Znam dwa sposoby przyrządzania pijawek.
Pierwszy przedstawiono w off-broadwayowskiej sztuce pod tytułem Describe the Night [Opisz noc]. Polscy arystokratyczni smakosze wrzucali pijawkę do wywaru z warzyw, następnie zacinali się w palec i zanurzali go w talerzu. Kiedy zwierzę się napiło, dodawali do zupy śmiertelną dla pijawki porcję kruszonych papryczek i zjadali wszystko razem. Recenzenci nie zostawili na sztuce suchej nitki. Przepis przemówił im jednak do wyobraźni.
Drugą metodę, znaną z rosyjskich przekazów historycznych, w niezapomniany sposób przywołał Heston Blumenthal, słynny brytyjski szef kuchni. Przygotował on pijawki przed kamerą, pozwalając im się opić gęstą krwią mocno utuczonej gęsi. Następnie zafundował im krótką, zabójczą kąpiel w płynnym azocie, usmażył jak kiełbaski i podał z pietruszką oraz sokiem z cytryny. Blumental wiązał wielkie nadzieje z potrawą, którą opisał jako „bardzo podobną do małych kaszanek”. Gdy jednak włożył usmażoną pijawkę do ust, jego ocena okazała się ostrzejsza choćby od recenzji krytyków sztuki Describe the Night.
– To – oświadczył, przełknąwszy pierwszy kęs – po prostu… zwyczajna… skrzepła gęsia krew. – Skrzywił się, kiedy jego wysublimowane podniebienie dostarczyło mu kolejnych informacji. – …w opakowaniu z pijawkowej błony – dokończył nieszczęśliwy. – Nieważne, jak to opiszę, nie jest to apetyczne.
Brak zalet kulinarnych stanowił świetną wiadomość dla Alicji Kolyszko i jej misji, by przedstawić pijawki amerykańskiej publice. Gdyby okazały się na tyle smaczne, by je uznano za produkt żywnościowy, podlegałyby dziesiątkom przepisów sanepidu. Gdyby były suplementem, podpadałyby pod Ustawę o zdrowiu i edukacji w odniesieniu do suplementów diety z 1994 roku, gdyby zaś stanowiły lek, wymagałyby kosztujących wiele milionów dolarów badań na ludzkich ochotnikach, takich jakie prowadzą wielkie firmy farmaceutyczne.
Tymczasem w systemie amerykańskiej opieki zdrowotnej pijawki wymykały się wszelkim przepisom. Co jest w istocie dość dziwne, ponieważ ludzkość używała ich do leczenia od najdawniejszych czasów.
*
Nie dziwi, iż najstarsze znane cywilizacje święcie wierzyły w uniwersalne remedia, skoro niezależnie od siebie doszły do błędnego wniosku, iż wszelkie ludzkie przypadłości mają u swoich korzeni uniwersalny wielki problem. Zdrowie postrzegano w sposób systemowy: zależnie od miejsca, gdzie się przyszło na świat, kluczem do dobrej kondycji miało być utrzymanie przepływu qi w ciele, uśmiech bogów, zachowanie adekwatnej temperatury ciała lub zrównoważenie czterech płynów, zwanych humorami.
Ów światopogląd okazał się kompatybilny z pijawkami, niemal na pewno będącymi pierwszym (jeśli nie liczyć modłów) i najbardziej popularnym panaceum. Wspomina się o nich w medycznych zaleceniach różnych pradawnych kultur – od mitów o stworzeniu, przez najstarsze teksty sanskryckie, jakie dotrwały do naszych czasów, po odkryte w egipskim grobowcu malowidło z 1500 roku p.n.e.
W Europie wiara w uzdrawiające zdolności pijawek przetrwała do średniowiecza. Angielskie słowo „leech” [pijawka] znaczyło też „uzdrawiać”, a pierwszych lekarzy często nazywano „leeches”.
Jednak w początkach XIX wieku zaczęły znikać z medycyny europejskiej podobnie jak wiele ludowych remediów. Istniały różne przyczyny, dla których zaczęto ich unikać; w jednym wypadku oddział wojsk napoleońskich nieświadomie napił się ze strumienia wody z pijawkami. Żołnierze z rosnącym przerażeniem uświadamiali sobie, iż setki maleńkich stworzeń przyssały się w ich przełykach. Opite krwią spęczniały, odcinając nieszczęśnikom dopływ powietrza, co doprowadziło do licznych (i przerażających) ofiar.
