Co można, a czego nie można zweryfikować na podstawie składu kosmetyku? To pytanie zadali sobie uczestnicy konferencji „KOSMETYKI 2025 – nowe horyzonty prawne, technologiczne i innowacje” na części szkoleniowej pt. „Deklaracja marketingowe a skład produktu kosmetycznego”. Prelegentką tej części była dr n. biol. Justyna Rewak-Soroczyńska, kosmetolog i mikrobiolog. Zwróciła ona szczególną uwagę na aspekty, których nie można ocenić na podstawie rodzaju deklaracji – a bywają wykorzystywane w przekazach reklamowych. Sprawdźmy, o czym etykieta kosmetyku (nigdy) nam nie powie…
Być albo nie być w kosmetyku – o czym to świadczy?
W reklamach nierzadko wykorzystuje się podkreślenie obecności bądź braku jakiegoś składnika w produkcie kosmetycznym. Weryfikacja tego wydaje się dosyć prosta – wystarczy spojrzeć na skład widniejący na opakowaniu. W rzeczywistości to może być za mało. Etykieta kosmetyku mówi nam, czy dany składnik jest obecny w formulacji wg INCI – międzynarodowego nazewnictwa składników kosmetycznych. Zwykle nie wiemy jednak, jakie jest jego dokładne stężenie – a to może być kluczowa informacja.
– Nie możemy określić, ile go jest, bo takiej informacji zwykle nie ma. Wyjątkowo pojawi się jakiś tam procent, to wtedy wiemy. Ale w większości przypadków nie jesteśmy w stanie określić. Jesteśmy w stanie oszacować, czy jest dużo czy mało, ale nic więcej – tłumaczyła Justyna Rewak-Soroczyńska.
Podobnie możemy skonfrontować brak jakiegoś składnika – sprawdzić, czy deklarowany brak jest zgodny z listą INCI. Jedną z popularnych deklaracji jest deklaracja „bez”, np. „bez silikonów”. Ale tu czyha pułapka. Skład produktu na etykiecie nie uwzględnia śladowych ilości składników, w tym występujących jako zanieczyszczenie. A choćby tak niewielkie ilości potrafią wywołać reakcje alergiczne.
Dziwne, u mnie działa…
Określenie działania produktu kosmetycznego bywa kontrowersyjne. Zdarza się, iż deklaracje w tym zakresie bywają mocno na wyrost – bo jedna jaskółka wiosny nie czyni. jeżeli producent deklaruje działanie nawilżające jakiegoś kremu, to po etykiecie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy w INCI występują składniki o deklarowanym działaniu nawilżającym. Pytanie, które się od razu nasuwa, brzmi: czy stężenie tych składników jest wystarczające, by zapewnić tę funkcję? Tego się już z etykiety zwykle nie dowiemy.
– Nie jesteśmy w stanie określić, czy to działanie faktycznie wystąpi, bo zależy to od zawartości tych składników. Od tego, jak one działają razem. Tutaj jest też synergia działania. Niektóre działania mogą się znosić, więc wtedy mamy taki antagonizm. I tego na podstawie etykiety nie przewidzimy […] Takie deklaracje, jak na przykład 'działanie nawilżające’, można stawiać, ale poprzedzając je wykonaniem badań aplikacyjnych z wykorzystaniem ochotników, którym dajemy kosmetyk jeszcze na etapie jego przygotowania. I ci ludzie przez jakiś czas testują. Potem mierzymy im parametry skórne i sprawdzamy, czy faktycznie ten poziom nawilżenia wzrósł. Natomiast po samym składzie nie określimy tego – wyjaśniała prelegentka.
Inną taktyką jest zwrócenie uwagi na zawartość składników aktywnych. I znów – możemy ocenić, czy najważniejsze składniki aktywne są wymienione, ale nie mamy wiedzy, czy ich działanie w gotowym produkcie jest efektywne. To wymaga testów klinicznych. I takie producent kosmetyku powinien przeprowadzić – jezeli chce deklarować konkretne działanie produktu.
Naturalne, organiczne, hipoalergiczne…
Jest też grupa deklaracji, która stała się popularna w ostatnich latach. Wśród nich znajdziemy deklarację o naturalności i organiczności. Czy da się ją potwierdzić – na pierwszy rzut oka?
– Jesteśmy w stanie to zweryfikować do pewnego stopnia, bo producenci, często dodając takie składniki pochodzenia organicznego, muszą przedstawić na to odpowiednie certyfikaty. I to faktycznie w składzie będzie wtedy widoczne i mamy pewność, iż te składniki były określonego pochodzenia. Natomiast pamiętajcie, iż dotyczy to tylko określonych substancji, a reszta może być kiepskiej jakości. Wtedy cały kosmetyk ciężko nazwać naturalnym i jakimś BIO, bo trzeba to rozpatrywać w kontekście całości – mówiła kosmetolog.
Równie problematyczna bywa deklaracja hipoalergiczności.
– To też przez wiele lat było mocno nieuregulowane, kiedy można mówić, a kiedy nie można mówić o hipoalergiczności. Natomiast na podstawie etykiety jest to bardzo ryzykowne. Co możemy ocenić? Tylko tyle, iż takich znanych alergenów nie ma w składzie. Ale proszę pamiętać, iż występowanie alergii po stosowaniu kosmetyków jest bardzo indywidualną kwestią. Więc jedna osoba po zastosowaniu będzie się świetnie czuć, nie będzie żadnych efektów niepożądanych. U drugiej osoby wystąpi reakcja alergiczna, bo ma bardzo wrażliwą skórę. Więc tak naprawdę takie deklarowanie, iż produkt jest hipoalergiczny, też musi być poprzedzone odpowiednimi badaniami i to już muszą być ochotnicy z wrażliwą skórą. Natomiast tylko na podstawie składu ciężko tutaj cokolwiek ocenić – powiedziała Rewak-Soroczyńska.
Dobrze więc podchodzić do rekomendacji kosmetyków z farmaceutyczną wnikliwością.
Więcej na temat opakowań produktów kosmetycznych i tego, co się na nich znajduje, można będzie dowiedzieć się ze szkolenia „Opakowania kosmetyczne na rozdrożu„. Odbędzie się ono 26 marca. Jego organizatorem jest EduPharm.
©MGR.FARM