2262. Przeźroczystość

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 dzień temu
Podczas moich praktyk szkolnych jakoś tak wyjątkowo zaznajomiłam się z nauczycielem plastyki. W czasie jednej z naszych dyskusji podzielił się spostrzeżeniem, iż kapłan w czasie sprawowania najświętszej ofiary powinien być "przeźroczysty", tj. nie przysłaniać swoją osobą Ciała Pańskiego. Ostatnio ta prawda została powtórzona na pielgrzymce księży naszej diecezji do Czernej. Kiedy to usłyszałam, przyznałam rację, ale zastanawiałam się też, czy i ja w świecie nie jestem taką niezauważalną, nic nie wartą osobą. Bo w zasadzie to mało kiedy walczyłam o swoje. A ostatnie tygodnie pokazały mi jak mało znaczę dla innych. Dla tych, dla których się było, których się wspierało, z całych mizernych sił, choćby kosztem własnego mizernego zdrowia. Tak było i tym razem, kiedy ostre zapalenie trzustki spowodowane stresem "położyło" mnie na bite trzy tygodnie do szpitalnego łóżka. Tych, którzy ze mną byli, czy to realnie, czy wirtualnie, mogę policzyć na palcach. Nagle wszystkim zabrakło czasu, albo mieli ciekawsze zajęcia. A ja leżałam i samotnie płakałam z bólu połączonego z tęsknotą za Księdzem Niosącym Światło. I to też tak, aby nie przeszkadzać innym. Tak też spędziłam moje ostatnie, okrągłe urodziny, żałując, iż nie mogę wysłać życzeń urodzinowych moim "bliźniakom", którzy obchodzą urodziny tego samego dnia. Chociaż nie powiem, tych kilka telefonów tego dnia mnie ucieszyło, tak jak odwiedziny trzech osób, w tym "mojej drugiej połowy" podczas wypraw w góry z Towarzystwem Ciemnych Typów. Tylko torta zabrakło.
W minioną niedzielę jeszcze dotkliwiej poczułam moją przeźroczystość połączoną z obojętnością, kiedy po dwóch latach nieobecności pojawiłam się w mojej parafii. Proboszcz wyjechał, więc mój główny dyskomfort psychiczny minął, choć tylko tymczasowo. Nie spodziewałam się fanfar, owacji na stojąco, czy choćby podziękowań za przybycie, ale takiej obojętności ze strony scholi też nie. Już chyba lepszy byłby emocjonalny chłód. Bo przecież choćby Pismo Święte mówi, iż można być ciepłym albo zimnym, ale nigdy letnim. A tutaj właśnie pojawiła się taka "letniość". I tylko dlatego, iż raz w życiu sprzeciwiłam się proboszczowi i Pani Dyrygent. Ale ja już naprawdę miałam dość przyjmowania z pokorą i zrozumieniem każdego pomijania mnie w inicjatywach. Ileż można. Gdyby sprawny zaprotestował, to pewnie by wzięto jego zdanie pod uwagę. A ja? Wyszło na to, iż ryby i niepełnosprawni głosu nie mają. Przynajmniej w mojej parafii. Może jeszcze zniosłabym ten chłód, gdyby nie to, iż chwilę po mnie przyszła dziewczyna, którą gorąco powitano i czule wypytywano o różne rzeczy. Zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie przykro, iż po tylu latach obecności w scholi nie mogę na nic liczyć. Nie zazdrościłam tej dziewczynie, choćby się cieszyłam. Tylko czułam żal. I żeby nie było - nie poszłam do scholi, aby tam śpiewać, ale żeby się przywitać, to chyba nie jest wielkiego. I może gdyby nie Ksiądz z Gitarą, do którego pojechałam pod wieczór, wraz z kilkoma wiernymi z nowej parafii, to chyba naprawdę zaczęłabym myśleć, iż naprawdę jestem tak beznadziejna, iż nie warta niczyjej uwagi. To chyba jeden z nielicznych momentów w ostatnim czasie, kiedy moja przeźroczystość ustąpiła miejsca człowieczeństwu z pełną gamą uczuć i odczuć. Aż pozwoliłam sobie na łzy, tym razem nie bezradności i żalu, ale wzruszenia i wdzięczności.
