…
Obiecałam sobie, iż będę silna, iż dam radę…Dla niej i dla Ciebie…
I byłam, słowo honoru, iż byłam silna. I na początku choćby to jakoś wyglądało. Po pierwszym odrętwienu zaczęłam działać, odrzuciłam własne potrzeby, nie pozwalałam sobie na słabość, teraz to wiem, ale wtedy liczyła się Lenka, chciałam być dla niej – za nas oboje, jakoś wynagrodzić jej te lata strachu o Ciebie i ciągłego smutku…
Pojechałyśmy choćby do Hiszpanii na dwa tygodnie w wakacje. Chodziłyśmy do kina i co środę na babską pizzę. W piątki wychodziła z koleżankami, potem jakoś przestała i zaczęła przesiadywać w pokoju. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi…
Z czasem sama zaczęłam odczuwać coraz większe zmęczenie, coraz mnie mnie cieszyło, coraz mniej planowałam, dzień stawał się podobny do dnia. Coraz częściej znajdowałam wymówkę, by nie iść na pizzę z Lenką, lub do kina…Nie udały się też ostatnie wakacje…Po prostu, jakoś tak samo wyszło…Zaczęłyśmy się z Lenką kłócić, totoalnie o głupoty… Kłóciłyśmy się albo milczałyśmy. Nie było jak dawniej, zwalałam to jednak na dorastanie, na bunt.. Gdybym wtedy przyjrzała się naszemu dziecku…Może bym zobaczyła coś niepokojącego…Może bym coś dojrzała, gdybym przyjrzała się samej sobie…
Ja jednak zapadałam się w sobie, zaczęłam zawalać terminy i ważne rzeczy w pracy. Nic nie cieszyło, chciałam jedynie spać, a potem to już w ogóle nie być….
Nieopacznie zwierzyłam się teściowej. – Chyba nie myślisz, iż masz depresję? Ty? Niemożliwe…
– A w sumie to dlaczego to takie niemożliwe, pomyślałam wtedy z niepokojem, jednocześnie wypierając tę myśl z głowy. Depresja? Ja? W życiu, ja mam córkę, ja muszę się zająć domem… Ja muszę być silna…
Kiedy tak siedziałam na podłodze, obok pamiętnika Lenki, po kolei wracały zdarzenia, sytuacje, słowa, takie niuanse, ale jak je teraz pozbierałam w całość, nabierały sensu i nazwy…
– Pani Urszulo, proszę wziąć jakiś urlop, zrelaksować się, trochę za dużo ostatnio tych błędów, może powinna Pani odpocząć?
– znów jesteś skwaszona? Ogarnij się, trzeci raz z rzędu nie masz czasu i sił na drinka.. Hello, to tylko drink, godzinka po pracy, żeby Ci nastrój poprawić, a Ty jak zwykle się krygujesz i zasłaniasz zmęczeniem.
– ale jak to ,,masz dość wszystkiego”? Czego „wszystkiego” masz niby „dość”? Kochana, życie przed Tobą, masz mieszkanie, dobrą pracę, Lenka to sama duma… Wyjdź do ludzi, idź na spacer, złap dystans. Zobaczysz, będzie lepiej, wszyscy miewają doły…
– o.k., Kamil odszedł, ale wiesz, trzeba żyć dalej…Jakoś to się poukłada, znajdziesz kogoś, młoda jesteś, no i masz dziecko, musisz żyć dla Lenki.
Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam udawać, stałam się mistrzynią uśmiechu, choć w środku czułam coraz większą pustkę. Pozornie wszystko wróciło do normy, znajomi i tak zwani przyjaciele w końcu odetchnęli, teściowa odpuściła przytyki o moim niedotykalstwie, nie trzeba było znów mnie pocieszać. Życie biegło utartym torem, dom-praca-dom-praca… I tylko wieczorami pozwalałam sobie na zdjęcie maski.