Dziwi zatem, iż kiedy jednego z wojskowych doktorów Napoleona, François‐Josepha-Victora Broussaisa, mianowano na wpływowe stanowisko głównego lekarza paryskiego szpitala wojskowego Val-de-Grâce, zaczął on ordynować je na skalę, jakiej nie oglądano wcześniej ani później.
Standardowa kuracja obejmowała trzydzieści sztuk aplikowanych na dzień dobry każdemu pacjentowi bez względu na dolegliwość. Następnie Broussais przepisywał kolejne pijawki na konkretne części ciała jako remedium na wszystko: od bólów głowy po nimfomanię.
Aby oderwać wasze myśli od pytania, czy lekarze Broussaisa obkładali pijawkami genitalia nimfomanek, wyobraźcie sobie, iż zaprojektowali oni szklaną rurkę pozwalającą przetransportować pierścienice przez ciasne zwieracze pacjentów, żeby je aplikować bezpośrednio w ogarniętych zapaleniem jelitach.
By skierować wasze myśli z powrotem na kwestię wspomnianą powyżej – owszem, doktorzy jak najbardziej stosowali pijawki na genitalia nimfomanek.
Przed epoką Broussaisa pijawki znajdowały się na najlepszej drodze do zniknięcia z medycznego krajobrazu. Gdy jednak jego praktyki zostały przejęte przez zwykłych lekarzy z kilku kontynentów, wywołało to ogromną i bezprecedensową koniunkturę. Amerykańscy dentyści używali ich do oczyszczania ropni. Fryzjerzy męscy w Damaszku przemycali je do swoich zakładów, by uniknąć pijawkowego podatku. Mieszkańcy niektórych regionów wpadali profilaktycznie do lokalnych leech houses, czyli pijawkowni, lub kupowali pierścienice na tuziny w najbliższej aptece. Arystokraci licytowali się, kto udekoruje swój salon najozdobniejszym lub najbardziej oryginalnym słojem na pijawki.
Kraje europejskie zaczęły handlować dziesiątkami milionów pierścienic, które niedługo wypełzły poza branżę medyczną. W 1851 roku przedsiębiorczy lekarz George Merryweather wystąpił na brytyjskiej wystawie światowej z największym w dziejach wynalazkiem wykorzystującym te bezkręgowce: pijawkowym barometrem. Wykorzystujący obserwację doktora, iż stworzenia te stają się wysoce aktywne przed burzą, prognostykator umieszczał tuzin zwierząt w tuzinie cylindrycznych pojemników, każde uwiązane cienkim złotym łańcuszkiem do młoteczka z fiszbinu. Kiedy pijawki stawały się narowiste, młoteczki uderzały w dzwonki. Brytyjska Królewska Marynarka Wojenna planowała zamówić urządzenia dla armii, niestety pomysł porzucono na rzecz innego aparatu – barometru chemicznego zawierającego mieszaninę związków krystalizujących się w warunkach niskiego ciśnienia. Został on zaprezentowany w bardziej sugestywny sposób przez wiceadmirała Roberta FitzRoya, zapamiętanego jako kapitan HMS Beagle, który przewiózł młodego Karola Darwina na wyspy Galapagos.
Tym, co ostatecznie sprawiło, iż pijawki wyszły z powszechnego użytku, był fakt, iż zaczęły zanikać w naturalnych siedliskach. Nigdy wcześniej nie widziano, by zwierzę wykorzystywane na tak wielką skalę tak gwałtownie stało się rzadkie, i to wzbudziło niepokój. Niemcy wprowadziły zakaz eksportu swoich cennych rodzimych pierścienic; Wielka Brytania ogłosiła, iż jej lokalne zasoby wyginęły. Gazety winą za wyczerpanie zasobów obarczyły między innymi żarłoczne czaple. Doszło do międzynarodowych napięć, gdy poszczególne kraje zarzucały sobie nawzajem nielegalne wtargnięcia w odludnych okolicach z zamiarem porywania pijawek – co prawdopodobnie czynili pijawkowi piraci oraz spekulanci. W początkach XX wieku, gdy globalne zasoby się wyczerpały, a uniwersalne remedium wypadło z łask, elity medyczne głównego nurtu zwróciły się ku mniej oślizgłym metodom terapeutycznym.
W Ameryce sytuacja ta nie zmieniła się przez sto lat, póki Alicja Kolyszko nie zdecydowała: do diabła z żarłocznymi czaplami, epoka pijawek powraca!
