
Myślę, iż tytuł tego wpisu doskonale odzwierciedla wydarzenie, w którym brałam udział. No bo jak inaczej nazwać wydarzenie, w którym brało się udział przez dwa z zaplanowanych trzech dni? Ale sytuacja była też nieco nerwowa i niecodzienna.
Tak adekwatnie to wcale nie miałam ochoty po raz drugi iść w tym roku na pieszą pielgrzymkę. choćby jak byłam tydzień temu w niedzielę u Księdza Niosącego Światło i pytał mnie czy idę, to mu odpowiedziałam, iż nie. "Znam cię. Wiem, iż pójdziesz" - stwierdził zadziornym głosem. No i miał rację, bo wracając do domu zahaczyłam o kościół, gdzie odbywało się spotkanie przedpielgrzymkowe i trochę wbrew sobie, zapisałam się na nią.
Tradycyjnie już Sosnowiecka Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę wyruszyła 23 sierpnia z Sanktuarium Polskiej Golgoty Wschodu na Będzinie - Syberce. Rozpoczęła ją punktualnie o godzinie 7:00 Msza święta pod przewodnictwem biskupa Artura. Niestety, ciut się na nią spóźniłam. Gdyby nie to mogłabym iść z resztą LSO w asyście. Trudno, liczę na to, iż jeszcze nie raz będzie ku temu okazja. Homilię wygłosił dla nas biskup, podkreślając, iż w tych dniach każdy z nas będzie takim "Pielgrzymem nadziei", który z nadzieją będzie zmierzał przed jasnogórski tron. Wie, iż może to być trudna droga pełna wątpliwości, ale życzył nam, aby nie przyćmiły nam one owej nadziei. Po Mszy wyruszyliśmy w trzydniową drogę, której finał był na Jasnej Górze.
Pierwszy odcinek trasy liczył około 5. kilometrów i kończył się na Będzinie Łagiszy, gdzie tradycyjnie wszystkie grupy miały wykonywane pamiątkowe zdjęcia z biskupem. Ogólnie kiedy Artur mnie zobaczył, to z rozbawieniem stwierdził, iż "znowu idzie. Ależ ma siły". Oczywiście nikt w grupie nie wiedział, iż to moja druga pielgrzymka w tym roku i nie zrozumiał kontekstu wypowiedzi. Nikt, oprócz mnie i niego. Ale coś czuję, iż mam w nim sojusznika. Więc co ja się przejmuję proboszczem... Na Łagiszy zjedliśmy tradycyjnie śniadanie, po czym ruszyliśmy w dalszy odcinek drogi, kończący się przy kościele w Targoszycach.

Nabożeństwo pokutne było doskonałą okazją nie tylko do skorzystania z sakramentu pokuty i pojednania, ale też do wyciszenia się. Kilka razy w jego trakcie spojrzałam w niebo, ponieważ ciemne chmury które co rusz się na nim pojawiały nie zwiastowały nic dobrego. Nabożeństwo zakończyło się błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem, po czym ruszyliśmy w ostatni tego dnia etap drogi. Trochę pokropło, ale bez tragedii. Metą pierwszego dnia pielgrzymowania jest Kościół w Zendku. I wiecie co, o ile na pierwszych pielgrzymkach ledwie dochodziłam do kościoła, o tyle teraz nie mam z tym najmniejszego problemu. Chwilkę odczekaliśmy, aż skończy się Msza, po czym weszliśmy na chwilę do środka. Po skończonej modlitwie wróciliśmy do szkoły, gdzie mieliśmy nocleg. Wieczorem, kiedy już szykowałam się do snu, Dorcia przysłała mi SMSa, iż Księdzu Niosącemu Światło pogorszyło się. Trochę zdezorientowana zadzwoniłam do niej i to co usłyszałam sprawiło, iż pożałowałam mojej decyzji o pielgrzymce. Poczułam, iż muszę być gdzie indziej, choćby na jeden dzień.