Wydaje mi się, iż w sieci też jestem przeźroczysta. Dla wielu pewnie to bez różnicy, czy jestem, czy mnie nie ma. Nigdy zbytnio nie zabiegałam o popularność, jak trafiam na nowy blog to zawsze mam tą idiotyczną wątpliwość, czy powinnam jego autora zapraszać do siebie. No bo co ja mam niby do zaoferowania? Kilka, jak się okazało, idiotycznych przemyśleń. Nic godnego uwagi, prawda? Raz tak naprawdę pozapraszałam kilku bloggerów do siebie, a potem tylko źle się z tym czułam, tak, jakbym coś komuś na siłę narzucała. Może na początku zabiegałam o czytelników, ale późnej zabrakło mi na to po prostu sił. Nie potrafię się ani podlizywać, ani przymilać. I jeszcze idę jednostajnym torem myślenia, jednymi i tymi samymi ideałami. Właśnie dostrzegam, jaka ja jestem nudna i bezbarwna... A z drugiej strony doszedł hejt względem mojej osoby na messengerze, w najgorszym momencie. Powiem Wam jedno - milczenie i obojętność potrafią "pozbawić życia" równie dobrze, jak wulgaryzmy i przekleństwa kierowane w stronę drugiej osoby.
I tak się zastanawiam, czy kogoś by to obchodziło, gdyby to moje ostatnie ostre zapalenie trzustki okazało się zbyt dużym obciążeniem dla mnie, albo gdybym była już w tak złym stanie psychicznym, iż coś bym sobie zrobiła (a przez ostatni miesiąc różne myśli chodziły mi po głowie). Czy ktoś zauważyłby moją nieobecność? Na moje miejsce w pracy przyszedłby ktoś bardziej produktywny, bierzmowanych przejąłby ksiądz i też by było. W macierzystej parafii nie wiem, czy kogoś by to ruszyło. Towarzystwo Ciemnych Typów ani by się nie rozpadło, ani by zbytnio nie ucierpiało. W blogosferze jeden blog mniej do czytania i komentowania. Same korzyści. Tylko najbardziej żal by mi było mojego kota, jednej z niewielu pociech w tym ostatnim czasie. I tej niewielkiej garstki osób, także z blogosfery, które znalazły tych kilka chwil, aby chociażby zadzwonić, czy napisać krótkiego SMSa lub meila ze słowami wsparcia. Na początku nie spodziewałam się tego, ale z czasem, z czasem dawało mi to otuchy, iż nie jestem sama ze swoim problemem. Że nie muszę się zbytnio obnażać z wnętrza, aby dostać wsparcie w tej konkretnej chwili. Że są jeszcze bezinteresowni altruiści myślący o innych.
Przeźroczystość jest potrzebna w życiu, żeby bez przerwy nie skupiać na sobie uwagi innych. Dzięki niej to właśnie inni mają szansę błyszczeć, nie przyćmiewamy ich swoim blaskiem, mogą być docenieni i dowartościowani. o ile nie przez inne osoby, to przez nas samych. Przeźroczystość pozwala nam nie być bez przerwy na pierwszym planie, a dostrzegać w innych to, co na pozór niedostrzegalne. Ale przeźroczystość nie oznacza, iż nas nie ma w ogóle. Że nie mamy swoich problemów i ich nie przeżywamy, chociaż o nich nie mówimy. W moim przypadku "przeźroczystość" sprawiła, iż nie do końca walczyłam o swoje, o zainteresowanie innych, o równe traktowanie. A kiedy przyszły naprawdę trudne dni, to zabrakło tego wsparcia. Okazało się, kto tak naprawdę okazał się wtedy moim prawdziwym przyjacielem - homoseksualista, bezdomni ze wspólnoty "Betlejem", niepełnosprawni intelektualnie z "Wiary i Światło", dzieciaki ze świetlicy środowiskowej. Oczywiście było też kilka "normalnych"*, bo i Arcik z Ciemnych Typów, i mój Baca, i Kropka z Adamem, ale największe wsparcie popłynęło od tych "najmniejszych", wykluczonych przez otoczenie, mijanych. Jak potem wyznał mi D., który deklaruje się jako homoseksualista - "bo Ty jako nieliczna traktujesz mnie normalnie". A jak mam go traktować, przecież nie jest przeźroczysty i też zasługuje na uwagę, chwilę rozmowy i szacunek, jak każdy z nich i z nas.
Poniższa ilustracja doskonale obrazuje mój obecny stan. Na zewnątrz jakoś się trzymam, mimo skutków wspomnianego zapalenia trzustki, ale wewnątrz cała "chodzę". Tysiące myśli bombarduje moją głowę i gdyby nie codzienne obowiązki, to chyba bym się posypała. Więc przepraszam, za moje milczenie na Waszych blogach, ale chyba muszę poczekać na ciut lepszy o
* chociaż dla mnie wszyscy są normalni
Idź do oryginalnego materiału