Kolyszko uczyniła więcej niż ktokolwiek w USA dla spopularyzowania terminu „hirudoterapia”, pochodzącego od łacińskiej nazwy Hirudinidae, rodziny pierścienic wykorzystywanych w medycynie.
Kiedy pierwszy raz się z nią skontaktowałem, nie była przekonana, czy chce oficjalnie rozmawiać o swojej praktyce. Żywiła podobne obawy jak inni orędownicy uniwersalnych remediów: rywalizacja z wielkimi koncernami farmaceutycznymi to ryzykowne przedsięwzięcie.
– Gdybym powiedziała za dużo, mogłabym narazić na wielki szwank nieinwazyjną hirudoterapię w Stanach Zjednoczonych – oświadczyła mi przez telefon. Jej intonacja wyraźnie zdradzała polskie korzenie.
Zasugerowałem, by po prostu unikała określeń mogących sprowokować konsekwencje. Nic z tego, odparła.
– jeżeli otworzymy tę puszkę Pandory, będę zmuszona mówić – wyjaśniła. – To nie takie proste. Mój umysł pędzi naprzód.
Ostatecznie postanowiła się ujawnić. Choć publikacja mogła ściągnąć na nią niepożądaną uwagę, mogła zarazem rozpropagować formę terapii, której Alicja poświęciła się całkowicie.
– Nie mogę być tchórzem – zdecydowała. – Ponieważ jestem bardzo śmiałą osobą i chcę być bardziej otwarta, bez żadnych zastrzeżeń.
*
Droga do amerykańskiej królowej pijawek powiodła mnie przez Everglades schludną, prostą autostradą numer 75, przecinającą napletek Florydy niczym nóż rytualnego rzezaka.
Wiedziałem, iż na bezkresnych moczarach i turzycowiskach po obu stronach autostrady kryją się nieprzeliczone i po większej części zapomniane populacje pijawek. Chyba jedyny raz znalazły się w centrum uwagi w 1959 roku, gdy na ekrany wszedł film klasy B Attack of the Giant Leeches [Atak olbrzymich pijawek], w którym strażnik Parku Narodowego Everglades walczy z gigantycznymi pierścienicami wypełzającymi z ukrytej podziemnej jaskini, by wysysać ludzkie ofiary do ostatniej kropli krwi.
Znalazłem się na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej, przypominającym olbrzymi urodzinowy tort: plaże niczym z drobnego cukru i limetkowe pola golfowe, a wszystko ozdobione wyskakującymi z wody delfinami. W Naples zostawiłem swój samochód do zaparkowania pracownikowi obsługi i ruszyłem do restauracji Baleen przy LaPlaya Beach and Golf Resort, gdzie niedługo znalazłem Alicję.
Tryskała energią, zaś jej maniery i manieryzmy przywodziły na myśl wytworne europejskie sale balowe, by zaraz potem wydać się produktem hałaśliwej, pełnej mętów społecznych spelunki. Połączenie było absolutnie charyzmatyczne. Byłem oczarowany.
Obawiała się przede wszystkim tego, iż książka zepsuje reputację hirudoterapii, kojarząc ją z innymi metodami terapeutycznymi, jakimi się zająłem.
– Mówiąc o hirudoterapii, nie możesz… Matt, wybacz, jeżeli za bardzo się czepiam, ale tutaj nie ma żadnego porównania. Z niczym. Żadna metoda terapeutyczna, którą wymienisz, nie może się równać z hirudoterapią. Ona jest totalnie ponad tym.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Alicja wróciła do Stanów po wizycie w polskiej klinice z własną, niepowtarzalną wizją amerykańskiego snu. Wyobraziła sobie piramidę: ona sama na szczycie, niżej sieć instruktorów oparta na niewielkiej armii praktyków, górujących z kolei nad milionami pacjentów, a u podstaw bezkresny dywan wijących się pijawek.
Słuchaj podcastu „O książkach”:
Przekucie tej wizji w rzeczywistość wydawało się zadaniem ponad siły. Jednak podejście Alicji – unikalne wśród terapeutów, z jakimi rozmawiałem – pozwoliło jej uniknąć konfliktów z prawem. Oparła się na swoistej filozofii, którą spróbowała mi wyjaśnić, cytując polskie powiedzenie: „Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one”. Znaczy mniej więcej tyle, iż jeżeli ktoś chce iść pod prąd tłumu, musi krakać tak jak ten tłum.
