2255. A może Pan Bóg chce mieć taki dobry chleb przy sobie?

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 10 godzin temu
W ostatnich dniach coraz częściej w mojej głowie pojawia się z automatu pytanie: "Dlaczego Panie Boże tak ustawiłeś to ludzkie życie?". Szczególnie, kiedy przychodzę do Księdza Niosącego Światło, aby, tak jak mu obiecałam, przeczytać mu "Wyznania" św. Augustyna oraz "Spotkania Jasnogórskie" Jana Dobraczyńskiego. Dziennie wychodzi ok. 25 - 30 stron pierwszej pozycji oraz jeden rozdział drugiej. Nie wiem, ile rozumie z tego, co czytam, nie wiem, czy w ogóle słyszy coś. Ale skoro obiecałam, to czuła bym się nie fair wobec niego. Może kiedyś tam gdzieś wyrzuci mi z tym swoim uroczym, łobuzerskim uśmiechem, iż nie dotrzymałam tej obietnicy. Patrzę na jego sylwetkę - zawsze był drobny i szczupły, na szczęście to jedyny efekt wcześniactwa (zawsze mogło być gorzej, czego jestem przykładem), teraz jest go jeszcze mniej. Za każdym razem też na chwilę dotykam jego dłonie. Święte dłonie, które starały się czynić tylko dobro. Te, które przez lata podawały chleb eucharystyczny innym. Jak sam mówił, gdyby dopuścił się czegoś niewłaściwego, to ani nie potrafiłby stanąć przy ołtarzu, ani podać Komunii świętej wiernym. Czułby, ze oszukuje ludzi, ale nade wszystko Boga. I wiem, iż nie były to słowa rzucane na wiatr. Bardzo ważna była dla niego częsta spowiedź oraz czyste relacje z innymi.
Kiedyś poprosił mnie, abym w razie czego nie miała pretensji do Boga o to, co się stanie. Nie podczas spowiedzi świętej, nie podczas kazania, ale w czasie prywatnej rozmowy. Że mogę mieć żal do całego świata, ale nie do Niego. Ale myślę, iż wypowiedziane tak po prostu pytanie "Dlaczego" nie urasta do rangi pretensji. Zadaję te pytania tak samo, jak interesujące świata dziecko dorosłemu. W końcu posiadam podmiotowość bycia dzieckiem Bożym, a więc myślę, iż mam prawo zadawać pytania, choćby o ile nie otrzymam na nie odpowiedzi. Bo czy człowiek może w pełni poznać i zrozumieć Bożą Wolę? Myślę, iż nie, o czym zresztą doskonale opowiada poniższe opowiadanie:
Boża wola
Pewien człowiek bardzo chciał poznać Bożą drogę, dlaczego świat wygląda jak wygląda. Kiedy położył się pod drzewem i rozmyślając nad tym prosił Boga o odpowiedź, stanął przy nim anioł i powiedział:
- Chodź ze mną, a pokażę ci drogi Pana.
Nie namyślając się długo poszedł za aniołem. Spotkali na swojej drodze dwóch ludzi. Jeden człowiek zły wręczył złoty kielich drugiemu dobremu. Anioł zaczekał, aż zasną, zabrał kielich dobremu i zaniósł do złego. Człowiek idący z aniołem spytał:
- Co robisz przecież to złodziejstwo.
- Nie zadawaj pytań tylko chodź i patrz, a poznasz drogi Boże - odpowiedział anioł.
Poszli więc dalej do chaty pewnego biednego człowieka. Gdy wyszedł z domu, anioł podpalił jego dom. Zirytowany człowiek idący z aniołem oburzył się na niego i zaczął gasić płomień, jednak anioł mu nie pozwolił:
- Jak możesz podpalać dom tego biednego człowieka. Powinieneś pomagać ludziom, a nie ich dręczyć - krzyczał człowiek
- Powiedziałeś, iż chcesz poznać zamysł Boga nie wtrącaj się więc tylko chodź dalej!
Idąc dalej dotarli do strumienia i zatrzymali się przed kładką. Gdy zbliżył się ojciec ze swoim synkiem i weszli na kładkę, anioł przewrócił kładkę tak, iż ojciec z synkiem wpadli do wody. Prąd wody porwał dziecko i utopiło się. Ojciec wyszedł z wody i zasmucony wrócił do domu.
