Katarzyna po porodzie zaczęła zmagać się z nawracającymi stanami zapalnymi i powikłaniami proktologicznymi. W ciągu zaledwie kilku tygodni przyjęła aż siedem kuracji antybiotykowych, jednak zamiast poprawy, jej stan się pogarszał.
Kiedy symptomy nasiliły się, trafiła na Szpitalny Oddział Ratunkowy w warszawskim Szpitalu Południowym, gdzie gastroenterolog podejrzewał zakażenie bakterią Clostridium difficile — częstą konsekwencję długotrwałej antybiotykoterapii.
Mimo wysokiej gorączki, odwodnienia i osłabienia, została zakwalifikowana z niskim priorytetem. Personel miał jej zwracać uwagę, iż nie wolno leżeć na podłodze, choć kobieta nie była w stanie utrzymać pozycji siedzącej.
– Pan z triażu miał pretensje, iż leżę na podłodze. Czułam się tak źle, iż nie byłam w stanie wysiedzieć na krześle – opowiada Katarzyna w rozmowie z dziennikarką „Gazety Wyborczej”.
Wielka euforia na oddziale. Trzy Ukrainki urodziły dzieci po przekroczeniu granicy
Po kilkugodzinnym oczekiwaniu wykonano jej podstawowe badania, a lekarz orzekł, iż pacjentka cierpi na zapalenie pęcherza. Mimo iż kobieta informowała, iż niedawno leczyła to schorzenie silnymi antybiotykami, medyk najwyraźniej nie zapoznał się z jej dokumentacją.
Pomimo gorączki, odwodnienia i wyczerpania nie zaproponowano jej ani kroplówki, ani choćby podania wody. Po dziewięciu godzinach oczekiwania kobieta zdecydowała się sama wypisać ze szpitala.
– Powiedziałam, iż chcę się wypisać na żądanie. Lekarz odpowiedział: I bardzo dobrze, mówiłem już pani kilka godzin temu, żeby pani stąd wyszła – zdradza kobieta.
Wieczorem wróciła do domu, ale jej stan wciąż ulegał pogorszeniu. Następnego dnia gastroenterolog, dostrzegając ciężki stan pacjentki, natychmiast skierował ją do szpitala zakaźnego, gdzie potwierdzono zakażenie bakterią Clostridium difficile.
Jak relacjonuje, była odwodniona oraz cierpiała na hipoglikemię. Lekarze w szpitalu zakaźnym byli zdziwieni, iż Katarzyna dotarła na własnych nogach w tak poważnym stanie.
Kilkumiesięczne leczenie i psychiczne wyczerpanie
Pacjentka spędziła kilka dni w szpitalu, a sama terapia trwała tygodnie. Chociaż w tej chwili czuje się lepiej, to jednak nieprzyjemne doświadczenia pozostawiły trwały ślad w jej psychice i ciele.
– Całe to zamieszanie wokół mojej diagnozy, brak pomocy w stanie wycieńczenia czy choćby wskazania, dokąd mam się udać, pozostawiło mnie w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. To ogromne obciążenie dla kobiety w połogu, chorej, osłabionej i szukającej pilnej pomocy – mówi Katarzyna.
Kobieta złożyła oficjalną skargę do Szpitala Południowego, zarzucając personelowi brak empatii i należytej opieki. Szpital jednak odpowiada, iż pacjentka nie była w stanie nagłego zagrożenia życia, co tłumaczyło niską priorytetyzację jej przypadków.
W odpowiedzi czytamy:
„Personel medyczny dokłada wszelkich starań, aby udzielanie świadczeń wszystkim pacjentom odbywało się na wysokim poziomie i w możliwie najkrótszym czasie” – przekazano cytowanej przez „Wyborczą” redakcji.
Redakcja serwisu wysłała do szpitala szereg pytań dotyczących pominięcia nawadniania, braku zezwolenia na obecność osoby bliskiej oraz braku odpowiedniej diagnostyki. Do momentu publikacji nie otrzymano szczegółowych wyjaśnień.