Chrzest to praktyka rodem z PRL-u? Obozowe zwyczaje przez cały czas krzywdzą i mają się świetnie

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Kolonie i obozy wakacyjne to okazja do ćwiczenia samodzielności. fot. Marek BAZAK/East News


Wakacyjne obozy dla młodzieży to świetna okazja do nauki samodzielności i wzmocnienia psychiki. Na wielu wyjazdach przez cały czas obecne są jednak praktyki takie jak chrzest, które mają sprawdzić młodych ludzi. Nasza czytelniczka, mama 13-latka, ma wątpliwości, czy to dobry sposób na szlifowanie charakteru nastolatków.


Wakacje dla nastolatka


"Mój nastoletni syn pojechał w tym roku z kolegami na obóz, którego organizatorami był m.in. urząd naszej dzielnicy. Wyjazd był przeznaczony dla dzieci i młodzieży, która chciała spędzić aktywnie czas, bo każdego dnia były zaplanowane dla uczestników zajęcia sportowe. Dodatkowo wyjazd był zorganizowany na Mazury, więc dzieciaki mogły spędzać tam też czas nad wodą i na terenach rekreacyjnych" – zaczyna swoją wiadomość mama 13-latka.

"Wojtek chciał jechać tam razem z grupą kolegów ze szkoły. Stwierdziłam, iż to chyba czas i pora, żeby wreszcie pojechał na jakieś wakacje bez rodziców. W towarzystwie bliskich kolegów miało być mu raźniej, szczególnie iż zawsze na wakacje dotychczas jeździł tylko z rodzeństwem i rodzicami. Myślałam, iż ten obóz sprawi, iż wróci bardziej samodzielny, dojrzalszy, a tymczasem już 2 dnia zadzwonił do mnie zły i łamiącym się głosem prosił, żeby po niego przyjechać".

Chrzest: początek obozu


Kobieta przyznaje, iż starała się uspokoić emocje syna i namówić go, by dał organizatorom obozu szansę: "Najpierw pytał, czy jednak nie mógłby wrócić wcześniej, bo nie czuje klimatu obozu. Kiedy tłumaczyłam mu, iż musi być otwarty, bo po jednym dniu ciężko mieć takie wnioski, powiedział mi, iż problem leży gdzie indziej. Po dłuższej rozmowie udało mi się dowiedzieć, iż syna zniechęcił do dalszego uczestniczenia w obozie fakt, iż pierwszego wieczoru odbył się chrzest.

Byłam trochę zaskoczona, bo wydawało mi się, iż jesteśmy już na tyle świadomym społeczeństwem, iż takie głupie praktyki zostały dawno za nami. Okazuje się, iż gdzieś w naszej mentalności ta tradycja jest przez cały czas żywa. Bazuje przede wszystkim na tym, by sprawdzić, kto jest na tyle odważny i silny psychicznie, by móc być uczestnikiem obozu.

Wydaje mi się to mocno krzywdzące, ale z drugiej strony byłam pewna, iż zadania na chrzcie nie były krzywdzące. Trochę więc zlekceważyłam narzekanie syna, tłumacząc mu, iż to tylko jeden wieczór i iż dalsza część obozu na pewno będzie dużo fajniejsza. Nie jestem też typem osoby, która po jednym telefonie od nastolatka pojedzie po niego na drugi koniec Polski. Na pewno nie dlatego, iż podczas chrztu trzeba było wykonać jakieś zadania na czas, które wymagały od dzieciaków sprawności fizycznej".

"Jestem nadopiekuńcza?"


Mama nastolatka ma mimo wszystko wyrzuty sumienia: "Mój syn poradził sobie z tym śpiewająco, choć odbiło się to na jego emocjach. Myślę, iż największy problem miał z tym, iż w tamtych konkurencjach miał coś narzucone i organizatorzy obozu kazali mu coś robić. Z jednej strony czuję więc lęk i martwię się, czy uda mu się to przepracować. Z drugiej jednak sobie myślę, iż to już 13-letni chłopak, który musi znaleźć w sobie odwagę i być samodzielny.

Jak inaczej nauczyć się tego niż na wyjeździe, na którym musi sam zadbać o swój komfort i swoje interesy? Jestem trochę rozdarta i zastanawiam się, co inni rodzice myślą o takich sytuacjach? Czy uważacie, iż chrzest kolonijny (na którym nie ma jakichś obraźliwych i odzierających z godności zadań) to forma szlifowania charakteru czy szkodliwa praktyka?" – kończy pytaniem swój list mama nastolatka.

Idź do oryginalnego materiału