- Nie tego już za wiele. Zniosłem jak okradłeś sprawiedliwego, podpalałeś dom biednego człowieka, ale to iż zabiłeś niewinne dziecko to za dużo. Nie jesteś żadnym aniołem tylko demonem - krzyczał człowiek zdzierając kaptur z głowy anioła.
- Jestem aniołem wysłanym na ziemię przez Boga aby wypełnić Jego wolę na ziemi, a tobie wyjaśnić jaka jest Jego droga - odpowiedział
- Nieprawda Bóg taki nie jest. Na pewno nie kazał Ci robić tego co robisz - krzyczał dalej człowiek.
- Dobrze! opowiem ci dlaczego zachowałem się właśnie tak w każdej sytuacji. Otóż w kielichu, który zabrałem sprawiedliwemu człowiekowi była trucizna. Gdybym zostawił ten kielich człowiek ten otrułby się. Człowiek podstępny, który chciał otruć sprawiedliwego poniesie karę za swoje czyny. Biedny człowiek, któremu podpaliłem dom, znajdzie w zgliszczach wielki skarb, który pozwoli mu żyć dostatnio do końca dni. Człowiek, którego spotkaliśmy tu nad strumieniem, był złym człowiekiem. Nie chce znać Boga i prowadzi życie bardzo rozwiązłe. Po stracie swego małego synka, który i tak znajdzie się w Niebie, nawróci się do Boga i zmieni swe życie. Tak obaj będą w Niebie, Gdybym tego nie uczynił obaj zostaliby potępieni. Czy te wyjaśnienia pomogły ci zrozumieć wolę Bożą?
Człowiek słuchając z zainteresowaniem opowieści anioła zrozumiał, iż Bóg widzi wszystko inaczej i bardziej doskonale niż on sam. Zrozumiał też, iż na wszystko ma najlepsze rozwiązanie, choć zewnętrznie wydaje się ono bardzo bolesne.

źródło: internet

Bóg najlepiej wie, co dla wszystkich z nas jest dobre, choćby o ile my pierwotnie nie widzimy sensu w danym działaniu. Pytanie "Dlaczego?", zadane w naturalny i neutralny sposób, nie jest wyrazem niezgody czy też żalu wobec tego, co się dzieje w naszym życiu. Zresztą założę się, iż Ksiądz Niosący Światło też nieraz je zadawał. Tych pytań musiało być multum, zważając na jego wrażliwą duszę i buntujące się na wszelkie zło serce. Może szukał odpowiedzi na te pytania w cichej modlitwie swojego wnętrza. Być może w tym celu wieczorami wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, a wtedy:
Nocą gdy wszystkie światła pogasły,
w jednym oknie lampka pali się.
Chłopiec mały patrzy na gwiazdy,
w oku łza zakręciła się.
Jedną gwiazdkę zobaczył na szarej drodze,
a ta droga do Ciebie prowadzi, o Boże.
Na niej tyle radości, płomieni słońca,
na niej chciałby pozostać i wytrwać do końca.
Potem modlił się w milczeniu,
chciałby taką gwiazdką być.
Chciałby w swoją powołaniu,
taką drogą iść.
Dokonał swego powołania -
sługą Bożym pozostał.
Teraz kroczy drogą szarą,
na której Boga spotkał.
("Gwiazdka", autor nieznany)
Kto pyta, poszukuje prawdy. O świecie i samym sobie. Wierzę, iż z takich pytań o sens życia zrodziło się jego autentyczne powołanie.
Z drugiej strony mam wrażenie, iż Bóg daje nam odpowiedź, choćby cząstkową, w subtelny i nieoczywisty sposób. Rano pojechałam do jednego z kościołów w sąsiednim mieście. Nosi on wezwanie świętego brata Alberta Chmielowskiego. To jeden z tych świętych, który jest mi szczególnie bliski oraz jeden z patronów mojej diecezji. Z księdzem łączy go to, iż brat Albert założył w Krakowie przytułek dla bezdomnych. Dla tych nieraz niesamowicie cuchnących osób niepotrzebnych społeczeństwu. Traf chciał, iż ksiądz jako diakon trafił na praktykę do takiej noclegowni dla bezdomnej, w której była też kaplica. I tam przez cały czas przebywał w ich obecności, ucząc się namacalnie, iż życie może mieć też taki wydźwięk. Że można być śmierdzącym i odrzuconym, ale to w dalszym ciągu jest dziecko Boże, w dalszym ciągu posiada tą godność. Taką lekcję z tego miejsca wyniósł na całe swoje kapłańskie życie - iż każdy zasługuje na szacunek, a on, jako duchowny, powinien być sługą wszystkich, a nie tylko wybranych, tych, którzy najbardziej mu pasują. Tak samo bogatych, jak i biednych.