Właściwie zrozumiałem, ale podobały mi się jej wyjaśnienia. Więc tylko spojrzałem wyczekująco. Spróbowała znowu.
– jeżeli chcesz iść pod prąd tłumu, musisz się nauczyć robić kra, kra, tak jak wszyscy. Kiedy uniosłem brwi, podjęła kolejną próbę.
– jeżeli chcesz być przeciwko… albo coś zrobić, wywrzeć wpływ… musisz najpierw stać się częścią tłumu i umieć zakrakać.
Mógłbym ją tak zwodzić cały dzień, ale posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i wzruszyła ramionami.
– To marne tłumaczenie.
Być może, ale w swojej opinii, chcąc przekonać elity medyczne do skuteczności pijawek, musiała przedstawić swoją sprawę w ich języku. Zastosowała strategię „krakania jak wrony”, odwołując się do regionów, gdzie przez cały czas stosowano pijawki – Europy, a szczególnie Rosji, gdzie na przełomie tysiącleci zużywano ich dziesięć milionów rocznie. Pewna liczba uczonych z tych państw prowadziła autentyczne, naukowe badania poświęcone tym pierścienicom.
– Moim celem zawsze było codziennie posuwać sprawę naprzód, nauczyć więcej ludzi, jak to robić… Nie globalnie – tłumaczyła – ponieważ to jest globalne, tylko w Stanach Zjednoczonych.
Dlatego energicznie nawiązywała kontakty z hirudoterapeutami z Egiptu, Węgier, Szwecji, Indii i Turcji. Wstępowała do międzynarodowych stowarzyszeń oraz jeździła na profesjonalne konferencje i sympozja poświęcone hirudoterapii w Polsce, Bułgarii i w Moskwie. Założyła w Nevadzie Amerykańskie Stowarzyszenie Hirudoterapii jako podmiot gospodarczy i zapraszała na konferencje kolegów z zagranicy.
Równocześnie zaczęła sama stosować pijawki do leczenia klientów amerykańskich – kierowała swoją ofertę do imigrantów z Europy, którzy już kojarzyli je z medycyną. Ogłaszała się w internecie, jako Doktor A-Leech-A, i osobiście prowadziła terapię wszędzie, gdzie dotarła – jednego dnia w Chicago, następnego w Minnesocie, a potem w Las Vegas. Otworzyła gabinet w Nowym Jorku i drugi w North Miami Beach. Zaczęła się pojawiać w mediach głównego nurtu. Pochlebny artykuł w „Daily Mail” o tym, jak Alicja wyleczyła ją z migren, napisała Camilla Parker Bowles, bywalczyni salonów, siostrzenica księżnej Kornwalii i przyszła królewska małżonka.
Jedna z filii NBC pokazała program o udanej próbie popularyzacji pijawkowej terapii w południowej Florydzie. Na Brooklynie rozczarowała dziennikarza, który chciał, by na próbę przystawiła mu pijawkę; oświadczyła, iż byłoby to brakiem szacunku wobec hirudoterapii. Pijawki nie służą do zabawy.
Wszystko to, tłumaczy, odróżnia jej metodę terapeutyczną od pozostałych uniwersalnych remediów.
– To nie akupunktura – oświadczyła. – To nie suplementy. To nie terapia światłem, dźwiękiem i tak dalej.
Zrobiła co w jej mocy, by skłonić medyczne elity do poważnego traktowania pijawek. I to zrodziło nowy problem: elity medyczne zaczęły traktować pijawki poważnie, przez co w sposób nieunikniony stworzenia te przyciągnęły uwagę władz. niedługo oślizgłe, pasożytnicze pierścienice wiły się, zdawało się, w każdym szarym boksie w FDA. O pijawkach zrobiło się głośno.
*
Fragment pochodzi z książki Inwazja uzdrawiaczy ciał, która 15 stycznia ukaże się w Wydawnictwie Czarne.
**
Matthew Hongoltz-Hetling – amerykański dziennikarz, finalista Nagrody Pulitzera, laureat Nagrody im. George’a Polka i innych wyróżnień przyznawanych za pracę reporterską. Publikuje w „Valley News”. Jego teksty ukazywały się również m.in. na łamach „Popular Science”, „Foreign Policy”, „USA Today” i „Atavist Magazine”. Autor książek Niedźwiedzia przysługa oraz Inwazja uzdrawiaczy ciał.