Nie wiem ile czasu minęło, kiedy wreszcie wróciłam z dalekiej podróży wstecz, za oknem był już wtedy wieczór, to pamiętam dobrze…- Kamil, jak ja mam sobie z tym poradzić? Dlaczego Cię tu nie ma…Zawyłam po raz kolejny w duszy…Spojrzałam jeszcze raz na pamiętnik córki, wzięłam go do rąk, i schowałam tam, skąd wypadł…
Nie wiem, czy dam radę, Kochany, ale spróbuję…
Marzec…
Nie miałam czasu pisać. Nie, to kłamstwo, nie chciałam pisać. Obiecalam sobie, iż zajrzę tu, dopiero, kiedy cokolwiek ulegnie zmianie.. Obiecałam sobie, iż spróbuję żyć…Skupić się na naszej, mojej córeczce i na swojej własnej głowie.
Tak, mam depresję.Wreszcie nie wstydzę się sama przed soba do tego przyznać. Chodzę do terapeuty.
Lenka też…
Walczę z tym, by wciaż nie myśleć, iż to przeze mnie, iż zaniedbałam własne dziecko, iż kilka brakowało, bym i je straciła…To potworne brzemię…Terapeutka mówi, jednak, iż to nie ja, iż to okoliczności, iż za długo byłam silna, zaniedbując własną głowę i iż teraz muszę pogodzić się z tym, co się stało, w końcu to zaakceptować i sobie samej wybaczyć…
Staram się bardzo, choć to wyboista droga.
Depresja jest jak rak, tylko, iż ona toczy umysł, infekuje myśli, zatruwa euforia życia, odsuwając kolejne rzeczy łączące nas z normalnością, rzeczy, które kiedyś cieszyły. Odsuwa nas od ludzi, którzy byli kiedyś dla nas wszystkim i sprawia, iż wszysto traci sens, stając się jednym wielkim poczuciem winy. Bo przecież inni mają gorzej a się nie skarżą, dają radę…Przecież wystarczy chcieć i się da. Tak po prostu…
Przez takie myślenie o mało nie straciłam córki… Nasza Lenka…uśmiecham się na samą myśl o niej i cierpnę przypominając sobie, jak blisko było by…
Lenka też chodzi na terapię, widzę iż przynosi ona efekty. Coraz częściej wychodzi ze znajomymi, widzę w niej entuzjazm, robi nieśmiale plany. Nie zamyka się już w pokoju.
Nigdy jej nie powiedziałam, iż znalazłam pamiętnik… Po tamtym dniu zdałam sobie sprawę, iż potrzebuję pomocy, nie czekolady, nie drinka, nie spaceru po lesie, to wszystko przerobilam i nie zadziałało, na to było już za późno.
Zaczęłam szukać w sieci grup wsparcia, na jednej polecono mi Ilonę, terapeutkę, która potrafi zawrócić człowieka prawie z każdej drogi do nikąd… Zadzwoniłam…potem znalazłam równie kompetentną pomoc dla naszego dziecka… Resztę już wiesz…
Znów z sobą romawiamy. Rozmawiamy, Kamil, nie tylko mówimy do siebie…
Po prawie dwóch latach, odkąd Cię nie ma, byłyśmy gotowe na prawdziwe przeżycie żałoby i straty, pozwalając sobie na słabość i łzy i gorsze dni…Bez udawania i prężenia muskułów. Pożegnałyśmy Cię i teraz już spokojnie, szczerze rozmawiamy…Dużo rozmawiamy, także o Tobie, choć to przez cały czas bardzo bolesny temat..Robimy plany. Chcemy iść naprzód, choć już bez Ciebie fizycznie, to zawsze z Tobą w głębi serca…
Ja wiem, iż to wszystko jest kruche, iż niewile trzeba, by znów stracić z oczu światło, wystarczy przedłużająca się chwila nieuwagi, bagatelizowanie lub choćby niedostrzeganie pierwszych objawów u siebie lub Lenki… Teraz to wiem, Kamil i zrobię wszystko, by widzieć a nie tylko patrzyć i słuchać, a nie tylko słychać…
Trzymaj za nas kciuki, gdziekolwiek jesteś, Kochany.