Święty Brat Albert Chmielowski na figurze znajdującej się w prezbiterium trzyma dłoniach chleb. Ogólnie obraz ten już dawno tak wbił mi się w umysł, iż czułam, iż muszę go narysować w podobny sposób, w jakim narysowałam świętego Maksymiliana Kolbego dla księdza Marcina. Efekt moich poczynań widzicie na obrazku obok. Osobiście myślę, iż Maksymilian bardziej mi się udał, ale brat Albert chyba też nie jest taki tragiczny, zważając na moje możliwości.
Chleb... W uszach brzmi mi fragment jednej z piosenek Starego Dobrego Małżeństwa będącej interpretacją wiersza Edwarda Stachury "Sanctus" - "Święty chleb - chleba łamanie". Ileż to razy w ciągu ostatnich dwóch lat Ksiądz Niosący Światło robił mi kanapki po całym dniu spędzonym poza domem? Ileż razy dzielił się zwyczajnym chlebem? Tak po prostu. Zresztą, jak jeszcze miał siły, brał dzieciaki z ostatnich klas podstawówki, na plebani robili kanapki i szli na miasto, rozdać je potrzebującym, a przy okazji porozmawiać z nimi. Jedną z myśli pozostawionych przez świętego brata Alberta było to, aby być dobrym jak chleb. I myślę, iż ksiądz taki był. Dobry jak świeżo wypieczony chleb. A dobrym chlebem warto się dzielić z innymi, aby też poznali jego dobro. I jeszcze taka jedna myśl mnie naszła - może po prostu Pan Bóg chce mieć już takiego Księdza Niosącego Światło u siebie? Tą myślą podzieliłam się choćby z księdzem biskupem, który już poza protokołem przyjechał odprawić Mszę, zaopatrzyć Księdza Niosącego Światło w sakramenty święte i przywiózł mu obrazek Matki Bożej Częstochowskiej. Więc chyba naprawdę jest źle.
Bóg chce Księdza dużo za wcześnie, bo przecież jeszcze powinno go czekać jeszcze raz tyle życia, oddanemu autentycznej służbie Bogu i drugiemu człowiekowi. Może to wszystko, co złego go spotkało w życiu, a zwłaszcza ostatnie dwa lata, to była tylko taka próba jak u biblijnego Hioba, aby sprawdzić, czy ksiądz do końca pozostanie mu ufny i posłuszny? Pozostał i wytrwał do końca. Tak długo, jak tylko się dało sprawował Eucharystię, głosił kazania, spowiadał. Kiedy go pytałam, czy nie lepiej zwolnić, odpowiadał, iż taka jest rola i misja kapłana. Że kiedy stanie przed Bogiem, to On rozliczy go z niej. I adekwatnie to ksiądz tak bardzo nie boi się śmierci, bo ma nadzieję spotkać się po niej z rodzicami - mamą, która odeszła jak był zaledwie czteroletnim chłopcem (nie umiem sobie wyobrazić, co czuł ten drobny, blondwłosy malec o pięknych, błękitnych oczach, kiedy mama nie przyszła po niego do przedszkola, a on czekał cały dzień, aż zrobił to za nią tata) i tatą, który zmarł dwa lata temu, jak właśnie tego sądu. A ja myślę, iż nie ma się czego obawiać, iż zrobił co było w jego mocy, aby przybliżyć ludzi do Boga - i na szkolnej katechezie, i na kazaniach. A iż nie udało mu się ze wszystkimi, cóż, efekt uboczny wolnej woli, którą zostaliśmy obdarowani.
A może w Niebie też będą góry, na które wspinał się z sercem pełnym pasji? Kto to wie?
Idź do oryginalnego materiału