Cóż było robić, czułam iż muszę na ten jeden dzień, czyli na niedzielę, wrócić. Gdybym tego nie zrobiła, a coś by się wydarzyło, to pewnie do końca życia bym sobie tego nie darowała. Teraz wiem, iż tak nie do końca to było rozsądne, bo problem byłby, gdyby coś mi się stało, ale uwierzcie mi, w stresie człowiek nie myśli racjonalnie. Ba, może w ogóle nie myśli. Udało mi się zwolnić u księdza przewodnika (uprzednio zapewniwszy go, iż dam radę i iż wrócę na nocleg), i po porannej Mszy świętej, pięcioma autobusami i trochę na nogach (pomyśleć, iż to tylko 25 km) wróciłam na chwilę do naszego Zagłębia. Do księdza weszłam na moment, infantylnie powiedzieć mu, iż wszystko będzie dobrze i żeby jeszcze trochę poczekał, bo nie skończyłam mu czytać i "Wyznań" św. Augustyna, i "Spotkań Jasnogórskich", a przecież obiecałam mu to. Wychodząc wpadłam na korytarzu na jego siostrę, co w zasadzie było do przewidzenia. Za to ona była tak zaskoczona moim widokiem (czyżby Ksiądz Niosący Światło powiedział jej, iż idę na tą pielgrzymkę?), iż aż zabrała mnie do nich na niedzielny obiad. A potem dopytywała, czy faktycznie poradzę sobie w powrocie na nocleg. To akurat było łatwiejsze niż przyjechanie - wystarczyło wsiąść do pociągu do Częstochowy, potem przesiąść się na autobus w stronę Nierady, i stamtąd na nogach przejść kilka kilometrów na nogach. Zresztą gdybym nie ogarnęła drogi powrotnej to raczej bym nie przyjeżdżała. A tak wieczorem dołączyłam już do pielgrzymki. Miałam małego stracha idąc wieczorem drogą przez las, ale dla dodania sobie odwagi założyłam komżę (w dodatku było mi cieplej) i dzwoniłam małym dzwoneczkiem trzymanym dotychczas w kieszeni. I jeszcze podśpiewywałam sobie pod nosem.
Po dotarciu do remizy OSP zameldowałam się, iż jestem, po czym zaczęłam szykować sobie legowisko. Na szczęście obok Ulencji i Wiolencji było trochę miejsca, więc tam się umieściłam. Mnie tam dużo do szczęścia nie trzeba. Mimo wszystko zmęczona położyłam się na posłaniu, jednak bardzo długo nie mogłam zasnąć.
Ostatniego dnia wyruszaliśmy dopiero po godzinie 8:00, więc można było się wyspać. Przynajmniej w teorii. Bo ja przez całą noc co chwilę się budziłam to z zimna, to z nerwów. Tak więc średnio wypoczęłam przed ostatnim etapem podróży. Na szczęście wynosił on tylko 15 kilometrów, z jedną przerwą śniadaniową po drodze. Podczas tej przerwy przyłączyły się do nas grupy idące z Targoszyc i Siewierza. A iż w tej siewierskiej szły koordynatorki z Wiary i Światło z J-na, to na chwilę do nich podeszłam, aby się przywitać i zamienić kilka słów. Trochę były zaskoczone moją obecnością, ale też cieszyły się, iż mnie widzą.
Po odpoczynku połączonym ze śniadaniem ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami był ostatni odcinek, prowadzący w większości przez samą Częstochowę. Nie wszyscy go lubią, ale ja tak. W końcu każdy krok przybliża nas do obranego celu. Niestety, na tym odcinku najczęściej poganiają innych. Nie wiem, boją się, iż im Jasna Góra ucieknie czy biskup ich nie powita, czy co. I jak przez całą drogę jestem spokojna, tak na tych ostatnich kilometrach moja frustracja sięga najwyższego pułapu. interesująca jestem, czy w innych grupach też tak jest, czy też tylko nasza robi takie problemy. A w mieście za bardzo nie ma jak przyspieszyć, bo przecież jeżdżą samochody, a my idziemy w większości ulicą.
Pod jasnogórski szczyt podeszliśmy jako szóści w kolejności z naszej diecezji.
Opuściwszy kaplicę mieliśmy kilka godzin czasu wolnego. Wykorzystałam je na odpoczynek i na powłóczenie się po okolicy. Ale nie za bardzo, aby nie spóźnić się na Mszę, która była zaplanowana na godzinę 19.00.
![]() |
Ciekawa jestem, czy ktoś mnie wypatrzy na tym zdjęciu |
Tegoroczna pielgrzymka, chociaż dla mnie to była półpielgrzymka, podobnie jak Zagłębiowska, miała bezpośrednio przygotować diecezjan do zbliżającej się peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w diecezji. Sprzyjały temu tematyczne konferencje i homilie wygłaszane po drodze. I myślę, iż przyniosło to spodziewany efekt, przynajmniej w moim przypadku.